Mateusz Kusznierewicz skomentował dla naTemat wpadkę, do której doszło na antenie australijskiej telewizji. Jak pamiętają kibice, sportowiec ma wiele wspólnego z Australią, co mogło być powodem pomyłkowego nazwania go premierem Polski.
Reklama.
Reklama.
Australijska telewizja dopuściła się wpadki, podając informację o eksplozji rakiet w miejscowości Przewodów na Lubelszczyźnie
Mówiąc na temat premiera RP, wymieniono nie nazwisko Mateusza Morawieckiego, lecz sportowca Mateusza Kusznierewicza
Zawodnik skomentował dla naTemat lapsus językowy i uzasadnił jego przyczynę
Na pytanie, czy informacja o zabawnej pomyłce, która stała się internetowym viralem, dotarła do Mateusza Kusznierewicza, były sportowiec odpowiedział tak:
"Informacja do mnie dotarła. W Australii mieszkałem przez półtora roku, przed Igrzyskami Olimpijskimi w 2000 roku, więc jest mi niezmiernie miło, że po 22 latach tamtejsze media pamiętają o mnie i poprawnie wymawiają moje nazwisko, które nie należy do najłatwiejszych".
Jak pisaliśmy w naTemat, podczas prezentowania wiadomości dotyczących wzmożonych ataków na infrastrukturę wojskową Ukrainy i tragedii na terenie Polski, wymienione zostało nazwisko polskiego premiera. Australijska prezenterka popełniła jednak błąd.
Informacja o pomyłce australijskiej prezenterki szybko stała się internetowym viralem.
W terytorium Polski trafiła rakieta należąca do Ukrainy
Sama wpadka była dość zabawna, ale tego nie można powiedzieć o okolicznościach, w związku z którymi się pojawiła. Chodzi o eksplozję w Przewodowie, w związku z którą zginęły dwie osoby.
Polskie władze potwierdziły już scenariusz, który nieoficjalnie zakładany był od rana. Przyczyną tragicznej eksplozji w Przewodowie był nieszczęśliwy wypadek – przyznał prezydent Andrzej Duda. Rakiety, które spadły na terenie Polski, a więc na terenie NATO nie były ani wymierzone w Polskę, ani nie należały do Rosji. Nie zostały też wysłane z jej terytorium.
Prezydent Duda poinformował, że rakiety były pociskami ukraińskimi, którymi siły tamtejszej armii odpierały zmasowany atak na infrastrukturę energetyczną, jaki prowadziły wojska Putina. Próbując zestrzelić jedną z lecących na Ukrainę rakiet, użyto pocisków z lat 70., produkcji radzieckiej. Te najprawdopodobniej na skutek nieszczęśliwego wypadku trafiły w terytorium Polski, 6 kilometrów od granicy.
W wyniku zdarzenia zginęło dwóch mężczyzn, którzy pracowali na terenie suszarni zboża. Ofiarami są 50- i 60-latek. Teren zdarzenia jest wyłączony przez służby, a na obszarze nadal prowadzone są prace, które mają doprowadzić do szczegółowego ustalenia przyczyn wypadku.
Od sprawy już na samym początku odcięła się Rosja, która w oficjalnym komunikacie napisała, że sugerowanie, że to tamtejsze wojska stoją za ostrzałem terytorium należącym do NATO, jest prowokacją.
Polski MSZ wezwał ambasadora Rosji do złożenia wyjaśnień w sprawie incydentu. Na razie nie ma potwierdzenia, czy w związku z poczynionymi ustaleniami strona polska odejdzie od próby podjęcia kontaktów dyplomatycznych w tej sprawie.