nt_logo

"Kobiety, które potrzebują aborcji, mówią nam: Muszę uciekać z własnego kraju, żeby móc żyć"

Diana Wawrzusiszyn

22 października 2022, 07:28 · 12 minut czytania
22 października 2020 roku Polki wyszły na ulicę, demonstrując swój sprzeciw wobec zaostrzenia prawa aborcyjnego. Dwa lata po tych wydarzeniach rozmawiamy z aktywistką Justyną Wydrzyńską, która od lat działa na rzecz kobiet. – Zwracając się do nas o pomoc w zorganizowaniu wyjazdu za granicę, kobiety bardzo często mówią, że czują się jak... kryminalistki – opowiada w rozmowie z naTemat.


"Kobiety, które potrzebują aborcji, mówią nam: Muszę uciekać z własnego kraju, żeby móc żyć"

Diana Wawrzusiszyn
22 października 2022, 07:28 • 1 minuta czytania
22 października 2020 roku Polki wyszły na ulicę, demonstrując swój sprzeciw wobec zaostrzenia prawa aborcyjnego. Dwa lata po tych wydarzeniach rozmawiamy z aktywistką Justyną Wydrzyńską, która od lat działa na rzecz kobiet. – Zwracając się do nas o pomoc w zorganizowaniu wyjazdu za granicę, kobiety bardzo często mówią, że czują się jak... kryminalistki – opowiada w rozmowie z naTemat.

  • 22 października 2020 r. Trybunał Konstytucyjny pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej ogłosił wyrok ws. aborcji, na mocy którego uznano, że przerywanie ciąży z powodu ciężkich wad płodu jest niezgodne z Konstytucją
  • W efekcie jedna z trzech przesłanek pozwalających na dokonanie aborcji została zlikwidowana
  • Dwa lata po tym szokującym wyroku, rozmawiamy z aktywistką Justyną Wydrzyńską z Aborcyjnego Dream Teamu, który jest części inicjatywy Aborcja Bez Granic

Od głośnego wyroku TK minęło już dwa lata. Jak bardzo przez ten czas zmieniło się życie ciężarnych kobiet w Polsce?

Do jesieni 2020 roku, a w zasadzie początku 2021, jeśli płód miał wady embriopatologiczne, możliwe było zrobienie aborcji w naszym kraju. Mieściło się to w granicach obowiązującego prawa, nawet jeśli było to utrudnione ze względu na niewielki odsetek lekarzy, którzy tym się zajmowali. Trwało to trochę dłużej, niż w innych europejskich państwach, ale zabiegi były wykonywane.

W momencie, kiedy nowe prawo zaczęło obowiązywać, a nawet już pod koniec października, zaraz po ogłoszeniu wyroku TK, nastąpiły ogromne zmiany. Lekarze przestali wykonywać zabiegi, ponieważ w pierwszej kolejności obawiali się o swoje bezpieczeństwo prawne. 

To oni najbardziej przerazili się wyrokiem. Nawet jeszcze zanim decyzja Trybunału Konstytucyjnego formalnie zaczęła obowiązywać. Wyrok został ogłoszony w czwartek 22 października, a już w piątek dostawałyśmy informację, że kobiety są wypisywane ze szpitali, z powodu braku możliwości wykonania procedury medycznej, a przecież zmiana ustawy obowiązuje od momentu opublikowania wyroku w Dzienniku Ustaw. 

Wówczas miałyśmy bardzo dużo telefonów na infolinię Aborcji Bez Granic, począwszy od przerażonych osób w ciąży, które były w szpitalach i otrzymywały wypisy, słysząc "bardzo przepraszamy, nie możemy pani już pomóc, bo nastąpiła zmiana prawa", po osoby, które z powodu protestów wywołanych wyrokiem, dowiadywały się o istnieniu naszej infolinii i chciały sprawdzić, czy faktycznie taki telefon istnieje i jak to działa.

Ten efekt mrożący trwa przez cały czas, nawet w sytuacji, kiedy pojawia się ryzyko zagrożenia życia. Z tego powodu mamy aż trzy zgony kobiet, bo lekarze bali się działać w sytuacji, gdy zdrowie i życie było zagrożone, a serce płodu nadal biło. Lekarze bali się, że będą posądzeni o wykonanie zabiegu aborcji niezgodnie z ustawą. Zapomnieli, że są od tego, żeby ratować życie, jeżeli jest ono zagrożone.

