Dokument o Annie Przybylskiej po roku od premiery trafił na Netfliksa. "Ania" wzruszy fanów zmarłej w 2014 roku aktorki, bo... nie ma innej możliwości. Wyprodukowany przez Telewizję Polską film jest ckliwym hołdem dla Ani Przybylskiej, a twórcy sprawnie manipulują emocjami widzów, tak aby podczas seansu łzy lały się wodospadami. Pozostaje jednak pytanie: czy strzegąca swojej prywatności aktorka byłaby zadowolona z publikacji nagrań z rodzinnego archiwum?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Anna Przybylska była polską aktorką, która zyskała ogromną popularność m.in. rolą Marylki w "Złotopolskich". Zmarła w 2014 roku na raka trzustki
W chwili śmierci miała zaledwie 35 lat. Osierociła troje dzieci: córkę Oliwię oraz synów Szymona i Jana
"Ania", film dokumentalny o Annie Przybylskiej i opowiada o życiu i chorobie aktorki
Reżyserami są Krystian Kuczkowski i Michał Bandurski ( "Krzysztof Krawczyk – całe moje życie", "Maryla. Tak kochałam"), a producentem – TVP
Film o Ani Przybylskiej składa się z prywatnych materiałów, a także wypowiedzi jej rodziny i przyjaciół, m.in. Jarosława Bieniuka i Oliwii Bieniuk
Film "Ania" chwyta za serce i wzruszy fanów aktorki. Jest jednak ckliwy, a twórcy manipulują emocjami widza i balansują na granicy kiczu
Pozostaje pytanie, czy dokument nie przekroczył granicy prywatności, której Anna Przybylska mocno strzegła
"Ania" miała premierę kinową 7 października 2022 roku, a teraz wleciała na Netfliksa
W Wielkiej Brytanii jest kult księżnej Diany, a w Polsce kult Anny Przybylskiej. I nie ma w tym przesady. Uwielbiana polska aktorka zmarła osiem lat temu na raka trzustki (5 października przypadła ósma rocznica śmierci Ani Przybylskiej), ale pamięć o niej wciąż jest nad Wisłą żywa. Nic dziwnego, była utalentowana, piękna, sympatyczna, zabawna, kochająca nad życie trójkę swoich dzieci.
Przybylska doczekała się już książkowej biografii Grzegorza Kubickiego i Macieja Drzewickiego, rok temu suknia gwiazdy "Złotopolskich" i "Daleko od noszy" trafiła na charytatywną licytację, we wrześniu odsłonięto mural Ani, a medialne doniesienia o aktorce lub jej rodzinie (w tym partnerze Jarosławie Bieniuku i robiącej karierę córce Oliwii Bieniuk) wciąż powstają jak grzyby po deszczu i cieszą się zainteresowaniem. Od lat mówiło się również o filmie o Annie Przybylskiej i oto jest: "Anię", rok po premierze kinowej, można oglądać na Netfliksie.
Dokument wyreżyserowany przez Krystiana Kuczkowskiego i Michała Bandurskiego (autorów tytułów: "Krzysztof Krawczyk – całe moje życie" i "Maryla. Tak kochałam") i wyprodukowany przez TVP był kasowym hitem, na co już wcześniej wskazywało nie tylko ogromne zainteresowanie filmem jeszcze przed premierą, ale i płacz widowni oraz długie oklaski na premierze "Ani" na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
Ale czy film o Ani Przybylskiej się udał? Niestety nie do końca.
"Ania": intymne sceny z rodzinnego archiwum i plejada polskich aktorów
"Film 'Ania' to wzruszająca opowieść o nietuzinkowej kobiecie, pełnej ciepła i miłości, o popularnej aktorce, która pozostawiła w żalu nie tylko bliskich, ale także swoich wielbicieli. To film o Annie Przybylskiej, dziewczynie, która swoją osobowością fascynowała ludzi i którą kochała cała Polska" – opisuje film Telewizja Polska.
Dokument opowiada o życiu, chorobie i śmierci aktorki. Podobnie jak w przypadku filmów o Maryli Rodowicz czy Krzysztofie Krawczyku, twórcy przedstawiają losy Ani Przybylskiej chronologicznie. "Ania" składa się z fragmentów filmów i seriali z Przybylską, archiwalnych i prywatnych nagrań oraz wypowiedzi jej bliskich (partnera, córki, mamy), przyjaciół i kolegów z planu.
