- Gdy patrzę na PiS, na całą tę prawicową załogę i to ich myślenie, to ch*j mnie strzela! Po pierwsze, nie może tak być, że jakaś średniowieczna doktryna zabrania kobietom żyć tak, jak chcą. One nie są w klasztorze, nie są własnością mężczyzn - mówi w rozmowie z Klaudią Szarowską dla naTemat.pl Robert Gawliński. W wywiadzie opowiedział o burzliwych latach młodości, nowej płycie zespołu Wilki, poruszył także kwestię feminizmu i ostro skwitował polski rynek muzyczny.
Reklama.
Reklama.
Kiedyś fanki demolowały sale koncertowe po waszych koncertach. Sentyment pozostał?
Oj nie, nie wspominam tego z sentymentem. To były młode dziewczyny, które rzucały się na mnie i całowały mnie. Nie były to pocałunki w policzek...
Co na to żona?
Szczęśliwa nie była, zresztą ja też nie. One się nie zatrzymywały przed niczym. My nieraz po koncercie przez 4-5 godzin nie mogliśmy wyjść z hali, bo była oblężona przez pięć tysięcy dziewczynek z podstawówki. No działy się sceny dantejskie. Na szczęście fanki dorosły, przyjeżdżają teraz na koncerty ze swoimi dziećmi i mężami.
À propos dantejskich scen. Trafiłam na jedną bardzo zaskakującą i przerażającą historię małżeńskiej kłótni zakończonej wbiciem noża w pośladek…
Zwykła awantura domowa. Zdarza się. No, może nie wszystkim i nie raz w tygodniu, ale nam też zdarzyła się raz w życiu.
Aha...
No dobra - ostrzejsza awantura domowa. Kochaliśmy mocno, więc i emocje były ogromne!
Podejrzewam tu jakieś uzależnienie od silnych emocji.
Tak. Zdecydowanie. Jak byłem młody, lubiłem się bić, ale wiele lat poświęciłem na to, żeby oduczyć się reagowania na wezwania adrenaliny. Dziś jestem totalnie pokojowym człowiekiem.
A co się robi, jak człowiek chce się "oduczyć"?
Trzeba ćwiczyć silną wolę. Tłumaczyć, rozmawiać z delikwentem, który cię wku*wia. To trzeba na spokojnie. Nauczyłem się tego i jestem z tego bardzo dumny. Kiedy byłem nieletni, trochę łobuzowałem, ale zwykle chodziło o jakieś szlachetne pobudki, zwykle w obronie dziewczyny, czy młodszych dzieciaków.
Bohater na szkolnym korytarzu?
Tak. Na przykład był taki cieć z bloku obok szkoły, który odgarniał śnieg i łopatą walił dzieciaki w zgięcia pod kolanami, a one padały jak muchy. Taką miał zabawę. Wziąłem więc kiedyś grudę lodu, oblepiłem śniegiem i wycelowałem i trafiłem go w potylicę. Skurczybyk zemdlał, walnął twarzą w zaspę, mało się nie udusił. No więc wystraszony pobiegłem, żeby go z tej zaspy wyciągnąć. On się jednak obudził i zaczął krzyczeć: “Ty sku*wysynu, wiem, że to ty!” i zaczął mnie dusić.
Niestety, wszystko się działo pod oknami pokoju nauczycielskiego, więc od razu wylądowałem na dywaniku. Ale zwróć uwagę, że to wszystko ze szlachetnych pobudek, tak też zresztą tłumaczyłem się w sądzie.
W sądzie? I jak się skończyło?
Nie najgorzej, ale dostałem kuratora. Co tu mówić, no łobuzowałem. Miałem w sumie dwie sprawy dla nieletnich. Przy drugiej mogłem trafić do poprawczaka, na szczęście tata mnie jakoś uratował. Musiałem się przeprowadzić do niego, bo wyszło na to, że mama nie daje sobie ze mną rady. I całe szczęście nie trafiłem do tych debili, bo tam naprawdę miałbym wtedy ciężko.
W poprawczaku?
Tak, można się tam naprawdę zmienić. To jest najgorsze miejsce dla młodego człowieka.
Miałeś sporo szczęścia.
