nt_logo

Jaki byłby Wrocław, gdyby nie powódź tysiąclecia? "Graliśmy o wszystko, żeby odbudować miasto"

Dorota Kuźnik

05 października 2022, 05:56 · 7 minut czytania
Po 25 latach od powodzi tysiąclecia Netflix wypuszcza serial inspirowany zdarzeniami z Wrocławia. Choć rzeczywistość nie wyglądała do końca tak, jak przedstawili ją twórcy "Wielkiej Wody", to nie znaczy, że prawdziwe historie z powodzi we Wrocławiu nie były fascynujące. W końcu to właśnie tragedia z 1997 roku była trampoliną do gigantycznego rozwoju stolicy Dolnego Śląska.


Jaki byłby Wrocław, gdyby nie powódź tysiąclecia? "Graliśmy o wszystko, żeby odbudować miasto"

Dorota Kuźnik
05 października 2022, 05:56 • 1 minuta czytania
Po 25 latach od powodzi tysiąclecia Netflix wypuszcza serial inspirowany zdarzeniami z Wrocławia. Choć rzeczywistość nie wyglądała do końca tak, jak przedstawili ją twórcy "Wielkiej Wody", to nie znaczy, że prawdziwe historie z powodzi we Wrocławiu nie były fascynujące. W końcu to właśnie tragedia z 1997 roku była trampoliną do gigantycznego rozwoju stolicy Dolnego Śląska.
Powódź we Wrocławiu zmieniła bieg historii. Tego nie pokaże "Wielka Woda" Fot. Zwiastun serialu "Wielka Woda" Netflix
  • Serial Netflixa "Wielka Woda", który od 5 października jest na platformie Netflix, traktuje o powodzi we Wrocławiu
  • Choć od powodzi minęło 25 lat, wrocławianie często wracają do tematu, który pojawia się w wielu kontekstach
  • Paradoksalnie, powódź przyniosła miastu nie tylko straty, ale też zyski

Wielu może dziwić, że musiało minąć 25 lat, zanim ktoś dostrzegł potencjał filmowy w historii "Powodzi Tysiąclecia". W końcu to temat-samograj, na które często chętnie łaszą się filmowcy, równie często je przy tym spłaszczając.

Tragedia, która w 1997 roku dotknęła część Europy, w tym Polskę, a w największym stopniu Wrocław, nie spotkała się dotąd z uznaniem filmowców. I choć o powodzi najpierw mówił cały świat, po czasie pamiętali o niej głównie ludzie z Dolnego Śląska.

Dziś, po ćwierćwieczu, historia wraca pod strzechy w postaci serialu "Wielka Woda", skłaniając tym samym do refleksji nad tym, co by było, gdyby powódź nigdy do Wrocławia nie dotarła.

Oczywiście nie byłoby ofiar śmiertelnych, co sprawia, że zawdzięczanie kataklizmowi czegokolwiek jest mocno na wyrost. Gospodarczo jednak Wrocław dostał lepszy start w przyszłość.

Wrocław lat 90.

Jak wyglądała Polska lat 90., wielu z nas dobrze pamięta. Rynkom daleko było do dzisiejszych i choć w 97' Wrocław był już po remoncie ścisłego centrum, a z rynku zniknęła stacja benzynowa, miasto nadal pozostawiało wiele do życzenia.

Mimo transformacji ustrojowej i poczynionych inwestycji ani Wrocław, ani inne polskie metropolie, wcale nie przypominały tego, czym są dzisiaj. Jak wspominają dziennikarze tamtych lat, przed ważnymi wydarzeniami "malowało się trawę na zielono", ale brakowało pieniędzy na to, by doprowadzić miasta do dzisiejszej pozycji.

Takie pieniądze do samorządów zaczęły płynąć po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej. Wrocław jednak wystartował w tym "wyścigu fajnych miast" znacznie szybciej. To jednak paradoksalnie wyłącznie zasługa powodzi.

Łany "uratowały" Wrocław

Jednym z motywów przewodnich serialu "Wielka Woda" jest ten dotyczący podwrocławskiej wioski, Łany. O mieszkańcach tej liczącej wówczas 40 domów miejscowości w 1997 roku mówiła cała Polska.

To oni "nie chcieli się poświęcić", uniemożliwiając wojsku wysadzenie wałów, których pilnowali całymi dobami. Zgodnie z zamysłem ekspertów, wysadzenie wałów i zalanie wioski Łany miało być sposobem na to, żeby do Wrocławia nie dotarła fala powodziowa.

Ryszard Wychudzki, wieloletni radny i sołtys Łanów po latach nadal z dużym wyrzutem wspominał w "Wyborczej" kontekst sprawy:

Ludzie, którzy przeżyli powódź w całej Polsce, do dziś boją się szumu wody, a śmigłowce są dla nich synonimem pomocy. My na ich widok wpadamy w panikę. Wszystkich chciano ratować, ale nas wysadzić, zbombardować i zalać.Ryszard Wychudzki wieloletni sołtys Łanów

To mieszkańcy tej wioski byli później szykanowani, a na ich widok znajomi z miasta odwracali głowę. Broniąc dobytku łącznie 150 mieszkańców, narazili się wrocławianom na długie lata.