Zebrano zresztą imponującą plejadę polskich gwiazd, tych wciąż jasno świecących i tych już zapomnianych. O aktorce opowiadają m.in. reżyser Radosław Piwowarski, Cezary Pazura, Michał Żebrowski, Jan Englert, Anna Dereszowska, Paweł Małaszyński, Paweł Wawrzecki, Katarzyna Bujakiewicz, Szymon Bobrowski, Piotr Szwedes czy Andrzej Piaseczny, który nagrał do filmu piosenkę "Ania".
Trzonem i "tajną bronią" filmu są jednak nigdy niepublikowane materiały z rodzinnego archiwum, które twórcom użyczyła rodzina Przybylskiej. Jarosław Bieniuk, dzieci aktorki i jej matka Krystyna Przybylska dali bowiem twórcom swoje błogosławieństwo i czynnie brali udział w promocji "Ani". Wcześniej bliscy Przybylskiej długo nie chcieli zgodzić się na film o gwieździe Złotopolskich – ani dokumentalny, ani fabularny. Fani w końcu się jednak doczekali i to z nawiązką, bo Bieniuk chętnie dokumentował codzienne życie swojej rodziny.
Na ekranie widzimy więc pełną życia i uśmiechniętą Przybylską, gdy spodziewa się dziecka, sprząta, bawi się z dziećmi, kąpie je, śmieje się, odpoczywa nad morzem. Pokazano nawet ostatnie Boże Narodzenie aktorki, która umrze niecałe 10 miesięcy później. Osoby z otoczenia gwiazdy opisują jej postępującą chorobę i ostatnie chwile, chociaż tych na szczęście już nie widzimy, gdyż Bieniuk, jak sam przyznał, nie potrafił już wtedy filmować swojej cierpiącej ukochanej.
Film o Annie Przybylskiej to hołd dla zmarłej aktorki
Czy "Ania" wzrusza? Oczywiście. Jednak problem w tym, że Krystian Kuczkowski i Michał Bandurski zrobili dokument o aktorce dokładnie w taki sposób, aby chwytał za serce, a widzowie wylewali łzy.
Emocje są więc nieznośnie podbijane: rzewną i natrętną muzyką, melancholijnymi ujęciami morskich fal, łamiącymi się głosami "gadających głów", wypowiedziami o Przybylskiej, z których większość sprowadza się do jednego: kochała życie oraz swoją rodzinę i była niezwykła. Tymczasem wystarczyłyby już same archiwalne materiały, które chwytają za serce. Nie było potrzeby podkreślać wszystkiego aż tak grubą kreską, bo nie dość, że "Ania" balansuje na granicy kiczu, to jeszcze bez skrupułów manipuluje emocjami widza.
Reżyserzy nie byli zresztą zainteresowani ani odpowiedzią na pytanie, na czym polegał fenomen Anny Przybylskiej, ani rozłożeniem na czynniki pierwsze jej kariery. A szkoda, bo to byłoby bardziej intrygujące niż nieustanne peany. To nie znaczy oczywiście, że nie są one zasłużone, ale "Ania" momentami jest wtórna i zbyt płaczliwa.
Najciekawsze są wspomnienia reżysera Radosława Piwowarskiego, który jako jedyne próbuje podsumować talent i magnetyzm Przybylskiej. Mówi wprost: na castingu do jego dramatu "Ciemna strona Wenus" z 1997 roku (który był debiutem Anny) były lepsze aktorki, ale to Przybylska przykuwała uwagę. Chociażby "wielkimi gałami i głosem jak Himilsbach". Piwowarski stwierdził nawet, że gdyby Polka urodziła się dekadę wcześniej i w USA, to ona zagrałaby w "Pretty Woman" zamiast Julii Roberts.
Jednak tego typu barwne obserwacje giną w morzu łez. "Ania" prezentuje aktorkę jako osobę bez skazy: optymistyczną, rodzinną, niezwykle zabawną, ale i zdystansowaną do sławy i show-biznesu. Na jej wizerunku nie ma żadnych rys, bo nie taki jest cel filmu TVP. Dokument ma być hołdem oraz pomnikiem i większości widzów to wystarczy, bo "Ania" po prostu chwyta za serce. Robi to jednak w bardzo tani i łatwy sposób, a przecież życiorys i fenomen Przybylskiej aż prosi się o ciekawsze przedstawienie.
Po seansie można też odczuć poważne wątpliwości, czy nie przekroczono granicy prywatności, której Anna Przybylska pilnie strzygła. Znana była przecież ze swoich sporów z paparazzi i ochrony życia prywatnego – swojego i rodziny. Czy publikacja intymnych materiałów przeznaczonych do użytku domowego byłaby jej na rękę? Tego się już jednak nie dowiemy. A szkoda.