Za nami pasmo sukcesów, a przed nami – jeśli tylko kolejne wybory wygra PiS – "piękna przyszłość". Tak mówił w sobotę we Wrocławiu prezes Kaczyński, a jego wyborcy mu wierzą – udowadniają to najnowsze badania Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Choć zima za pasem, a rząd ewidentnie się miota od ściany do ściany, to wyborca partii rządzącej wciąż jest "umiarkowanym optymistą". Obce są mu katastroficzne wizje. Nie spodziewa się ani końca świata, ani pukającej do jego drzwi biedy. Nastrój ma lepszy niż sympatycy opozycji i wyborcy niezdecydowani.
Pytany o emocje, jakie będą mu towarzyszyć po kolejnej wygranej PiS-u, odpowiada: "spokój i pewność". Dla reszty Polaków taki scenariusz oznacza "zgrozę i upadek".
Jak zohydzić opozycję?
Zaprawdę, wielka jest siła propagandy. Straszny i zarazem śmieszny w swych tyradach prezes Kaczyński jest przyjmowany z dobrodziejstwem inwentarza przez swój elektorat. Każde danie, upichcone przez technologów władzy z Nowogrodzkiej, zostanie bez szemrania spożyte. A na koniec wyborca PiS-u jeszcze się obliże.
Weźmy taki przykład: Rafał Trzaskowski. Za sprawą rządowej propagandy do znudzenia prezentowany w kontekście awarii oczyszczalni ścieków. Czajka jest sklejana z prezydentem Warszawy przy każdej okazji i też bez okazji. Powraca jak bumerang, nieustająco.
Efekt? Wyborcy PiS-u pytani o ewentualne jego premierostwo odpowiadają tak, jak zostali wcześniej zaprogramowani – Trzaskowski jest "skompromitowany Czajką"! Oczyszczalnia ścieków stała się wręcz drugim imieniem wiceprzewodniczącego PO.
Takie skojarzenie jest użyteczne dla rządowych propagandzistów na jeszcze jednym poziomie. Kanadyjski badacz Yoel Inbar umieścił w swoim laboratorium kosz na śmieci spryskany śmierdzącym sprejem, po czym zaprosił do tak przygotowanego pomieszczenia uczestników eksperymentu. Okazało się, że smród aktywował u ludzi np. większą homofobię.
Smród lub samo tylko skojarzenie ze smrodem budzi wstręt. Sklejenie Trzaskowskiego ze ściekami, które przecież cuchną, ma uruchomić wstręt wobec samego prezydenta stolicy. Proste oraz skuteczne.
Prócz kampanii zohydzania wrogów politycznych i propagandy sukcesu, PiS rozwija jeszcze jeden front – umacnia syndrom oblężonej twierdzy. To propolski i patriotyczny obóz szykuje się do wyborczej konfrontacji z jednoczesnymi sługami Berlina i Moskwy, wręcz do "starcia o polską niepodległość". Kaczyński przekonuje, że "jeśli my wygramy, to wygra Polska". A jeśli wygra opozycja, to Polska utraci suwerenność, a my "przestaniemy być obywatelami".
Kiedy w dawnych czasach wróg podchodził pod mury miasta, zamykał wokół niego pierścień oblężenia i próbował wziąć mieszkańców głodem, ci reagowali uzasadnionym lękiem przed śmiercią i klaustrofobicznym odcięciem dróg ucieczki. Ale też zwarciem szeregów, by rzucić się przeciwko wrogowi i zginąć lub ocaleć.
Ów stres oblężniczy uruchamia teraz u swoich wyznawców Jarosław Kaczyński. Mają się obawiać, że oto Hannibal ante portas, opozycyjni barbarzyńcy u bram, jednocześni zdrajcy Ojczyzny, fałszerze wyborów, złodzieje świadczeń socjalnych. A na dodatek awangarda zmian obyczajowych i kulturowych, Sodoma i Gomora.
Lepsza Polska w chaosie niż przegrana PiS?
Do wyborów jeszcze ponad rok, a Kaczyński już utwardza grunt pod plemienną rywalizację. Pod grę o sumie zero-jedynkowej. Pod opowieść o samorządowcach, którzy w dużych miastach dosypali głosów do urny i tym samym przeważyli szalę zwycięstwa na rzecz opozycji. Pod histeryczną i zagrażającą wspólnocie narodowej kampanię wyborczą.
Kaczyński tak bardzo boi się przegranej, że gotów pogrążyć Polskę w chaosie, byle tylko uratować swoją skórę. Im bardziej rząd nie będzie sobie radził z wyzwaniami najbliższych miesięcy, tym bardziej będzie wzbudzał panikę moralną. Stara to zależność: na brak chleba władza reaguje igrzyskami. Aż chciałoby się powiedzieć: biada nam i temu krajowi. Ale zakończmy żartobliwie, nie tragicznie.
W Oleśnicy, gdzie Kaczyński także w miniony weekend gościł, zdarzyła się taka sytuacja, że strażacy wręczyli mu na zakończenie oracji złoty toporek, mający być "symbolem zwycięstwa w nadchodzących wyborach". Kaczyński prezent przyjął, po czym oznajmił, że to ta "druga strona chce z toporem biegać. Nam się on jednak przyda do obrony".
Kiedyś był już w użyciu podobny gadżet z ostrym ostrzem. To było na początku III RP, kiedy rozgorzała wojna na górze między obozem Wałęsy (z braćmi Kaczyńskimi za plecami) a premierem Tadeuszem Mazowieckim.
Lider "Solidarności", krytykując szefa rządu za zbyt powolne tempo zmian, mówił, że Polsce potrzeba "prezydenta z siekierą", który nie będzie się certolił. Rzeczniczka rządu Małgorzata Niezabitowska w odpowiedzi nazwała Wałęsę "przyspieszaczem z siekierą", a w kampanii prezydenckiej sztab premiera zdecydował się na emisję filmików Marcela Łozińskiego, w którym wałęsowska siekiera np. odrąbywała Polskę od Europy Zachodniej lub niszczyła wcześniej naprawiony budzik.