nt_logo

Zapytaj kobietę, jak nazywa seks i będziesz wiedział, jak opowiada o swoim życiu seksualnym

Helena Łygas

12 października 2022, 17:09 · 4 minuty czytania
Język nie rozpieszcza. Zwłaszcza gdy chce się porozmawiać o seksie. Można iść w metafory, bawić się w motylki i myszki, zaczerpnąć to i owo z podręcznika anatomii. Można wreszcie się nie certolić i iść w język potoczny. Kobiety, które o seksie mówią dosadnie, tłumaczą, dlaczego wybierają wulgaryzmy. 


Zapytaj kobietę, jak nazywa seks i będziesz wiedział, jak opowiada o swoim życiu seksualnym

Helena Łygas
12 października 2022, 17:09 • 1 minuta czytania
Język nie rozpieszcza. Zwłaszcza gdy chce się porozmawiać o seksie. Można iść w metafory, bawić się w motylki i myszki, zaczerpnąć to i owo z podręcznika anatomii. Można wreszcie się nie certolić i iść w język potoczny. Kobiety, które o seksie mówią dosadnie, tłumaczą, dlaczego wybierają wulgaryzmy. 
Kobiety gadają o seksie. I to jak! fot. Kelsey Chance / Unsplash

Najstarszą zachowaną polską pieśnią nie jest wcale żadna tam "Bogurodzica", ale imprezowy - bo i weselny - kawałek "Oj, chmielu". W miejsce "zawsze dziewicy" mamy pęd chmielu, który wspina się po tyczkach i - no cóż - rozdziewicza panienki. I w zasadzie pięknie obrazuje to bardzo polski rozkrok między pruderią a potrzebą posiadania wentylu bezpieczeństwa dla tejże. Jednym z nich są rozmowy o seksie. W tych co bardziej szczerych przodują panienki i to raczej nie najświętsze.


Ongiś dziewczęta się nie pociły, były romantyczne, a do tego dużo chichotały i często płoniły lica — na przykład mówiąc o seksie ("tajemnicach alkowy"). Oczywiście o ile szyfrowanie spod znaku "muszelka" czy "no i on wtedy, no wiesz" można uznać za rozmowę o seksie. 

Ich córki i wnuczki się nie certolą. Tematycznie, a coraz częściej i językowo. Dymanie, zaliczanie i ruchanie wyszło poza męską szatnię, by wkroczyć na babskie posiadówy. I zdziwiłby się ten, kto zobaczyłby w tego typu dyskusji swoją ze wszech miar kulturalną sąsiadkę, zasadniczą nauczycielkę czy uduchowioną koleżankę. 

Jak poznać kobietę, która w gronie koleżanek wulgarnie opowiada o swoich doświadczeniach seksualnych? Bardzo prosto: wystarczy zapytać, jak nazywa seks.

Jeśli nie będzie to "uprawianie miłości" czy inne "kochanie się", jak amen w pacierzu mamy przed sobą "brudnoustą". Co ciekawe, taki idiolekt niekoniecznie ma coś wspólnego z podejściem do seksu, poziomem libido, liczbą partnerów, czy tzw. prostactwem danej osoby. 

Kalina: ruchanie

Ma 36 lat, dwa koty, i od 15 lat tego samego partnera. Seks? Kalina śmieje się, że nie jest fanatyczką. I to mimo że nigdy nie miała problemów z osiąganiem orgazmu.  Zastanawiała się nawet, czy nie jest przypadkiem aseksualna, ale doszła do wniosku, że ma po prostu niskie libido — żadne ostrygi, świece czy masaże na nią nie działają. Co najwyżej owulacja. Seks to dla niej w pierwszej kolejności bliskość. Mimo to: ruchanie. 

— Lubię to słowo, jest jakieś takie swojskie. Dla mnie to "uprawianie seksu" wulgaryzuje stosunek. Ruchanie jest przecież po prostu od "ruchu", z kolei uprawianie kojarzy się z dyscypliną sportową albo uprawami. Nie lubię za to słowa "rżnięcie", ma w sobie coś przemocowego. Coś jak rzeźnia — mówi.

Jednak najbardziej Kalina nie lubi określenia "kochać się". I to do tego stopnia, że długo zastanawiała się dlaczego. 

— Mam ciary żenady, gdy ktoś tak mówi. Pracowałam kiedyś z chłopakiem, który zdradzał każdą swoją dziewczynę na prawo i lewo. Dziś myślę, że mógł być seksoholikiem, bo opowiadał masę dziwnych, a czasem i niepokojących historii.  Tymczasem zawsze mówił właśnie "kochać się", "dawać rozkosz". W ogóle myślę, że ludzie w łóżku miewają inny temperament niż na co dzień. Często "myszowate" dziewczyny mają ogromny apetyt seksualny i fantazję znacznie większą niż te wampowate — dodaje.