Rozwijający się dynamicznie stan zapalny, krwawienie, pęknięty pęcherz płodowy to nie są sytuacje, w których możemy czekać. Efekt mrożący nie pojawiał się natomiast wśród kobiet, które nie bały się rozmawiać o aborcji, bo szukały pomocy. Pojawił się u lekarzy, bo bardziej dbali o swoje bezpieczeństwo prawne i utrzymanie pracy niż o życie pacjentek.

Jak od tego czasu zmieniło się nastawienie kobiet, które zgłaszały się do Aborcji Bez Granic?

Kobiety, które zwracają się do nas o pomoc w zorganizowaniu wyjazdu za granicę, bardzo często mówią, że czują się jak... kryminalistki. "Muszę uciekać z własnego kraju, żeby móc żyć" – mówią nam.

Kobiety z Polski muszą wyjechać poza granicę, żeby móc przeprowadzić zabieg aborcji w sytuacji, kiedy tego potrzebują. Na przykład, gdy ciąża rozwija się w bliźnie po cesarce i istnieje ryzyko pęknięcia macicy w każdej chwili. 

To jest wymaganie od nas heroizmu, żebyśmy donosiły ciążę, która nie rokuje, mimo że płód po urodzeniu umrze i my będziemy musiały na to patrzeć. U tych osób, które zgłaszały się do nas, nie było zgody na ten heroizm.

Mówiły wyraźnie: "Czuję się, jak kryminalistka, chciałabym móc jechać do mojego szpitala, zrobić zabieg, móc pochować płód, jest mi to potrzebne, a muszę wyjeżdżać do kraju, który mi tych rzeczy nie daje. Jestem traktowana zdecydowanie lepiej niż w polskich szpitalach – trzymają mnie za rękę, troszczą się o mnie, traktują jak człowieka, a nie jak przedmiot, moje decyzje są respektowane – ale nie mam tam wszystkich praw". 

O jakich prawach mowa? 

Kobiety, które zrobił aborcję za granicą, nie mają możliwości zabrania płodu ze sobą do Polski, bo prawo tego kraju nie pozwala na to. Zaczęłyśmy rozmawiać z klinkami w Holandii o umożliwieniu kremacji płodu. Wiemy, że szpitale belgijskie z automatu dają taką możliwość i można zabrać urnę z prochami.

Jednak są to rzeczy, które się wydarzyły po decyzji TK, właśnie po to, aby zaspokoić potrzeby osób z Polski, które miały tę możliwość w swoim kraju, ale po zmianach prawnych nie jest to możliwe. To jest przerażające.

Kobiety nie mogą też uzyskać urlopu macierzyńskiego, a przecież te ciąże trwały czasami długo – 20, 28, 37 tygodni. Kobiety przywiązują do płodu. Niejednokrotnie są to chciane i zaplanowane ciąże. Dla wielu konieczne jest przejście przez proces żałoby. Wiele osób mówi nam, że nie są w stanie tego dźwignąć. Nie raz bywa tak, że otrzymują one diagnozę, lekarze tłumaczą, z czym się to wiąże, a potem pozostają zostawione same sobie. 

To wielkie obciążenie dla psychiki tych kobiet. 

Tak, a nie mają przecież wsparcia psychologicznego. Były też sytuacje, gdy do takich osób odzywało się hospicjum, które informowało, że ma miejsce dla ich chorego dziecka. To jest okropne, to są tortury! Zamiast takich telefonów potrzebują one wsparcia i opieki, a to zostało im zabrane.

Szczerze mówiąc, tego nigdy nie było. Wcześniej też przychodziła terapeutka albo psycholożka, poklepała po plecach i na tym się skończyło. Musiałyśmy otworzyć swoją infolinię wsparcia psychologicznego. Pracują z nami terapeutki, które przygotowują kobiety do wyjazdu i zabiegu. 

Nawet wczoraj rozmawiałam z osobą, która jest w 21. tygodniu ciąży i otrzymała diagnozę – Zespół Downa z szerokimi wadami serca. Mówi wyraźnie, że ma już dwoje dzieci i gdyby był tylko Zespół Downa, to kontynuowałaby ciążę, ale tam jest więcej problemów.

"Nie wiem, jak to się skończy, ile operacji będzie to wymagało. Nie mam na to siły, ale z drugiej strony to jest ciąża, którą zaplanowałam i chciałam. Muszę poukładać to sobie w głowie, bo wiem, że będę to bardzo przeżywać" – mówiła. W takiej sytuacji od razu powinna być uruchomiona opieka psychologiczna, a jej po prostu nie ma. 