Tak, to prawda. W hołdzie nawet napisałem utwór, hymn do muzyki: "Ty jak nikt, byłaś zawsze ze mną. W dzień i noc ciemną - nigdy nie byłem sam". Muzyka dała mi siłę, zupełnie jakby ktoś z nieba spuścił mi linę, a ja mogłem się jej chwycić i wyciągnąć samego siebie z tego środowiska.
A jaki masz stosunek do kobiet, feminizmu i tego, co się dzieje z naszymi prawami w Polsce?
Gdy patrzę na PiS, na całą tę prawicową załogę i to ich myślenie, to ch*j mnie strzela! Po pierwsze, nie może tak być, że jakaś średniowieczna doktryna zabrania kobietom żyć tak, jak chcą. One nie są w klasztorze, nie są własnością mężczyzn.
Moralność ma wiele aspektów, ale mówienie kobietom, czy mają prawo do aborcji, czy nie, jest już bezczelne. Zwykłe chamstwo. Tak to się może zachowywać jakiś prymitywny osobnik, który nigdy nie miał dostępu do oświaty, książek, szkoły, a nie polityk czy profesor. Co ich to obchodzi? Po co oni sobie tym d*upę zawracają? Jak ktoś ma taki światopogląd, to znaczy, że jest idiotą.
Żeby nie było - nie mam nic do Kościoła i prawdziwych kapłanów. Wielu z nich przychodzi na nasze koncerty i często sobie rozmawiamy i jest wspaniale. Ja zawsze zadaję pytanie księdzu, który przychodzi na nasz koncert: "Czy jak on przyszedł, to od teraz jest na sali obecny Bóg?" No i się zaczyna... Jak ksiądz jest fajny, to sobie dyskutujemy, filozofujemy. A jak jest głupkiem, to się obraża i ja też już wiem, że można go olać.
Po drugie, boli mnie też fakt, że kobiety na tych samych stanowiskach zarabiają mniej niż faceci. To jest kompletna dyskryminacja. Moim zdaniem to jest niczym problem rasowy w Stanach w latach 70. Kiedy czarnoskóry skończył studia i był lekarzem, to i tak mniej zarabiał od tego białego, który był na tym samym stanowisku. I teraz jest to samo, tylko to jest dyskryminacja płciowa.
Ale mam nadzieję, że się to zmieni, jak tylko ci panowie przestaną rządzić tym krajem. Może ktoś się wreszcie zajmie gospodarką, ekonomią, a nie naszym seksem?
Jaką filozofię wyznaje Gawliński?
Filozofię Jody z "Gwiezdnych wojen", który mówił: "Przyszłość jest w ruchu". Jakie wybory podejmiesz dzisiaj, taka będzie twoja przyszłość.
Oczywiście staram się też w życiu kierować buddyjską "drogą środka". Stąd na płycie Wilków znajdziesz utwory poważne, poetyckie, ale i też takie normalne. Uważam, że trzeba się sztuką bawić i mieszać, a nie porywać na wielkie dzieła, bo sztuka sama przychodzi.
Jak to sama?
Wielkie utwory, wielkie pisanie, malowanie - to przychodzi samo.
Czyli mówimy o talencie.
Tak, to jest kwestia talentu oraz ciężkiej pracy. Rzeźbisz, rzeźbisz i nagle jesteś genialny w tym, co robisz lub masz taki moment w życiu, bo np. się zakochujesz i pod wpływem inspiracji stajesz się wybitny.
A gdzie leży granica?
Granica między bardzo dobrym a wybitnym jest często niemalże niewidzialna, a dla wielu w ogóle jej nie ma. Jak mówił Carl Lewis; mistrz od bardzo dobrego sportowca różni się tym, że kiedy biegniemy na 100 m, to ja wygrywam o jeden krok. I o tym właśnie często decyduje wspomniane szczęście.
Gawliński chyba ma sporo tego szczęścia.
Oj tak! (śmiech) Wiesz, gdyby "Son of the blue sky”, czyli pierwszy wielki przebój Wilków i powstanie tej płyty, nie wydarzyły się na początku lat 90., kiedy to właśnie odzyskaliśmy wolność i w kraju mieliśmy straszne ciśnienie, żeby być w Europie, żeby być kapitalistami, to nie wiem, czy stałby się on wielkim przebojem. Bardzo możliwe, że nie.