Mieszkańców Łanów traktowano podczas powodzi jak oszołomów, którzy nie chcą zgodzić się na ocalenie tysięcy ludzi, zabytków, wielowiekowej historii, za to "wolą ratować stare chałupy i parę świń".

Do końca nie wiadomo, jakie faktycznie byłyby zyski, gdyby wały w Łanach wysadzono i czy miasto udałoby się wówczas uratować przed zalaniem. Pewne jest jednak, że jeśli do zalania Wrocławia by nie doszło, do miasta, nomen omen, nie popłynęłyby później miliony z największych światowych organizacji. Co za tym idzie, stolica Dolnego Śląska z pewnością nie rozwinęłaby się w takim tempie jak dzisiaj.

PR powodzi we Wrocławiu

Z okresu powodzi, który przeżyłam jako dziecko, najlepiej pamiętam to, że nuciłam refren "Nic naprawdę nic nie pomoże, jeśli ty nie pomożesz dziś miłości", z piosenki "Moja i twoja nadzieja", którą z Kasią Nosowską śpiewali najważniejsi wówczas artyści polskiej estrady, a więc Czesław Niemen, Edyta Bartosiewicz, Grzegorz Markowski, Maryla Rodowicz, Natalia Kukulska i inni. Utwór nagrano na płycie-cegiełce, z której dochód przeznaczono dla powodzian.

To tylko jeden z elementów, który pokazuje skalę tragedii w skali kraju, ale także jej postrzeganie przez społeczeństwo i dynamikę reakcji, która pociągnęła za sobą dalsze zdarzenia.

W 1997 roku prezydentem był dzisiejszy senator, Bogdan Zdrojewski. To nim w serialu "Wielka Woda" inspirowana jest postać grana przez Tomasza Kota, który przechadza się po mieście w żółtej kurtce. Zdjęcie Bogdana Zdrojewskiego w niemal identycznej kurtce, gdy płynie po zalanych ulicach kajakiem stało się zresztą pewną symboliką jego prezydentury.

Zdrojewski nadzorował powódź fizycznie, a nie jedynie zza biurka, a nawet układał worki z piaskiem, co wielu zarzucało mu później jako działania pod publiczkę.

Bez względu jednak na to, co leżało u podstaw, "kupił tym" mieszkańców, spośród których do dziś wielu postrzega go jako jedynego "swojego" prezydenta.

Jednocześnie wizerunek Wrocławia jako miasta walczącego był na tyle silny, że w pomoc zaangażowali się wszyscy.

Kamienice, które runęły na oczach świata

Maciej Bluj, były wiceprezydent Wrocławia, był w 1997 roku miejskim urzędnikiem. Przygotowywał wówczas Kongres Eucharystyczny wraz z wizytą papieską. Wydarzenie odbyło się kilka tygodni przed powodzią.

Dość niespodziewanie przyszło mu jednak zorganizować jeszcze jedno duże przedsięwzięcie. Było to rozliczenie powodzi.

Maciej Bluj odpowiadał za przygotowanie wrocławskiego raportu ze strat powodziowych. Oprócz części merytorycznej z poszczególnymi kwotami, które ponieść musiało wówczas miasto, raport obejmował również część emocjonalną. Jak tłumaczy były wiceprezydent, był to swego rodzaju album, który ukazywał tragedię powodzi.

Pamiętam, że prezydent Zdrojewski musiał się później wielokrotnie tłumaczyć z tego raportu, bo choć to kwestie, które dziś wydają się absurdalne, wówczas wydruk albumu w wysokiej jakości, na dobrym papierze, był dość dużym wydatkiem. Wypominano więc urzędnikom, że zamiast każdą złotówkę pakować w skutki powodzi, pozwalamy sobie na drukowanie albumu. Maciej Blujbyły wiceprezydent Wrocławia, w 1997 odpowiadał za rozliczenie powodzi

Maciej Bluj dodaje, że działanie się opłaciło. W końcu jakoś trzeba było pokazać, że to posprzątane, zwykłe, normalnie funkcjonujące miasto zmaga się ze skutkami powodzi, których nie widać gołym okiem.

Było to szczególnie konieczne, że do Wrocławia zjeżdżały delegacje z Banku Światowego oraz EBOR-u, od których zależało, czy do dotkniętego skutkami powodzi miasta zostaną przekazane pieniądze.

