O kosmetykach w czasie kryzysu mówi się przez pryzmat tzw. efektu czerwonej szminki – tendencji do zaopatrywania się w rzeczy z wyższej półki cenowej niż nakazywałby rozsądek. Nazwa tegoż wzięła się od kobiet, które w obliczu kryzysu miały być szczególnie skłonne do wydawania na urodę. A ponieważ te rewelacje, podobnie jak ich ewolucyjne wyjaśnienia (atawistyczny odruch szukania partnera), można włożyć między bajki, radzimy, jak na kosmetykach przyoszczędzić.
Reklama.
Reklama.
Postawmy sprawę jasno: nie są to problemy pierwszego świata. Tak samo, jak fakt (?), że bohaterowie z inflacyjnych tekstów "Wyborczej" musieli wypisać dzieci z najdroższych szkół stolicy i przerzucić się na zwykły, osiedlowy basen.
Mimo to trudno nie zauważyć, że promocyjne półki w sieciowych drogeriach coraz częściej świecą pustkami, a przy kasach można spotkać dziewczyny robiące zapasy "swoich" farb do włosów czy tuszy do rzęs. Winter is coming, inflation is growing.
Wszyscy ci, którzy (no okej – przede wszystkim "które") pragną uniknąć noworocznych dylematów spod znaku "fryzjer czy obiad", powinni już teraz zacząć wdrażać w życie poniższe triki.
1. Adieu waciki
Właściwie już w każdej drogerii można znaleźć toniki w sprayu – wygodniejsze i bardziej ekonomiczne niż te wylewane wprost z butelki. Zaprzestanie używania wacików jest na domiar nie tylko ekologiczne, ale i dobre dla skóry – częste przecieranie narusza warstwę lipidową naskórka.
Pomijając już, że współczesne toniki często są po prostu niepotrzebne – jeszcze dekadę temu (o wcześniejszych czasach w ogóle nie wspominając) środki do mycia twarzy były z reguły silnie zasadowe, a co za tym idzie, po ich użyciu skóra potrzebowała przywrócenia odpowiedniego pH. Jeśli więc używacie delikatnego płynu myjącego, a tonik/hydrolat nie pełni w waszej pielęgnacji żadnej dodatkowej funkcji, prawdopodobnie możecie się go pozbyć bez żalu.
Zapytacie – co z demakijażem? Na rynku jest obecnie mnóstwo tzw. olejków hydrofilowych, które rozpuszczają nawet wodoodporny makijaż, zaś po zetknięciu z wodą spieniają się i bez problemu zmywają. Inną opcją jest specjalna rękawiczka do demakijażu (około 30 złotych), która jest wielorazowa, znacznie delikatniejsza od wacików i można używać jej po prostu z wodą lub żelem do mycia twarzy.
2. Mikrodermabrazja dla ubogich
Wyciągajcie notatniki i zapiszcie sobie jedno magiczne słowo: korund. Może to i tlenek glinu (aluminium), ale nie lękajcie się – jest także budulcem rubinów i szafirów. To materiał wielopostaciowy i bardzo praktyczny – używa się go do wyrobu kamieni łożyskowych w zegarkach, w szlifierkach… i do twarzy.
Korund jest sprzedawany w formie sypkiej w sklepach z surowcami kosmetycznymi (około 14 złotych za 200 g, które spokojnie wystarczy na pół roku). Sposób użycia banalnie prosty – wystarczy wymieszać korund z olejkiem lub po prostu kosmetykiem do mycia twarzy i w kilka minut wykonywać peeling.
Może i nie zastąpi w stu procentach mikrodermabrazji, ale poświadczam własną prawicą, że to najlepszy peeling, jaki możecie sobie zrobić w domu. Skóra po jego użyciu jest idealnie – powtarzam – idealnie gładka.
3. Odżywka premium za 9,99 (z poprawką inflacyjną)
Maska do włosów czyniąca cuda zaczęła wydawać się nagle zbędnym kaprysem? Bywa. Na szczęście jest cudowny i mało znany booster – paliwo rakietowe, które i z dyskontowej "marki własnej" zrobi dobry kosmetyk. Mowa o olejku naturalnym.
Wystarczy wycisnąć odżywkę w zagłębienie dłoni, dodać kilka kropel olejku naturalnego (dlatego najlepsza będzie butelka z pipetą), wymieszać (po prostu palcem) i dokładnie rozprowadzić na włosach. Odżywka sprawi, że ze spłukaniem olejku z włosów nie powinno być problemu, z kolei olejek nawilży włosy, ułatwi rozczesanie i będzie chronił je przed utratą wody.
Jeśli ktoś słyszał o olejowaniu włosów (którego taki booster odżywki jest formą), zdaje sobie sprawę, że olejki należy dobierać w zależności od porowatości włosów (tzn. odchylenia łusek włosa). Na szczęście przy odżywce nie ma konieczności szukania "tego jedynego". Wystarczy zrobić online test pokazujący jakiego typu mamy włosy i sprawdzić, jakie olejki będą odpowiednie dla nas.
4. Paletki są dobre na tłustsze lata (oraz do ping-ponga)
Jeśli należysz do kobiet, dla których make-up jest więcej niż przykrym obowiązkiem, prawdopodobnie masz dość srocze podejście do palet. Ot, zabawki dla dużych dziewczynek – a jak opakowane, jak zestawione i jeszcze te brokaty tak się mienią.
Ale nie oszukujmy się – o ile nie pracuje się jako makijażystka, szanse, że zużyje się więcej niż połowę kolorów z dużej (kilkunastocieniowej) palety, są bliskie zeru. Dokonaj więc przeglądu wojsk i dokupuj (w ostateczności!) pojedyncze odcienie, zamiast wydawać kolejne 200 czy nawet tylko 60 złotych na palety. Co z tego, że wychodzi taniej w przeliczeniu na cień. Jeśli będziesz używać tylko 5 z 16 – nie wychodzi.