Jak wygląda teraz dostęp do legalnej aborcji w Polsce. Wciąż w prawie obowiązują dwie przesłanki – jeśli ciąża pochodzi z czynu zabronionego (gwałtu) lub jeśli życie matki jest zagrożone. Czy legalna aborcja w Polsce jest jeszcze wykonywana?

Dużo mówią o tym liczby. Co roku rząd musi publikować sprawozdanie z wykonania ustawy antyaborcyjnej, czyli dane ile było zrobionych aborcji w publicznych szpitalach. W maju 2022 roku był opublikowany raport za rok 2020. Jest tam napisane, że z powodu zagrożenia zdrowia i życia matki przeprowadzonych było niewiele ponad 20 aborcji. Osób, które zyskały możliwość dokonania aborcji ze względu na czyn zabroniony było… dwie.

Jak zestawimy to z liczbą postępowań o przestępstwo zgwałcenia (a wiemy również, że wiele osób nie zgłasza gwałtów) to zobaczymy tę przepaść.

W 2021 roku liczba aborcji ze względu na zagrożenie życia matki wynosiła 32, a łączna liczba zabiegów wynosiła 107, to oznacza, że reszta była wykonana jeszcze w styczniu, gdy obowiązywała przesłanką embriopatologiczna, a dodam, że tego samego roku aż 1,5 tysiąca osób wyjechało z nami za granicę, aby tam poddać się zabiegowi usunięcia ciąży. 

W polskich szpitalach najczęściej wygląda to tak, że czeka się do obumarcia płodu, a potem wywołuje się martwe urodzenie. Jednak takie czekanie jest ogromnym ryzykiem dla życia i zdrowia ciężarnych kobiet. To są tortury. 

Statystyki idą w górę. W pierwszym roku po głośnym wyroku TK grupy działające w ramach Aborcji Bez Granic pomogły 34 tys. osób z Polski w dostępie do aborcji. W 2022 roku były to już 44 tys. Skąd ten wzrost? 

Myślę, że ten wzrost wynika z większej widoczności Aborcji Bez Granic. Mamy możliwość dotarcia do większej liczby osób. To z tego wynika, a nie ze wzrostu liczby aborcji, bo ona jest względnie stała. 

W ostatnich latach Polską wstrząsnęły historie kobiet, który zmarły, bo ratowane było życie dziecka, możemy tu przywołać historię Izabeli z Pszczyny. Jednak mimo kolejnych śmierci… nic się nie zmienia. Dlaczego tak jest? Dlaczego rządzący tego nie dostrzegają?

Dlatego, że naszym rządzącym tak naprawdę nie zależy na kobietach. Im zależy tylko na tym, żeby aborcji nie było w Polsce. Wystarczy przypomnieć sobie to, co powiedział Jarosław Kaczyński – średnio ogarnięty człowiek wie, jak zorganizować sobie wyjazd za granicę. Jemu nie chodzi o to, żeby ścigać osoby, które wyjeżdżają za granicę, aby zrobić aborcję. Jemu zależy na tym, aby nie było dostępu do aborcji w Polsce.

Władza ma gdzieś, czy sobie wyjeżdżamy, czy zamawiamy tabletki do domu.

Czy pani zdaniem, obecnie kobiety boją się zachodzić w ciążę?

Absolutnie. To jest ogromny strach. Co jakiś czas mamy telefony od osób, które nie są jeszcze w ciąży, ale zastanawiały się, czy gdyby zaszły i potrzebowałyby aborcji np. z powodu chorób płodu, to znalazłby pomoc. Jest ogromny strach wśród kobiet, które zastanawiają się nad dzieckiem. 

Chociaż zdecydowanie bardziej boją się kobiety, które już są w ciąży i zastanawiają się, czy powinny tę ciążę kontynuować, czy ze względu na sytuację w kraju ją przerwać, żeby nie musieć zmagać się takimi sytuacjami, jak chociażby pani Izabela z Pszczyny. Osoby, które są w ciąży, a słyszą, że jakaś kobieta w podobnej sytuacji zmarła, boją się jeszcze bardziej. Myślą sobie – "skoro ona była w takiej sytuacji, co ja i zmarła, to znaczy, że ja też umrę”. 

Protesty po wyroku TK były wielkim zrywem, największym tego typu w historii. Nie doprowadziły do cofnięcia wyroku ani innych zmian. Wiele kobiet może mieć poczucie, że nic one nie dały. Czy zgadza się z tym pani?