Magda: dymanie

28 lat, aktywna seksualnie, aktualnie nie w związku. Sex-talk Magdy bynajmniej nie ogranicza się do "dymania". Jest "picza" i "dupsko", zdarza się jej używać określeń w stylu "flak" (czyt. mężczyzna mający problemy z utrzymaniem erekcji), "mały książę" (wiadomo) albo "robić gałę".

— Jasne, że na planie ogólnym to wulgarne, ale odbiór zawsze zależy od kontekstu i osoby. Znam ludzi, którzy rzucają “kurw***” na prawo i lewo, a nie sądzę, żeby dla kogokolwiek byli w tym wulgarni. Gdy opowiadam o swoich doświadczeniach, dziewczyny zawsze się zaśmiewają. Taki język moim zdaniem w pierwszej kolejności zdebilnia temat i ma aspekt komiczny. No i w sumie — dlaczego nie? — opowiada.

Magda używa wulgarnego języka do mówienia o seksie także dlatego, że to zdejmuje z tego typu rozmów ciężar. Trudno opowiadać o facecie, który strasznie się jej podobał, a gdy poszli do łóżka, nie był w stanie utrzymać wzwodu.

Ani za pierwszym, ani za drugim, ani za trzecim razem. Magda usiłowała z nim porozmawiać — choć znacznie delikatniej niż z koleżankami, ale obraził się i stwierdził, że "nie ma żadnego problemu". Magda swoim zwyczajem zaczęła obwiniać się, że "problem" jest w niej. 

— Z tym gadaniem o seksie w taki, a nie inny sposób chodzi też pewnie o to, że jeśli się czegoś obawiam lub wstydzę, nie do końca potrafię mówić o tym "na poważnie". Tak samo miałam kilka lat temu, gdy chorowałam na depresję. Byłam pierwsza do żartowania na ten temat. Może to i kwestia mojej niedojrzałości, chociaż myślę, że akurat nie w przypadku rozmów o seksie, z tymi jestem oswojona — zwierza się. 

Patrycja: pieprzenie

Zdaniem 32-letniej Patrycji dziś to raczej faceci mają problem z dosadnością języka dotyczącego seksu. Dziewczyn w jej wieku żadne tam "pieprzenie" nie rusza. 

— Myślę, że to też wynik chęci przejęcia narracji na temat seksu. Nawet nieświadomie. W tych wszystkich dosadnych określeniach jest jakaś, nie wiem, sprawczość, może i śmiałość. Już nie leżysz i wzdychasz, ale pieprzysz. Nie jesteś zaliczana, tylko zaliczasz? — zastanawia się Patrycja. 

Poza tym te wszystkie "baraszkowania" i "szczytowania" kojarzą się jej z romansidłami — z tych najpodlejszych, na cienkim papierze, które można kupić czasem w kioskach. Od razu przed oczami stają jej scenki rodzajowe jak gdyby wyjęte z telenoweli brazylijskiej. Roznegliżowana pani omdlewa w opalonych ramionach, konar płonie, a w tajemniczych zakamarkach narasta żądza. — Coś obrzydliwego — śmieje się Patrycja.

— Prawdziwy seks tak nie wygląda. A potem te wszystkie biedne Grażyny oglądają takie "365 dni" i marzą o drżeniu z rozkoszy i akcji jak z pornoli. Chcą pieprznego seksu, a wyrażają się jak małe dzieci. Cukierkowo, z jakimiś kuriozalnymi zdrobnieniami — mówi.

Jak mówić o seksie? Najlepiej tak, jak komu pasuje. To naturalna potrzeba, piętnowana w imię źle rozumianej moralność. A już zwłaszcza w wykonaniu kobiet, które pewnych rzeczy - jak na świętą panienkę i księżniczkę Disneya przystało - robić nie powinny.

Seksualne żarty i wulgaryzmy trzymają się z nami właściwie od zawsze. Można było przeczytać je już na murach starożytnego Rzymu (nie, nie mam tu na myśli bazgrołów turystów). Niewybrednymi podtekstami jest też naszpikowana polska (i nie tylko) literatura ludowa. Lata świetlne od finezyjności jakichś tam malinowych chruśniaków.

Czytaj także: https://natemat.pl/439666,partnerki-kochanki-przyjaciolki-i-zona-witkacego