Posłowie nie płacą mandatów, bo system informatyczny, który obsługuje fotoradary ma lukę. Choć chronieni immunitetem sędziowie i prokuratorzy za przekroczenie prędkości płacą, to inspektorzy nie mogą tego samego wyegzekwować od parlamentarzystów. - Dopóki to się nie zmieni, to polscy kierowcy będą uważali, że także oni mogą łamać prawo – ocenia ekspert.
Posłowie niczym święte krowy mają specjalne prawa na drogach. Nie tylko podczepiają się pod policyjne konwoje, tak jak kiedyś Jacek Kurski, ale i nie muszą płacić za mandaty wystawione przez automatyczny system obsługujący fotoradary. Przez braki techniczne w kosztującym 140 milionów złotych systemie inspektorzy nie potrafią dotrzeć do polityków z immunitetem – podaje "Dziennik Gazeta Prawna".
Okazuje się, że posłowie to po prostu na tyle nieliczna grupa, że z objęciem ich systemem nie trzeba się spieszyć. – Wystawienie mandatu osobie z immunitetem to określona procedura. Jej bieg jest uzależniony od działań organu uchylającego immunitet, czyli na przykład marszałka Sejmu – wyjaśnia Jan Mróz, rzecznik Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym.
Kiedy informacja o występku posła trafi do marszałka izby, ten przekazuje sprawę do komisji spraw poselskich i samemu zainteresowanemu. Parlamentarzysta może się zgodzić na zapłacenie mandatu i wtedy sprawa się kończy. Jeśli nie, to właśnie komisja decyduje o odebraniu immunitetu. – W naszym systemie przetwarzanie danych dzieje się automatycznie. Funkcjonalność obsługi osób z immunitetem parlamentarnych zostanie wdrożona w najbliższym czasie. Naruszenia prędkości popełnione przez parlamentarzystów to kilka procent z 281 wykroczeń popełnionych przez osoby chronione immunitetem. Dlatego ważniejsze było dla nas wprowadzenie możliwości procedowania przy przypadkach osób objętych innym rodzajem immunitetu, na przykład sędziowskiego czy prokuratorskiego – wyjaśnia Mróz. Zapewnia jednak, że wykroczenia posłów nie będą zapomniane i gdy tylko uda się rozbudować system inspektorzy wrócą do tych spraw.
Inspektorzy mają rok na uporanie się z brakami systemu, ale na razie nie wiadomo kiedy będą mogli przesłać mandaty parlamentarzystom. Wiemy tylko, że "prace trwają". – W odbiorze zwykłego Kowalskiego trudno uznać, że to przypadek, a nie celowe działanie mające uchronić pewną grupę przed odpowiedzialnością – ocenia prof. Paweł Łuków z Zakładu Etyki UW, który zajmuje się zagadnieniami sprawiedliwości i polityki.
Jednak opieszałość urzędników i wynikająca z tego pobłażliwość dla polityków zaszkodzi i tak już miernemu wizerunkowi klasy politycznej.– Nie sądzę jednak, by ta sytuacja miała jakiś duży wpływ na zachowania Polaków, bo i tak na potęgę wyszukujemy luk w prawie. Jeśli nie idzie to dalej i nie jest łamaniem prawa, to nie ma w tym nic złego. Jednak te specjalne przywileje posłów będą miały wpływ na nasz szacunek dla prawa. Powstaje wrażenie, że władza nie jest po to, by nam pomóc, by poprawić stan państwa, ale by coś sobie załatwić i uniknąć konsekwencji. Myślę, że posłowie postarają się zamienić sytuację. Jednak nie dlatego, że pójdą po rozum do głowy, ale dlatego, że się przestraszą. A to zupełnie inna motywacja – zauważa rozmówca naTemat.
Kierowcy jak nikt inny jest czuły na nierówne traktowanie przez organy państwa. Dlatego nie tylko sprawa systemu wystawiania mandatów, ale w ogóle specjalne przywileje posłów powodują, że mało kto przejmuje się ograniczeniami prędkości. – Oczywiście taka sytuacja budzi niesmak wśród kierowców i nie pomaga w uczeniu ich przestrzegania prawa – mówi dr Jacek Pok, ekspert Akademii Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego. – Te braki w systemie trzeba naprawić, bo robi to złe wrażenie. Ale problem jest zupełnie gdzie indziej. Posłowie i obywatele powinni być równi wobec prawa, w takich sprawach jak przekroczenie prędkości nie powinien ich obowiązywać immunitet. Od 1989 roku każdy kolejny Sejm nad tym dyskutuje, ale posłowie nie chcą kręcić na siebie bata. Dopóki to się nie zmieni, to polscy kierowcy będą uważali, że także oni mogą łamać prawo – ocenia ekspert.