Uważam, że dały i to bardzo dużo. Wystarczy spojrzeć na wyniki poparcia społecznego dla aborcji, niektóre sondaże mówią nawet o około 70 procentach. Obecnie mamy ogromne poparcie społeczne, jeśli chodzi o legalizację aborcji.

To, że społeczeństwo jest bardziej progresywne niż politycy, nie jest winą społeczeństwa. Tu należy zastanowić się, czy osoby, które reprezentują nas w Sejmie, są na właściwych miejscach, bo może to powinno się zmienić. Ewidentnie nie wsłuchują się w głos obywateli. 

Naszym zdaniem aborcji nie powinno regulować żadne prawo, bo jak mówią nasze koleżanki prawniczki, każde prawo aborcyjne jest tak naprawdę antyaborcyjne. Każda z osób podejmujących decyzję o tym, czy ciążę zakończyć, czy nie zna swoje granice i wie, do którego momentu może/chce to zrobić i żadne prawo jej nie powstrzyma.

Nie mogę nie zapytać o kwestię pani procesu. Została pani oskarżona o pomoc w aborcji po tym, jak przekazała tabletki kobiecie, która doświadczyła przemocy. Ostatnio odbyła się trzecia rozprawa. Co pani przypadek mówi o sytuacji kobiet, co mówi o Polsce? 

To nie jest pierwszy proces karny, jeśli chodzi o przekazanie tabletek, tych procesów było już kilka, jeśli nie kilkanaście. Skazywane były matki, które pomagały córkom czy partnerzy, który pomagali swoim partnerkom. To nie jest nic nowego.

Natomiast po tym, co się wydarzyło na ostatniej rozprawie, czyli dołączeniu nowych wniosków dowodowych (strona skarżąca wykorzystała m.in. rozmowę z "Gazety Wyborczej" i OKO.press – przyp. red), mogę stwierdzić bez ogródek, że są to represje. To jest próba zastraszenia, żebyśmy nie wypowiadały się w mediach, nie mówiły o dostępie do aborcji, nie dzieliły się informacjami. To ma być zamknięcie nam ust, żeby aborcji nie było w Polsce. 

Jak się pani z tym czuje, bo pewnie jest to duże obciążenie?

Jest i to niemałe. Każde wyjście do sądu kosztuje mnie bardzo dużo nerwów. To nie jest przyjazne środowisko, to nie jest miłe miejsce. Ktoś ma zadecydować o tym, jak dalej będzie wyglądało moje życie. To nie jest fajne.

Jednak ta próba zastraszenia powoduje inny efekt, jeszcze bardziej jestem przekonana, że nie dam się zastraszyć. Uważam, że nie zrobiłam nic złego, wysyłając leki kobiecie, która mnie wręcz o to błagała. Nie ma się czego tak naprawdę wstydzić. 

Jak wygląda praca Aborcji Bez Granic na co dzień? Pewnie wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że jest to pomoc na wielu etapach?

Część ekipy, która jest w Polsce, ze względu na prawo może udostępniać wyłącznie informacje – gdzie można wyjechać, jakie są warunki, ile to kosztuje, jakie dokumenty należy przygotować?

Osoby, które potrzebują już konkretnej pomocy, muszą się kontaktować z organizacjami w danych krajach i to one wykonują całą logistyczną pracę, czyli pomagają w kontakcie z klinikami, udzielają wsparcia finansowego, informują bądź zabezpieczają możliwość tłumaczenia w klinice, pomagają w znalezieniu noclegu. Czasami też, jeśli osoby nigdy nie kupowały biletu lotniczego, robią to za nich. Jest to pomoc na wielu poziomach. 

Aborcyjny Dream Team powstał w 2016 roku. Jak często spotykacie się z hejtem?

Nie powiem, żeby tego nie było. Wystarczy spojrzeć na busy organizacji antyaborcyjnych z naszymi twarzami jako "aborcyjny killing team", natomiast już nie zwracamy na to uwagi. Dla nas najważniejsze były zawsze osoby, które potrzebują pomocy niż to, żeby tracić energię na walczenie z naszymi przeciwnikami. W ogóle nas to nie interesuje. 

Czy kiedyś żałowała pani, że zaczęła działać w Aborcyjnym Dream Teamie?

W zasadzie pomagam kobietom od 2006 roku. Tu nie ma mowy o wypaleniu, to jest już rodzaj misji życiowej.