"Erynie" to jeden z najbardziej wyczekiwanych seriali ostatnich lat. Jest ekranizacją poczytnych książek Marka Krajewskiego, a w głównej roli możemy podziwiać niezrównanego Marcina Dorocińskiego. Serial miał trafić na Netfliksa, ale ostatecznie można go obejrzeć wyłącznie na TVP VOD. Czy warto wykupić dostęp?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Prace nad serialem "Erynie" trwały 10 lat. Pierwszy klaps na planie padł w 2019 roku, a od 25 października możemy obejrzeć trzy odcinki na TVP VOD. Łącznie ma ich być 12
Reżyserem serialu jest Borys Lankosz. Jest również współautorem scenariusza, który napisał wspólnie z żoną Magdaleną Lankosz oraz Igorem Brejdygantem
Serial oparty jest na powieściach kryminalnych Marka Krajewskiego: "Erynie", "Liczby Charona", "Rzeki Hadesu", "W otchłani mroku"
Do roli komisarza Edwarda Popielskiego wytypowano Marcina Dorocińskiego, ale tylko pod warunkiem, że ogoli sobie głowę. Zrobił to i bardzo dobrze, bo głównie dla niego warto obejrzeć ten serial
Głównym bohaterem serialu "Erynie" jest dość skomplikowany komisarz Edward Popielski. Został wyrzucony z policji, bo to "pijak i degenerat", czyli ulubiony archetyp śledczego wszystkich twórców i fanów kryminałów. Do tego cierpi na epilepsję i ma wizje, które pomagają mu rozwiązywać sprawy.
Popielski zostaje poproszony o pomoc przez policję, gdy dochodzi do tajemniczych morderstw kobiet. Zabójstwa są ze sobą powiązane, bo przy zwłokach znajdowane są wskazówki nawiązujące do Biblii. Klasyk, ale w nietypowych okolicznościach. Akcja serialu "Erynie" toczy się bowiem tuż przed wybuchem II wojny światowej we Lwowie.
Serial "Erynie" miał być na Netfliksie, ale TVP zerwało umowę. Dlaczego?
TVP od kilku lat romansuje z Netfliksem. Telewizja zarabiała na sprzedaży licencji, a jej starsze seriale dostawały drugą młodość na amerykańskiej platformie streamingowej. Tak było m.in. z "Paradoksem" z 2012 roku, którego współreżyserował zresztą Lankosz, a scenariusz pisał Brejdygant. Zapomniany serial był hitem po polskiej stronie Netfliksa na początku zeszłego roku.
TVP i Netflix postanowili zacząć działać razem i pierwszym owocem tej miłości miały być właśnie "Erynie". Serial miał mieć premierę na obu platformach streamingowych, a potem w tradycyjnej telewizji. Jednak ze względu na opóźnienia pandemiczne "nie udało się na czas wyprodukować serialu i dostarczyć firmie Netflix".
Wirtualnemediapl.pl donoszą, że TVP miało dostać od Amerykanów ponad 3,5 mln zł za licencję na "Erynie". W zeszłym roku Telewizja Polska stwierdziła, że jednak zrywa umowę i wypuści serial na swojej platformie VOD. Chcemy mieć quasi netfliksowską ofertę konsumpcji mediów – zapowiadał wtedy były już prezes TVP Jacek Kurski.
I tak serial możemy oglądać od wtorku tylko online na TVP VOD, ale nie tak jak inne seriale tej platformy - za darmo, ale z reklamami. Musimy wykupić dostęp (miesiąc kosztuje 9,90 zł), co też uczyniłem.
"Erynie" byłyby hitem Netfliksa. Mają klimat międzywojennego noir i Marcina Dorocińskiego.
Widziałem na razie tylko jeden odcinek "Erynii", więc mogę opisać tylko pierwsze wrażenia. Jakie są? Przede wszystkim nie wygląda jak serial, do którego przyzwyczaiła nas Telewizja Polska. Najbardziej urzekła mnie oprawa wizualna (oprócz szczątkowych efektów komputerowych czy zwłok - te wyglądały słabo), którą określiłbym mianem noir z międzywojnia.
Jest mrocznie, ale i elegancko, czasem aż za czysto i ładnie, ale nie aż tak sterylnie i pusto jak np. w serialu "Król", który osadzony jest w podobnych czasach i scenerii (Warszawa to nie Lwów, ale miały w tamtym czasie wiele punktów wspólnych). Czasami serial jest tak przestylizowany, że lekko bije sztucznością, ale uznaję to za pewną wizję artystyczną. To przecież nie jest dokument z Kresów.
Podobają mi się też używane przez bohaterów archaizmy (szkoda, że tradycyjnie nie słychać części dialogów) oraz muzyka jak ze starego kryminału. Wewnętrzny głos głównego bohatera rodem z kina noir pojawia się w dziwnych momentach i choć ma w sobie sporo fajnego, czarnego humoru, to jakoś tutaj nie pasuje.
Scenariusz niestety do najlepszych nie należy i jest największą wadą pierwszego odcinka serialu. Bohaterowie często podejmują decyzję za kadrem i musimy się domyślać, dlaczego nagle są w tym miejscu i robią daną rzecz. Części scen jakby brakowało, ale pomimo takich przeskoków, akcja toczy się ociężale i dopiero na koniec odcinka wszystko sobie jakoś układamy w głowie. Jak na pilot serialu wypada to słabo, ale tragedii też nie ma.
Pod względem aktorskim też jest nierówno. Niektóre drugoplanowe postacie recytują swoje kwestie, dzieci jak zwykle w polskich produkcjach nie potrafią grać, ale serial i tak ogląda się przede wszystkim dla Marcina Dorocińskiego. Jako ekscentryczny łysy glina w lenonkach jest przewspaniały i nie dziwię się, że Tom Cruise chciał z nim grać w "Mission: Impossible".
"Erynie" nie są serialem idealnym, ale mają intrygujący, nieoklepany świat i Marcina Dorocińskiego. Jestem przekonany, że byłyby hitem polskiego Netfliksa. Fani książek też z pewnością poczują się jak w szynku Bombacha. Czy żałuję tej dyszki za wykupienie dostępu do serwisu TVP? Trochę tak, ale to oczywiste, że nie ze względu na sam serial. Ten będę oglądać dalej.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Biorąc pod uwagę aspekty formalno-prawne związane z przełożeniem o rok startu licencji, a także z uwagi na fakt, że Telewizja Polska S.A. planuje uruchomienie platformy vod.tvp.pl w nowym modelu biznesowym z wykorzystaniem serialu Erynie, ustalono, że najlepszym rozwiązaniem będzie rozwiązanie umowy z firmą Netlix na mocy porozumienia stron.