Polska siatkarka ma tajną misję podczas MŚ. Tego nasz trener nie mógł się spodziewać
Krzysztof Gaweł
06 października 2022, 21:49·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 06 października 2022, 21:49
20-letnia Weronika Szlagowska dostała bardzo ważną i do niedawna tajną misję podczas mistrzostw świata siatkarek. Dba o to, by nasz selekcjoner częściej się uśmiechał i trzeba powiedzieć, że to działa. – Uśmiecham się dość często, tylko w trakcie meczu tego nie widać, bo jestem skoncentrowany na swojej pracy. Mam swoje poczucie humoru i lubię żartować – zapewnił nas trener Biało-Czerwonych Stefano Lavarini.
Reklama.
Reklama.
Polskie siatkarki są o krok od wywalczenia awansu do ćwierćfinału MŚ
Trener Stefano Lavarini odmienił zespół i udowodnił, że Polki potrafią
Jak się okazuje, pracuje nam Włochem nasza 20-letnia zawodniczka
Weronika Szlagowska zdradziła nam, że ma misję w odniesieniu do Włocha
Jak są wyniki, to jest i atmosfera. A jak jest atmosfera, to są wyniki. To stare prawidło od lat idealnie pasuje do reprezentacji Polski siatkarek, o ile nie do każdej polskiej kadry narodowej, która gra o jakiś cel. Biało-Czerwone walczą o awans do ćwierćfinału MŚ i znów pokazały, że miejsce w ósemce to nie mrzonka. Ograły w Atlas Arenie 3:0 (25:23, 25:20, 25:18) Amerykanki, mistrzynie olimpijskie z Tokio. I znów mają wszystko w swoich rękach.
Powiedzieć, że atmosfera w reprezentacji Polski jest świetna to nic nie powiedzieć.
– Czekaliśmy na taki mecz i na to, żeby mój zespół mój zagrać z mocnym rywalem tak, jak zagrał z Amerykankami. Na to, byśmy potrafili zapracować na takie zwycięstwo. Nikt nie dał nam tego za darmo. Wiele razy zdarzało się nam grać bardzo dobrze, tak samo jak grać słabo i nie mieć swojego dnia. Czasami potrzeba na parkiecie czegoś ekstra, jakiegoś impulsu. Zobaczcie na mecz z Serbkami, przecież też było blisko – mówił nam Stefano Lavarini.
Włoski selekcjoner potrafił odmienić nasz zespół już po kilku miesiącach pracy. Z ekipy sfrustrowanej porażkami, popadającej w przeciętność i nie wierzącej we własne możliwości udało mu się zbudować zespół, który jest w stanie walczyć z najlepszymi na świecie. I tak, wciąż zdarzają się nam wpadki, jak wspomniana klęska z Serbią (0:3). Ale potrafimy się podnosić i iść przed siebie.
– I to jest coś, co czyni mnie szczególnie dumnym z dziewczyn. Niecałe 24 godziny po porażce z Serbią udało się nam zaprezentować naprawdę znakomicie. I pokazać, że jesteśmy w stanie grać na wysokim poziomie i zapracować na zwycięstwo z tak mocnym rywalem, jak reprezentacja USA. Czy to może być dla nas punkt zwrotny w MŚ? Mam taką nadzieję. Nasza podróż trwa, pracujemy na to, by wygrywać – mówił szeroko uśmiechnięty Włoch.
Do jego uśmiechu i do tego, jak duże ma znaczenie, jeszcze w tym tekście wrócimy. Na razie wróćmy do nocy po meczu z Serbią i do tego, jak udało się naszej drużynie przejść drogę od ekipy zbitej i pokonanej do drużyny, która rozprawiła się z Amerykankami bez litości. Nasze rywalki po meczu były w szoku, a trener Karch Kiraly wyglądał na bezradnego. Co nie zdarza się często.
– Nie mówiłem nic tuż po meczu, bo było już późno i wszyscy byli zmęczeni oraz zawiedzeni. Pozwoliłem dziewczynom się nieco uspokoić i nabrać dystansu do tego meczu. Obejrzałem ten mecz ze swoim sztabem, jak każdego wieczoru. A rano pokazałem dziewczynom wideo, rozmawialiśmy o meczu z USA i tym, jak się do niego przygotować – skromnie przyznał Stefano Lavarini. Zespół odpoczywał, a on pracował przez kolejne godziny, jak to ma w zwyczaju.
Wreszcie przyszedł moment konfrontacji z zespołem. I padły słowa, które akurat paść powinny.
– Rozmawialiśmy też nieco później, przypomniałem drużynie, po co tu jesteśmy i jaki mamy cel w mistrzostwach świata. Mówiłem siatkarkom, że jeśli mamy swoje ambicje i cele w tym turnieju, to musimy je pokazać na parkiecie i musimy zaprezentować naszą najlepszą siatkówkę. Byłem z dziewczynami szczery i powiedziałem, że oczekuję znacznie lepszej gry, niż dzień wcześniej – argumetował Włoch, który wie, na co stać nasze dziewczyny.