Pamiętam, że jechałem w tamtym czasie taksówką i taryfiarz mówi do mnie: "Pan muzyk jesteś?" "Tak" - mówię. "Pan słucha (radio na full), to są nasi. To Wilki się nazywa. Panie, to jest lepsze od BonJovi".
I to świadczy o tym, że ten utwór trafił w swój czas, padł wtedy na bardzo podatny grunt. A gdyby był skomponowany teraz… Nie wiem, czy miałby szansę, czy stałby się wielkim przebojem.
Ja podobną refleksję mam na temat "Baśki"...
To znaczy?
Gdyby ten utwór wyszedł dzisiaj, otwarcie zarzucono by mu, że tekst jest seksistowski, że w przedmiotowy sposób mówi o kobietach.
No wiesz, trudno, żeby był o zwierzętach. Czasami warto się kierować wspomnianą drogą środka i się nie wygłupiać. Wtedy też mnie atakowano, że jest to seksistowski tekst. Nawet jedna artystka stworzyła piosenkę w kontrze do "Baśki".
Kto?
Kasia Klich. Napisała "Wymienię cię na lepszy model" i powiedziała, że stworzyła ten swój utwór pod wpływem tej mojej strasznej, seksistowskiej piosenki.
Może słusznie?
Ja wzruszyłem ramionami i powiedziałem: Fajnie, że coś cię zainspirowało.
Chyba się wkurzyła, że tak to wtedy olałem, ale uważam, że takie rzeczy trzeba olewać. Od tego są krytycy, żeby krytykować, a artyści są od tego, żeby tworzyć i nie mieć związanych rąk.
Z tego samego względu ubolewam bardzo nad obecną polską muzyką, bo bardzo wielu artystów zdaje się na producentów, którzy nie tworzą nic ciekawego, odkrywczego. Wychodzą oni z założenia, że w muzyce już wszystko było i należy opierać się na najlepszych wzorcach, i to, co jest modne na Zachodzie, żywcem przenoszą na polską scenę. A przecież artyści są od kreowania, a nie opierania się na tym, co wymyślili Anglicy czy Amerykanie i przetwarzania tego w nieskończoność.
Polscy artyści są za mało odkrywczy?
Tak. W dodatku teraz wszyscy chcą robić karierę i pisać teksty, czy mają talent, czy nie, a pisać też trzeba umieć. Nie trzeba być wybitnym, ale jakieś fajne rzeczy powinny być w tych piosenkach.
Pisania można się nauczyć - to jest rzemiosło, tak jak gra na gitarze. Pokonujesz rubikon i dopiero wtedy to jesteś ty.
Myślę, że dziś często artyści piszą samodzielnie teksty, bo to jest ich bardzo fajne źródło dochodu z ZAIKSU - są “twórcami”, a to jest bardzo duża różnica, jeśli chodzi o sferę finansową.
To kto teraz najlepiej zarabia w branży?
No zdecydowanie raperzy.
Fajnie chłopaki piszą?
Oj tak! Akurat oni o czymś opowiadają. To nie są jakieś banały, jak np. większość wokalistów po talent show, którzy piszą rzeczy w stylu "jestem silny, nikt mnie nie złamie". O coś im chodzi, z czegoś się śmieją, coś negują, mają wartości. A ludziom z mainstreamu o nic nie chodzi. Piszą, byle to w radiu jakoś zagrało.
Ostatnio faktycznie najbardziej szanuję scenę rapową w Polsce - Quebo, Smolasty, Taco Hemingway... To jest takie niewymuszone, ma swój fajny charakter, bardzo szanuję tych artystów.
To, co śpiewa Smolasty jest bardzo ciekawe, on jest bardzo dobrym wokalistą. Kiedy śpiewałem z nim w duecie, naprawdę musiałem poświęcić cały wieczór, żeby się tego nauczyć i stworzyć swoją linię melodyczną, która by konkurowała z jego. Podziały, które on stosuje w zwrotkach, są bardzo trudne i to było dla mnie prawdziwe wyzwanie.
Czyli scena muzyczna poza rapem jest teraz w Polsce słaba. A na przykład taki Dawid Podsiadło?