Tragedię, z jaką się mierzyliśmy, było widać w momencie, w którym zalane były ulice, a woda sięgała pierwszego piętra. To, co było później, czyli remonty instalacji czy osuszanie zalanych budynków, było bardzo uciążliwą i kosztowną sprawą, ale nie wyglądało ani trochę spektakularnie. Mieliśmy tego świadomość, dlatego wyburzenie jednej z kamienic, która nie wytrzymała strat powodziowych, zaplanowaliśmy właśnie w momencie, w którym na miejscu pojawiła się delegacja. Pokazywaliśmy im rejony Wrocławia najbardziej dotknięte powodzią, a w tym momencie obok nas walił się budynek. Może było to trochę na wyrost, ale graliśmy o wszystko, żeby odbudować miasto. Maciej Bluj były wiceprezydent Wrocławia

Tymczasem straty finansowe powodzi we Wrocławiu, które wyliczono w ogólnym rozrachunku, sięgały wówczas blisko 700 milionów złotych.

Maciej Bluj dodaje, że trzeba pamiętać, że to były "inne pieniądze". – Dziś, żeby sobie zwizualizować tę kwotę, trzeba ją pomnożyć pięć, a nawet sześć razy – tłumaczy były wiceprezydent i dodaje, że choć brzmi to paradoksalnie, powódź we Wrocławiu doprowadziła miasto do niewyobrażalnych zysków.

– Do Wrocławia popłynęły pieniądze z dwóch źródeł – Banku Światowego, z którego miasto bezzwrotnie dostało 40 milionów dolarów oraz Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, który pożyczył rządowi 30 milionów dolarów, dla Wrocławia bezzwrotnych – wylicza Maciej Bluj.

PR Wrocławia po powodzi

Początek lat 2000. był okresem, w którym duże miasta zaczęły gwałtownie się modernizować. Szalejący kapitalizm zaczął się odrobinę stabilizować, a z Unii Europejskiej zaczęły płynąć pieniądze, za które w końcu można było odnowić chodniki, dachy elewacje i robić szereg modernizacji, które Wrocław miał w sporej części za sobą, właśnie przez wymuszone powodzią remonty.

Zaczęto także dążyć do tego, by polskie miasta starały się dorównać tym europejskim. Wówczas Wrocław również już tam był.

Jak podkreśla prof. Mateusz Błaszczyk, socjolog z Uniwersytetu Wrocławskiego, powódź, oprócz integracji społeczeństwa, wyczyściła pole dla myślenia o Wrocławiu w innych kategoriach.

Postawa, jaką wrocławianie, łącznie z władzą, pokazali w czasie powodzi, otworzyła nowy rozdział. Dała prezydentowi carte blanche i społeczny mandat na prowadzenie polityki na innym mentalnie poziomie.

– Kiedy na początku lat 90. robiłem z licealistami badania, w których przyrównywali Wrocław do innych polskich miast, zaskakująco często padały porównania do Katowic i Szczecina. Nikt zbytnio nie patrzył na Wrocław jak na Kraków czy Warszawę. Tymczasem najpierw prezydent Zdrojewski a później Dutkiewicz windowali myślenie o Wrocławiu do poziomu Barcelony – tłumaczy socjolog, wyjaśniając tym fenomen Wrocławia na arenie kraju.

Powódź do dziś symboliczna

Bogdan Zdrojewski wspomina historię kobiety, którą spotkał na "wrocławskim Trójkącie Bermudzkim". Kobieta była przygnębiona, dlatego prezydent zapytał, czy trapi ją, że jej dom został zniszczony przez powódź. Kobieta odpowiedziała, że problemem jest to, że właśnie... nie został zniszczony.

Przez chwilę nie rozumiałem, ale pani wytłumaczyła mi, że w przeciwieństwie do domu sąsiadów, jej domu nie dotknęła powódź. W konsekwencji sąsiedzi za pieniądze z odszkodowania mogli wybudować się na nowo, a jej rodzina nie. Ostatecznie jej rodzinny dom się zawalił. Dodała również, że identyczna historia dotknęła przed wojną jej rodzinę. To historia, która nadaje powodzi pewnej symboliki. Bogdan ZdrojewskiPrezydent Wrocławia w czasie Powodzi Tysiąclecia

Były prezydent Wrocławia podkreślił, że analizując różne przypadki powodzi na świecie, zwykle miasta tracą na tragedii. Powrót do punktu wyjścia trwa długie lata i niesie za sobą niemal nieodwracalne straty.

Wrocław, jak przekonuje, był pewnego rodzaju ewenementem. Szkody zostały wyrządzone głównie w miejscach, w których można było je naprawić, a w społeczności, która rozwijała się w poniemieckim mieście od zaledwie 50 lat, w końcu doszło do integracji.

I choć umniejszanie tragedii byłoby niedorzeczne, nie można nie zauważyć pozytywów, które przypłynęły do Wrocławia z wielką wodą. A biorąc pod uwagę skalę Netflixa i zainteresowanie serialem, wiele wskazuje, że po 25 latach przypłyną kolejne.

Sześcioodcinkowa produkcja "Wielka Woda" jest do obejrzenia na platformie od 5 października.