Jeden z dowódców Międzynarodowego Legionu w Ukrainie miał dopuszczać się licznych nadużyć wobec żołnierzy, a także innych przestępstw. Okazał się nim być pruszkowski gangster Piotr Kapuściński. Cały czas jest on poszukiwany przez polskie służby, ale te nie mogą uzyskać jego ekstradycji z Ukrainy.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Dziennikarze ustalili, że jego podwładni oskarżają go o szereg nadużyć. Z relacji żołnierzy wynika, że miał on znęcać się nad nimi psychicznie, wysyłać na misje samobójcze, czy zmuszać do grabieży podczas działań na froncie. Mężczyzna miał także dopuścić się napaści seksualnej na jedną z lekarek.
"Podczas mojego pobytu w Siewierodoniecku przybył cywilny pojazd pomalowany w kamuflaż zawierający termowizory" - napisał w swoich zeznaniach kolumbijski żołnierz, którego cytuje gazeta. "Nie zostały one rozdzielone wśród żołnierzy ze względu na ich rzekomy brak. Tymczasem Kuczyński/Kapuściński zaproponował personelowi wojskowemu Międzynarodowego Legionu zakup tych termowizorów za 300 dolarów" – czytamy.
Z Polskim gangsterem udało się skontaktować dziennikowi "Die Welt". – Pracowałem dla mafii, kradłem, sprzedawałem kokainę i to sporo – powiedział dziennikarzom. Zaprzeczył także oskarżeniom, które pojawiły się w artykule ukraińskiej gazety.
Sprawą gangstera zajął się też Onet. Jak ustalili dziennikarze tego portalu, w Polsce nie tylko ma do odsiedzenia stare wyroki, ale jest też podejrzany o popełnienie ponad 70 przestępstw.
Polska policja wie, że gangster jest w Ukrainie...ale nie może nic zrobić
Jak czytamy, w 2020 roku Prokuratura Krajowa poinformowała, że Kapuściński jest ścigany listem gończym i Europejskim Nakazem Aresztowania. W Polsce za dawne przestępstwa ma do odsiedzenia wyroki o łącznej wysokości sześć lat i 10 miesięcy.
Polska policja wie, gdzie on jest, ale kiedy zaczął w Ukrainie popełniać przestępstwa i został zatrzymany, strona ukraińska – pomimo polskiego wniosku o ekstradycję – postanowiła sądzić go sama.
– Przez to mieliśmy związane ręce – powiedział Onetowi anonimowo jeden z policjantów. – Proszę mi wierzyć, nam nie było trudno namierzyć "Brodę". Ukraińcy odmówili jednak przekazania go nam, do czego zresztą mieli pełne prawo – dodał.
Te informacje portalowi potwierdził także rzecznik Prokuratury Krajowej Łukasz Łapczyński. – Polskie organy wymiaru sprawiedliwości występowały do strony ukraińskiej o wydanie skazanego oraz monitorują możliwość wydania go stronie polskiej – poinformował.
– Otrzymały jednak odpowiedź, że wydanie go do Polski w ramach procedury ekstradycyjnej będzie możliwe po zakończeniu prowadzonego przeciwko niemu postępowania za przestępstwa gwałtu, rozboju i kradzieży, których miał dopuścić się w Ukrainie już po ucieczce z Polski – tłumaczył.
Absolwentka dziennikarstwa na UMCS i Uniwersytecie Warszawskim. Przez kilka lat związana z Polską Agencją Prasową. Obecnie reporterka newsowa w naTemat.pl.