logo
Syn Bartosza Arłukowicza przerwał spotkanie z Kaczyńskim w Szczecinie Fot. Twitter/@maksarlukowicz
Reklama.
  • Spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim w Szczecinie zostało przerwane przez dwóch mężczyzn. Okazuje się, że jednym z nich był Maksym Arłukowicz, syn europosła PO Bartosza Arłukowicza
  • Chłopak właśnie ujawnił, jak udało mu się wejść bez przepustki na zamknięte spotkanie z prezesem PiS
  • W rozmowie z naTemat.pl Arłukowicz-senior zdradziły, czy wiedział o pomyśle swojego syna
  • Syn Bartosza Arłukowicza wdarł się na spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim

    Prezes PiS Jarosław Kaczyński w niedzielę wygłosił przemówienie do swoich zwolenników w Szczecinie. Miało to miejsce w auli Wydziału Ekonomicznego Uniwersytetu Szczecińskiego. Media relacjonowały, że służby przygotowały się specjalnie, żeby spotkanie przebiegło w sposób spokojny.

    Kaczyński na swojej wyborczej trasie spotyka się przecież z częstymi protestami Polaków przeciwnych rządom PiS. Jednak i tym razem nie udało się prezesowi uniknąć sytuacji, w której musi spotykać się także z tymi obywatelami, którzy nie wychwalają partii rządzącej.

    Na zamknięte spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim udało się wejść dwóm mężczyznom. Pierwszy z nich został wyprowadzony tuż po tym, gdy wykrzyknął słowo "Konstytucja". Drugi po chwili także był zmuszony opuścić salę, bo wykrzykiwał hasła "hańba i kłamstwo".

    Okazuje się, że był to Maksym Arłukowicz, czyli syn polityka PO Bartosza Arłukowicza. Chłopak na swoim Twitterze pochwalił się, jak udało mu się dostać na "zamknięte spotkanie z prezesem".

    Zamiast dokumentu uprawniającego go do wejścia na zebranie, pokazał organizatorom... plakietę z sobotniego koncertu rapera Fukaja. Nikt widocznie nie sprawdził, czym dokładnie chłopak się legitymuje.

    "Jak zobaczyli, że przyszedł jakiś młody, to dali mnie do 1. rzędu na wprost Prezesa" - wyjaśnił Maksym w poście. By dodać: "a jak powiedziałem mu, co myślę — wyrzucili". Wpis podsumował emoji klauna.

    Na prośbę naszej radakcji Bartosz Arłukowicz skomentował tę sytuację, podkreślając, że nie namawiał do niej syna. – To jego solowa akcja. Zadzwonił dopiero po – stwierdzi europoseł w rozmowie z naTemat.pl.

    Kaczyński: Za PO ludzie z biedy zbierali kartofle dla dzików

    Jarosław Kaczyński w czasie swoich weekendowych spotkań wygłosił wiele zastanawiających stwierdzeń. Podzielił się także swoją opinią na temat stanu, w jakim rzekomo znajdowała się Polska w trakcie rządów koalicji PO-PSL.

    Obyło się bez zaskoczeń. Prezes PiS uważa, że panowała wtedy bieda. Polityk stwierdził, że ludzie byli wtedy tak biedni, że "zbierali po lasach kartofle zasadzone dla dzików przez leśników". – Tak było – dodał.

    Słowa wywołały zarazem oburzenie, jak i rozbawienie w mediach. "Jarek, ty się lecz. Opowiadanie, że za Tuska kartofle zasadzone dla dzików, ludzie z głodu wygrzebywali w lesie, to już nie jest nawet oszczerstwo" – skomentował na Twitterze były wicepremier Roman Giertych.

    "Gazeta" Wyborcza" postanowiła ustalić, czy zgodnie z tym, co mówił prezes PiS, ziemniaki faktycznie są sadzone po lasach dla dzików. Jeden ze szczecińskich myśliwych powiedział w rozmowie z dziennikiem, że być może Kaczyńskiemu chodziło o topinambur. Problem w tym, że nie ma dowodów na to, aby leśnicy skarżyli się na kradzieże tej rośliny.