Wiem, jestem Polakiem. Co więcej, Tomasz Adamek to jeden z moich ulubionych sportowców. Człowiek, którego zawsze ceniłem za umiejętności i styl. Według sędziów wygrał, więc pewnie powinienem pisać teraz tekst entuzjastyczny. Hura, Polak był lepszy, będzie walczył z Kliczką! Ale nie napiszę. Bo to, co się stało w Bethlehem, to skandal. Cunninghama oszukano. W biały dzień. Dzień, nie noc, bo walkę rozgrywano o godzinie 17.00, co też jest symptomatyczne.
Zastanawiam się, co musiał czuć Adamek po ogłoszeniu werdyktu. Z jednej strony dowiaduje się, że wygrał. Radość? Chyba raczej ulgę, bo porażka oznaczałaby raczej koniec marzeń o walce o mistrzostwo świata. Z drugiej strony Adamek jest inteligentnym człowiekiem. Wie, że był gorszy. Statystyki pokazywały, że obaj panowie zadawali podobną ilość ciosów. Z jedną istotną różnicą. Cunningham dużo częściej trafiał.
Próbował, pudłował, dostawał kontrę
Walka przebiegała według następującego scenariusza: zaczyna się runda, Adamek ostrożnie, spokojnie. Jak atakuje, najczęściej pudłuje. I z reguły dostaje kontrę, z reguły celną. Do końca zostaje 15, potem już 10 sekund? Adamek rzuca się na rywala, robi młyn, wygląda to efektownie, wynika z tego raz mniej, raz więcej. Założenie jest proste, kłania się psychologiczne pojęcie efektu świeżości – lepiej zapamiętujemy to, co działo się na samym końcu. Sędziowie tak w końcu zrobili. Żałosne.
Nie wiem, jak jeden z nich mógł widzieć trzypunktową wygraną Adamka. Może -3 to wada jego wzroku? Może myślał, że Polak to ten czarny, a Amerykanin ten biały? W końcu mieliśmy już Emmanuela Olisadebe.
A tak na poważnie, to nawet Ziggy Rozalski przed jedenastą rundą powiedział w narożniku Adamkowi, że, aby wygrać, powinien posłać rywala na deski. Czyli według swojej ekipy Adamek już wtedy wyraźnie przegrywał. A przecież w ostatnich dwóch rundach to Polak był lepszy.
Ambitny, ale słabszy
Sama walka? Była ciekawa, szybka, zupełnie nie jak starcie w wadzie ciężkiej. Ale też nie stała na jakimś szczególnie wysokim poziomie. Raczej przypominała taki mecz piłkarski, w którym jest co oglądać, mamy strzały, parady, choć obie drużyny są nieco na bakier z taktyką.
Skrót walki:
Odbyła się o 17.00 amerykańskiego czasu. Symptomatyczne. Podobnie jak to, że rozgrywano ją w hali, mogącej pomieścić trzy tysiące osób. W Bethlehem, w Pensywalnii – kolega na Twitterze nawet pokusił się o analogie: Adamek – katolik, Betlejem, dwa dni przed wigilią. W każdym razie widać jak na dłoni, że Adamek przestał być dla Amerykanów pożądanym towarem. Jak będzie teraz? Może być różnie. Z jednej strony wygrał. Co z tego, że jego wygraną na całej hali widziały tylko trzy osoby. A, przepraszam – dwie. Jedna wiedziała normalnie. Do tego nie można Adamkowi odmówić ambicji. W końcówce, gdy wiedział, że przegrywa, ruszył odważnie do przodu. Wielu na pewno by się tego bało.
Szkoda, że te całe 12 rund będzie teraz w cieniu żenującego werdyktu. Razi nie tyle sam werdykt, co cała jego otoczka. Najpierw Michael Buffer czyta kolejno: remis, Adamek, Cunningham. Remis. Amerykanin bluzga. Adamek i tak lekko zaskoczony. Ale potem ktoś wchodzi do ringu, daje mu jakąś kartkę i Buffer mówi, że jest poprawka. Ten sędzia jednak punktował inaczej, dla Adamka, 116:112. I wtedy dopiero nasz bokser jest zaskoczony.
"Kupione zwycięstwo Adamka"
I jak tu teraz przekonywać niedowiarków, że boks jest czysty? Że nie ma w nim układów i układzików? Nie twierdzę, że tu takie były. Może tak, może nie, choć bliżej mi do tej pierwszej wersji. Twierdzę, że okoliczności takie jak te wystawiają fatalne świadectwo dyscyplinie, która i tak boryka się z wieloma problemami.
Choć... Gdy kończyłem pisać ten tekst, odezwał się na Facebooku kolega: "Zobacz, co napisałem na Twitterze kilka godzin przed walką". Sprawdziłem. Oto jego tweet: "Dziś na @OrangeSportPL będzie można obejrzeć kupione zwycięstwo Tomasza Adamka. Jak ktoś nie był dawno w teatrze, zapraszam do oglądania ;)".
Czas też się zgadza. Kolega nie jest jednym z wielu obecnych tropicieli teorii spiskowych. Kolega ma wiedzę o boksie, bo troszkę w nim siedzi.
Przypominają się w tej chwili najgorsze przewały w ostatnich latach. Przypomina się wielki Rosjanin Nikołaj Wałujew, którego kreowano na wielkiego boksera, mimo, że na ringu poruszał się jak dźwig na autostradzie. I który najpierw był obijany przez Evandera Holyfielda, a potem niby tę walkę wygrał. Niby.
Wrócmy do wałki. Sorry, do walki
Ale wrócmy do wałki Adamka. Walki, przepraszam. Nieprzypadkowa pomyłka. Komentujący ją Janusz Pindera to absolutna czołówka sprawozdawców sportowych w tym kraju. Ekspert, pasjonat, ale też kibic. Rozumiem, że nie zawsze będzie obiektywny. Że zawsze jakoś tam lekko trzyma stronę Polaka. Ale przecież nawet on, gdy skończyła się ostatnia runda, powiedział, że Adamek raczej to przegrał. Co należy tłumaczyć na „na pewno to przegrał”.
Szkoda, że po werdykcie robił dobrą minę do złej gry. Mogło to wszystko wybrzmieć lepiej, dużo lepiej, gdyby na przykład powiedział: „Adamek wygrał niesłusznie, jego rywala oszukano. Ale cóż, cieszmy się z rezultatu. Nie mamy na niego wpływu”.
Ktoś powie, że komentator musi być trochę subiektywny, być trochę za Polakami. Ja powiem, że powinien być przede wszystkim za uczciwością. Widzę już, co działoby się w polskich mediach, gdybyśmy mieli sytuację odwrotną. Słyszę już Donalda Tuska, jak mówiłby na korytarzu sejmowym, co najchętniej zrobiłby sędziom. Howard Webb już nie byłby sam.
Jestem totalnie zażenowany. Szkoda mi boksu, Pindery,Cunninghama, ale chyba przede wszystkim Adamka. Mimo że „wygrał”. Musi być w cudzysłowie.