Czasami nie wiedzą tego one same, nie wiedzą kibice i fachowcy. Ale Stefano Lavarini zna prawdę. – Mówiłem też, że będziemy mieć swoje szanse na parkiecie i że trzeba je wykorzystać, jeśli chcemy osiągnąć sukces. Byłem szczery i mówiłem od serca, bo to najlepsza metoda. Mam nadzieję, że wygrana z USA potwierdziła, że mamy z zespołem ten sam cel i patrzymy w tym samym kierunku. To bardzo cenne, że się rozumiemy i że dziewczyny mi ufają – dodał nasz selekcjoner.
To teraz wróćmy do uśmiechu trenera i do słów, które powiedział nam po meczu z USA. A pytaliśmy o to, dlaczego czasem można przeczytać, że nie lubi się uśmiechać i jest bardzo poważnym człowiekiem. Czy to w ogóle prawda?
– Nie, uśmiecham się dość często, tylko w trakcie meczu tego nie widać, bo jestem skoncentrowany na swojej pracy. Proszę zapytać dziewczyn, one widzą mnie uśmiechniętego regularnie, bo mają okazję ze mną przebywać w innych sytuacjach, niż na przykład kibice. Mam swoje poczucie humoru, lubię żartować i naprawdę tak jest, choć czasem ciężko w to uwierzyć (śmiech) – żartował rozluźniony i zadowolony Włoch.
I kazał nam zweryfikować swoje słowa u swoich podopiecznych.
– Proszę zapytać Weroniki Szlagowskiej, ona wie o tym najlepiej. Bywam wesoły, czasem ironizuję i na pewno dziewczyny to wiedzą. Ale moja praca sprawia, że często jestem bardzo skupiony. Są jednak chwile, gdy okazuję moje emocje bardzo otwarcie i wtedy się uśmiecham – argumentował. A my poszliśmy śladem jego słów i zapytaliśmy 20-letniej skrzydłowej.
– Ooo, coraz częściej trener się uśmiecha, to prawda! – wypaliła Weronika Szlagowska i sama zaraz szeroko się uśmiechnęła. Bo w naszej drużynie, poza tym że jest znakomitą siatkarką, jest też osobą obdarzoną największym uśmiechem. Od ucha do ucha, dosłownie. I ta dobra energia udziela się całej drużynie, również trenerowi Stefano Lavariniemu.
Wiemy, dlaczego tak się dzieje, bo to oczywiście nie przypadek.
– Ja mam takie zadanie w drużynie, żeby przypominać trenerowi, żeby się do nas uśmiechał. I że to dla nas ważne, bo wtedy łatwiej się pracuje i w ogóle jest przyjemnie. Więc to robię i faktycznie trener uśmiecha się coraz częściej. To nie jest tak, że on chodzi cały czas skupiony czy smutny. Ale czasem mu przypominam, że ten uśmiech jest potrzebny – powiedziała nam skrzydłowa, która w ten sposób zdradziła swoją tajną misję w drużynie narodowej.
Żarty żartami, ale atmosfera w naszej drużynie jest kluczowa, a jej brak był bolączką Biało-Czerwonych w ostatnich latach. Teraz jest dużo lepiej, a nasze zawodniczki "kupiły" trenera bez reszty i trzeba powiedzieć, że dopiero teraz widzimy efekty ich wspólnej pracy. A te są świetne, bo w ćwierćfinale MŚ możemy się znaleźć po raz pierwszy od 1962 roku. Tak, dobrze liczycie, od sześćdziesięciu lat.
– Tak, to bardzo mnie cieszy i jestem z tego dumny, że zespół mi ufa. Przed każdym meczem stawiamy sobie jakieś cele i dla mnie najważniejszy to widzieć ten zespół grający w ten sposób. Z takim zaangażowaniem i wiarą w zwycięstwo. To nie zawsze oznacza, że się uda i że wygramy, bo na parkiecie jest mnóstwo dodatkowych czynników. Ale to na pewno oznacza, że wykonaliśmy nasze zadanie najlepiej, jak to możliwe – wytłumaczył nam trener.
I jak to ma w zwyczaju, zaraz przybrał minę chłodnego profesjonalisty i jął mówić o tym, co czeka naszą kadrę w turnieju. A czeka nas walka o miejsce w ósemce, którą dadzą dwa wygrane mecze - najpierw z Kanadą w piątek, a potem zNiemcami w niedzielę.
– Mam nadzieję, że do końca tej części turnieju będziemy tak skoncentrowani i skuteczni, jak w meczu z Amerykankami. Na pewno czeka nas ciężka walka. Kanada to zespół, który najbardziej zaskoczył mnie swoim poziomem gry w mistrzostwach świata. Po tej drużynie widać największy skok jakości gry od zakończenia Ligi Narodów, tak samo jak Dominikana. Znamy nasze rywalki, wiemy że są w formie i musimy zaczynać naszą pracę od początku. Na pewno nie będzie łatwo – zakończył Stefano Lavarini. Czekamy, historia pisze się właśnie teraz.