Dla jednych był księciem Filipem, dla drugich doktorem Who. Teraz dla wszystkich będzie Daemonem Targaryenem. Matt Smith zagrał tak dobrze w "Rodzie smoka", że teraz praktycznie każdy o nim gada. Widzowie doceniają jego kreację, ale też uważają, że nie byli gotowi na sceny 18+ z nim w roli głównej.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Matt Smith to popularny brytyjski aktor, który wielu osobom kojarzy się z głównie z dobrymi bohaterami. Szelmowski uśmieszek i spojrzenie spode łba to jego znak rozpoznawczy.
Największą sławę przyniósł mu serial "Doktor Who", ale niedawno mogliśmy go też oglądać w "The Crown" czy "Morbiusie".
W "Rodzie smoka" wciela się w postać, jakiej wcześniej nie grał. Buntowniczego, okrutnego, porywczego i lekko psychopatycznego Daemona Targaryena. Widzowie są nim zachwyceni, choć nie byli na to gotowi.
"Ród smoka" to daleki prequel "Gry o tron". Dzieje się na ok. 200 lat przed wydarzeniami z kultowego serialu HBO. To wtedy przypadał szczytowego okres panowania rodu Targaryenów, z którego wywodzi się ulubienica widzów Daenerys (Emilia Clarke). Teraz ma konkurenta w postaci dalekiego krewnego Deamona Targaryena. Duża w tym zasługa nie tylko samej, dość nieoczywistej postaci, ale i Matta Smitha, którego kreacja przerosła najśmielsze oczekiwania.
Matt Smith - piłkarz, który został doktorem.
Matt Smith miał zostać piłkarzem. Zanim zaczął grać na ekranie, grał w piłkę w młodzikach Northampton Town, Nottingham Forest i Leicester City. Kontuzja pleców przekreśliła mu dalszą karierę sportową, ale odnalazł się w kulturze. Obecnie ma 39 lat, ale był najmłodszym Doktorem Who w historii – gdy zaczynał, miał wtedy 26 lat.
Jedenaste wcielenie w jego wykonaniu dla wielu osób jest najlepsze (choć akurat w moim przypadku bardziej do gustu przypadł mi poprzedni Doktor, czyli David Tennant). Spośród wszystkich reinkarnacji postaci to właśnie on zrobił największą karierę w Hollywood, aczkolwiek wspomniany Tennant depcze mu po piętach i jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.
Zwariowana rola Doktora otworzyła mu wiele drzwi i pozwoliła zdobyć sławę i ogromną rzeszę fanów. Matt Smith ma specyficzną urodę (w oczy się rzuca szczególnie niemal kompletny brak brwi) i pomimo tego, że nie wygląda jak Brad Pitt, jest szalenie zdolny i ma w sobie to coś.
Coś, co sprawia, że kiedy widzimy jego nazwisko na plakacie, to wiemy, że przynajmniej on wypadnie doskonale. Tak przecież było z "Morbiusem" - niektórzy uważają, że to właśnie Matt Smith ratował ten zmiażdżony przez wszystkich film.
Prywatnie wydaje się być naprawdę spoko gościem. Często pojawia się na konwentach, gdzie robi słynny "taniec żyrafy", jest fanem futbolu (kibicuje Blackburn Rovers), mody (uznawany jest za jednego z najlepiej ubierających się aktorów), Radiohead i Oasis.
Media donoszą, że w tym momencie jest związany z businesswoman Caroline Brady (wcześniej przez 5 lat spotykał się z aktorką Lily James, ale zerwali w 2019 r.). Marzy o założeniu rodziny. W wywiadzie dla "Esquire" mówił, że to dla niego największa wartość w życiu.
Wszechstronny aktor, któremu niestraszne komedie i role psychopatów.