5. Dorosła baba w owczym pędzie
Czas na wielką rewizję i dogłębną introspekcję. W ostatnich latach gwałtownie wzrosła liczba typów kosmetyków, które są powszechnie dostępne. Kroki makijażu i pielęgnacji można mnożyć w nieskończoność i często robimy to, bo dany produkt ma dobre recenzje albo koleżanka polecała. Tymczasem zazwyczaj wystarczy prosta analogia, by przekonać się, czy dany zakup ma w naszym przypadku sens.
Jakie są szanse, że będziemy używały kremu na biust, skoro balsam antycellulitowy stosujemy średnio co półtora tygodnia? Albo że zaczniemy nagle wklepywać serum, skoro rano nie mamy zazwyczaj czasu nawet na połączenie kremu nawilżającego i SPF50? Masz problem z nakładaniem różu? Nie potrzebujesz bronzera, którego aplikacja jest znacznie trudniejsza.
6. Nie mnóż bytów
Lepsze jest wrogiem dobrego. Pewnie, że super sobie potestować, ale ustalona pielęgnacja jest znacznie tańsza niż sprawdzanie nowości (nawet, jeśli są tanie). Pomijając już, że w przypadku wrażliwej, skłonnej do uczuleń skóry, wielkie testowanie może skończyć się kolejnym wydatkiem – kremem na tę wysypkę, co to mamy od tamtego kremu.
Przemysł kosmetyczny żyje z nakłaniania kobiet do testowania nowości – dlatego składa wielkie obietnice i używa działających na wyobraźnię nazw. Tyle że nie ma kremu-cud (a już na pewno nie za 35 złotych), podobnie jak nie ma diety-cud.
A propos mnożenia bytów – kremy pod oczy w 9 na 10 przypadków nie dają żadnych efektów ponad to, co można osiągnąć przy pomocy kremu do twarzy.
7. Domowa hybryda
Polki odkryły ją w trakcie pandemii – część już przy niej zostało, reszta wróciła do salonów. O ekonomiczności tego rozwiązania niech świadczy fakt, że najtańsze kompletne zestawy znanych marek można kupić już od 100 złotych – a tyle (jak nie więcej) kosztuje dziś manicure w salonach w większych miastach. Zwraca się więc od zaraz. O tym, jak wygląda robienie hybryd w domu, jakie nastręcza problemy i że jest prostsze, niż można przypuszczać, szczegółowo pisaliśmy w tym tekście.
8. Google it!
Sprawdzamy wszystko – godziny odjazdów autobusów, czy wieczorem będzie padało i co tam w wielkim świecie. Tymczasem w drogerii ogarnia nas lekki stupor. Gwarantuję jednak, że wystarczy raz zorientować się, że przecena z 90 na 70 złotych nie była żadną okazją, bo u konkurencji za ten sam podkład zapłacimy 50, żeby wyrobić sobie nawyk sprawdzania. Inna kwestia to opinie o produktach – jeśli ocena kremu, który mamy w rękach, to 2/5, lepiej odłożyć go z powrotem na półkę.
Do tego w ostatnich latach przybyło blogów, które zajmują się ocenianiem składów kosmetyków. Nawet jeśli same nie potrafimy tego zrobić, często wystarczy wpisać nazwę kosmetyku i hasło "analiza składu", żeby trafić na merytoryczną opinię i uniknąć wcierania w sobie specyfiku z alkoholem czy pochodną ropy naftowej.
9. Perfumy budżetowe (i żadne tam podróbki)
Na Fragrantice – największej powszechnie dostępnej bazie wiedzy o poszczególnych perfumach – można przeczytać nie tylko opinie o zapachach, czy oceny ich trwałości. Użytkownicy wskazują też, jaki inny zapach przypomina im dana kompozycja. Łatwo znaleźć tu podobne, ale znacznie tańsze perfumy. Propozycje zamienników można też znaleźć np. na profilu "Przystanek uroda"na Instagramie.
Jeśli nie wyobrażacie sobie pachnieć tanio (lub: niemarkowo), ale nie widzi się wam wydawanie 400 złotych, rozwiązaniem są próbki/odlewki perfum (nie mylić z podróbkami!). Wiele perfumerii internetowych odlewa po kilka (do kilkunastu) mililitrów danego zapachu, żeby kupujący mogli przetestować go w domu.
Tego typu oszczędność wyklucza rzecz jasna codzienne oblewanie się ulubionym zapachem. Plusem jest to, że wreszcie można w spokoju posprawdzać wszystkie perfumy, od których nadmiaru w drogeriach boli głowa.
10. Promocje – unikać
Choć rad z rodzaju "zawsze kupuj kosmetyki w promocji" nie brakuje, nie jest to najlepszy z możliwych pomysłów, jeśli chodzi o oszczędzanie. Przede wszystkim uruchamia promkowe szaleństwo spod znaku "biorę, bo tanie". W efekcie lądujemy z kosmetykami do przetestowania (patrz wyżej) lub też okazja nakazuje brać bez sprawdzania online (również patrz wyżej).
Pomijając już, że w sieciowych drogeriach – jak na Shein – nie ma dnia, gdy jakiś towar nie kusiłby obniżką ceny. Poza tym patrząc na oferty promocyjne nie mamy odruchu porównywania objętości produktów (swoją drogą również przydatnego).
Na pierwszej lepszej promocji opłaca się kupować głównie to, czego i tak używamy, z kolei na duże sezonowe obniżki najlepiej udać się z listą potrzeb i zachcianek skalibrowaną pod to, która zachcianka ma szanse okazać się jakkolwiek trafiona.