Telewizje nie szanują widzów, bo puszczają co roku te same filmy – tak uważa wielu Polaków. Okazuje się jednak, że specjaliści od ramówek spełniają tylko nasze życzenie. – Żadna nowość nie wygra z Kevinami – uważa Wojciech Krzyżaniak, autor audycji "Program telewizyjny" na antenie radia TOK FM.
Czy do końca życia będziemy oglądali Kevina? Czy cały świat ogląda w święta to samo? Czy jest szansa, aby cokolwiek nowego przebiło się do kanonu świątecznej ramówki? Na te i inne pytania odpowiada nam Wojciech Krzyżaniak, specjalista od telewizyjnych ramówek, dziennikarz "Gazety Wyborczej" oraz szef "Gazety Telewizyjnej".
Lubi pan układać świąteczną ramówkę? Czy to raczej rodzaj zła koniecznego?
Wojciech Krzyżaniak: To całkiem przyjemne. Zawsze lubiłem to robić. To są zwykle pozycje, które kojarzą się bardzo pozytywnie. W tym roku ludzie od ramówek mieli znacznie większy problem, bo musieli zaplanować praktycznie cały tydzień.
Jak się układa świąteczną ramówkę?
Na całym świecie robi się to w bardzo podobny sposób. Jest stały zestaw pozycji obowiązkowych. Na świecie są to różne filmy. W Polsce wiemy, że oczywiście będzie to "Kevin" i "Szklana Pułapka". Choć tej w tym roku akurat nie było, co z pewnością rozczarowało wiele osób.
Generalnie jest to ramówka jak każda inna, tyle tylko, że pojawiają się stałe pozycje. Co roku nie obędzie się bez narzekania, że ramówki są "takie same". Niektórzy twierdzą, że to nuda, a ci, którzy je układają nie szanują widza. Zadałem sobie kiedyś trud i sprawdziłem, jak to wygląda.
I co się okazało?
Prawda jest taka, że oglądamy tylko to, co już znamy. Premierowe pozycje w święta po prostu się nie oglądają. Kiedyś Polsat próbował wprowadzić jakiś kinowy hit, który przegrał w wyścigu oglądalności z filmem typu "Vabank". I to przegrał z kretesem. Telewizjom nie opłaca się emitować premierowych rzeczy.
Czy ta zasada zawsze się sprawdza? Żelazna pozycja wygra z nowością w święta?
Dowodzi tego choćby zabieg, który zastosowała telewizja AXN. Dziś zaprezentują pierwszy odcinek znakomitego serialu Hatfields & McCoys z Kevinem Costnerem. Jak z nimi rozmawiałem to od razu zapowiedzieli, że dają go w święta tylko po to, by pokazać że mają nowość. Jednak już teraz zapowiedzieli powtórkową emisję 11 stycznia. To kolejny dowód na to, że nie warto wystrzeliwać się w święta. Wszystko i tak przegra z "Kevinami"
Czy "Kevin" ma taką popularność jedynie w Polsce?
"Kevin" w Polsce ma żelazną pozycję, podobnie jak "Szklana pułapka". Jednak na świecie wygląda to nieco inaczej. Bardzo popularna jest także "Pretty Woman". W tej części świata, gdzie obchodzone są święta, najpopularniejsza jest "Opowieść Wigilijna" w różnych adaptacjach. Jest duży wybór wersji tej pozycji, dlatego może ją puścić nawet kilka telewizji w danym kraju. U nas w tym roku w ogóle tego nie było. W Stanach Zjednoczonych w okresie świątecznym z wypożyczalni znika też film "To wspaniałe życie" z 1946 raka w reżyserii Franka Capry. Popularność tego czarno białego filmu w Stanach to po prostu szaleństwo.
Czy w Polsce nowe filmy mają szansę dołączyć do świątecznej żelaznej ramówki? Czy jest to obszar już zamknięty?
Dorobiliśmy się ostatnio polskiego "Christmasa". Chodzi oczywiście o film "Listy do M." W tym roku pojawił się tylko w wersji ograniczonej dla widzów platformy "n". Ale myślę, że od przyszłego roku będzie puszczany regularnie przez TVN. Ten film ma szanse na przedarcie się do świątecznego kanonu.
Czy ma aż taki potencjał, aby zagrozić "Kevinowi"?
Nie, "Kevinowi" nikt nie zagrozi. Teraz dzieciaki też go oglądają. Nic tak dobrze nie robi na święta jak film, który można obejrzeć razem z dzieckiem. To warunek sine qua non dla świątecznego hitu.
W czym jeszcze różnią się światowe ramówki świąteczne od tych w Polsce?
Na świecie mamy świąteczne wydania seriali. To duże wydarzenia, których w Polsce się nie stosuje. To są specjalne odcinki emitowane tylko na święta, poza normalną fabułą. A Ameryce robi się to co roku. Jednym z największych wydarzeń tego typu były świąteczne odcinki "Dynastii". Były one jednymi z najdroższych. Powstały kilka lat po zakończeniu produkcji serialu. Był to dwuczęściowy film. Scenarzyści musieli się wtedy nieźle natrudzić, aby odwrócić wątki, które były już pozamykane. Tu spotkali się wszyscy: Blake, Alexis, Krystle... To było bardzo drogie przedsięwzięcie, choćby ze względu na scenografię, którą trzeba było na nowo wynająć. Jak wiadomo, nie mieszkali oni w bungalowach. Również gaże dla aktorów były bardzo wysokie.
Dlaczego więc zdecydowano się wyprodukować te odcinki?
To taka ich fajna tradycja. Choć jest zawsze trudna decyzja, bo te odcinki emituje się zazwyczaj tylko raz. W Stanach Zjednoczonych wyświetla się przy nich drogie reklamy. Równie ważna jest także kwestia wizerunkowa. Żałuję, że u nas nie ma takich produkcji. Widziałbym taką możliwość choćby w serialu "Przepis na życie".