Nie wiem dlaczego, ale Matt Smith kojarzy mi się głównie z komedią. Owszem, rola w słynnym serialu dała mu rozpoznawalność i nieśmiertelność, wystąpił też w "Dumie i uprzedzeniu i zombie", ale w zasadzie poza tym jego najważniejsze role są "na poważnie". Jednak nawet w filmach i serialach dramatycznych w jego mimice dostrzeżemy nutkę ironii i uroczej arogancji.
Sporo osób odkryło go dopiero dzięki "The Crown", gdzie bezbłędnie sportretował księcia Filipa. Fani art-house'u podziwiali go ostatnio w "Ostatniej nocy w Soho". Jak widać, bez problemu radzi sobie w mainstreamie, ale i w ambitniejszych produkcjach. Zagrał Patricka Batemana w musicalu "American Psycho" na deskach londyńskiego Almeida Theatre, by za chwilę wystąpić w filmie "Terminator: Genesis" (w którym zresztą też grała Emilia Clarke).
Nie ma dla niego zadań niemożliwych, aczkolwiek nie ma to pokrycia w nagrodach. Jakimś cudem nie dostał jeszcze żadnej prestiżowej statuetki (został wyróżniony m.in. SFX Award i był nominowany do Emmy), ale to wkrótce może się zmienić.
Daemon Targaryen w wykonaniu Matta Smitha przeraża i fascynuje.
Przy zapowiedziach "Rodu smoka" sporo internautów miało obawy, czy aby obsadzenie Matta Smitha w roli Daemona Targaryena było dobrym posunięciem. Po pierwszym odcinku serialu nikt jednak nie narzeka, a wręcz przeciwnie.
Jego postać może być jeszcze bardziej "zryta" i rozbudowana niż w książce "Ogień i krew" George'a R. R. Martina. Komentarze są bardzo pozytywne, jednak część widzów była skonsternowana, gdy ich ukochany Doktorek / książę Filip dokazywał w burdelu.
Namiestnik Otto Hightower stwierdził, że Daemon może być nawet okrutniejszy niż Maegor Targaryen zwany... Okrutnym. Myślę, że to porównanie to jednak gruba przesada. Maegor miał harem żon, a jeśli coś lub ktoś mu się nie podobało, to wsiadał na smoka Baleriona i urządzał pogrom (szczególnie nie lubił się z osobami wierzącymi w Siedmiu). W swojej warowni kazał też wybudować cztery poziomy lochów, z których najniższy był przeznaczony do tortur.
Deamon owszem, nazywał swoją pierwszą żonę "spiżową suką", na czele Straży Miejskiej urządził rzeź na przestępcach, ale nie jest zły do szpiku kości. W pierwszym odcinku dobrze traktuje swoją ulubioną kurtyzanę oraz bratanicę Rhaenyrę, choć to ona ma mu sprzątnąć Żelazny Tron sprzed nosa.
Osoby znające dalszy ciąg tej historii wiedzą, że jeszcze sporo przed nami, ale w tym momencie jakoś specjalnie nie wyróżnia się od innych smoczych dziedziców. "Przez wieki Ród Targaryen przyniósł na świat ludzi wielkich i potwory, Daemon był jak książę" – tak mówił o nim Arycemastery Gyldayn. Po prostu bardzo zależy mu na władzy (a może dumnie tylko na samym tytule?) i nie cofnie się przed niczym, ale czy to jego wina, czy tego świata? Powiało filozofią i dlatego ten serial tak dobrze się ogląda.
W pilocie serialu widzimy go jako świetnego wojownika, charyzmatycznego dowódcę i imprezowicza (nazywano go też "Lordem Zapchlonego Tyłka", bo tak często bywał w tej dzielnicy). Uważa się za prawowitego następcę tronu. Zdania są jednak podzielone.
W teorii może mieć rację, bo jego starszy brat, król Viserys I nie ma męskiego potomka, ale zbytnio nie daje powodów do tego, by założyć mu na głowę koronę. To z pewnością złożony antybohater, nad którego moralnością będziemy się jeszcze zastanawiać. Matt Smith ma więc wielkie pole do popisu i na pewno nas nie zawiedzie.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.