Jest bardzo zdolny muzycznie, świetny wokal, charyzma, inteligencja… Ale w moim odczuciu śpiewa o niczym. Fajnie się na niego patrzy, przyciąga, ma coś w sobie i dlatego jest taki popularny, ale nie ma moim zdaniem hitów, które będą pamiętane latami. To na pewno nie jest typ artysty w stylu Wilków.
Z drugiej strony, każdy dojrzewa i może się okazać, że będzie z niego wybitny artysta. A dzisiaj nadal szuka drogi.
Kiedyś usłyszałam, że żeby artysta pisał dobre teksty, robił dobrą muzykę, to musi być trochę poturbowany przez życie.
Trochę tak jest. Na pewno intensywność przeżyć ma znaczenie. Osoba wrażliwsza głębiej czerpie z życia.
Nieraz fani mnie pytają: "Robert, czemu nie piszesz już takich mistycznych tekstów, jak na pierwszej płycie?" Bo ja nie jestem w tym miejscu.
Gdyby ktoś złożył mi zamówienie na napisanie takich tekstów, to ja bym to zrobił, ale ponieważ wiem, że jestem zupełnie w innym punkcie, to staram się być w moim pisaniu, szczery i normalny, i nie udaję przed sobą.
Natomiast sam dla siebie nie napiszę czegoś takiego jak kiedyś. Dzisiaj np. o wiele bardziej mnie interesuje to, co się dzieje w człowieku, co przeżywa, jak obserwuje świat, jak go przetwarza.
A miłość?
No miłość oczywiście też mnie interesuje.
Chyba dużo jest o miłości na nowej płycie?
Na nowej jest bardzo dużo, chociaż ostatnio odchodziłem od tekstów o miłości.
Dlaczego?
Wydawało mi się, że to już jest banalne. Wiesz, trzeba sobie robić czasem pewnego rodzaju "czyszczenie mózgu", jakiś reset… (śmiech)
Bo ile można o tej miłości!
No właśnie... (śmiech) W pewnym momencie łapiesz się na tym, że napisałeś o tym 130 tekstów o miłości, potem to już 230...
I co, może wkraść się grafomania?
Grafomania to jest kwestia warsztatu. Jeżeli nic nie wynika z niczego, to wtedy jest grafomania. Mój słynny, ulubiony przykład, to fragment piosenki Marcina Rozynka: "Prorocze miewam sny, jak pies, co śpi przy tobie". Pies, co miewa prorocze sny?! To jest kompletna grafomania!
Mam taką koleżankę, która pisze poezję i byłem zdumiony, kiedy się zachwycała, że "to takie wspaniałe, poetyczne". No ale o gustach się nie dyskutuje.
Wracając do miłości. Na ostatniej płycie jest poruszany m.in. motyw zdrady. Jesteście z żoną rockandrollową parą, a jednocześnie taką, która jest ze sobą już wiele lat. Jak radziliście sobie z zazdrością?
Wiesz co, życie rockandrollowca jest czasem mniej rockandrollowe niż np. życie finansisty i jest w nim niejednokrotnie mniej narkotyków, mniej zdrad i mniej tych wszystkich dramatów rodzinnych. Ta łatka wzięła się od celebrytów, którzy żyją na pokaz, a jakby tak spojrzeć na naszych artystów z rodzimego podwórka, to sporo jest udanych, wieloletnich małżeństw - Grzesio Markowski z żoną, Mundek z T.Love, Kazik, ja… Większość jest z jedną żoną od lat. A jakiś tam skok w bok każdemu może się zdarzyć...
Słucham?
Każdemu może się zdarzyć - i kobiecie i mężczyźnie. Raz w życiu może być moment zapomnienia, jakiejś frustracji, załamania, każdy człowiek ma prawo popełniać błędy. To nie skreśla wielkiej miłości do drugiej osoby.
No, chyba że jest to notoryczne, ktoś spotyka się z inną osobą np. przez 2 lata. To boli najbardziej i w takiej sytuacji trzeba po prostu spie*dalać.
Miał pan takie doświadczenia?
Nie, na szczęście nie.
Czyli "Wszyscy marzą o miłości", takiej prawdziwej i uczciwej?