Poświąteczne wyprzedaże przyciągają do centrów handlowych rzesze ludzi. Przebieramy w towarach kombinując, jak coś kupić i zapłacić jak najmniej. Udowadniamy nasze wysokie "zakupowe IQ". W sklepach, w których nie ma wyprzedaży klientów, nie brakuje. Z drugiej strony ekonomiści ostrzegają, że Polak nie potrafi oszczędzać, nie wiemy nic o gospodarce i powinniśmy się pohamować w zakupowej gorączce.
Po świętach na dobre rozkręcił się zakupowy szał. Wyprzedaże przyciągają wielu Polaków. W centrach handlowych panuje ścisk i tłok, próżno szukać przecenionych ubrań w bardziej uniwersalnych rozmiarach. Ikea, mimo, że wyprzedaży nie oferuje, również przeżywa natłok klientów. Z drugiej strony bombarduje się nas wynikami badań i ostrzeżeniami, że Polak nie potrafi oszczędzać, że jest sceptykiem i laikiem gospodarczym. O wyprzedażach i "zakupowym cwaniactwie" Polaków rozmawiamy z ekonomistą Andrzejem Sadowskim, wiceprezydentem Centrum im. Adama Smitha.
Jak popularność wyprzedaży przekłada się na portfel statystycznego Polaka?
Andrzej Sadowski: Odradzałbym patrzenie na tę kwestię przez ten pryzmat. Statystyczny Polak jest umowną, niepewną figurą. Mieszkańcy większych miast, mają łatwy i bezpośredni dostęp do centrów handlowych i dużej liczby towarów. Wyprzedaże dają im okazję, by zrealizować plany zakupowe, często odkładane przez jakiś czas w myśl zasady: dziś mnie nie stać, ale jutro kupię upatrzony produkt za mniejszą kwotę.
Media piszą o okazjach i zakupowym szaleństwie. Z drugiej strony czytamy o tym, że szaleje kryzys, Polacy biednieją, młodzi zadowalają się coraz mniejszymi stawkami.
Ja w naszych wyprzedażach nie widzę zakupowego szaleństwa. To prawda, centra handlowe są zatłoczone, ale daleko nam do tego, co można zaobserwować chociażby w USA. Tam przed niektórymi sklepami, których próżno szukać w Polsce, już na kilka dni przed wyprzedażą ustawiają się kolejki, bo ekskluzywny produkt można kupić po naprawdę niskiej cenie. W Polsce dziś nie widać takich kolejek, jakich byliśmy świadkami w okresie PRL. Doniesienia o malejących oczekiwaniach zarobkowych młodych ludzi tym bardziej dowodzą, że nawet wyprzedaż niekoniecznie skłoni nas do wybrania się na zakupy.
Niektórzy ekonomiści i komentatorzy ostrzegali, że Polacy nie potrafią lub nie chcą oszczędzać…
To kompletna bzdura. Nasze oszczędności rosną. Bogacenie się Polaków oczywiście można zaobserwować w różnych stopniu, postępuje nierównomiernie. Lecz mamy coraz więcej dóbr i oszczędności na kontach bankowych. Nie powinniśmy mieć kompleksów na tym punkcie. Zwłaszcza, gdy porównamy się z innymi społeczeństwami europejskimi. Spójrzmy na Włochy. Kraj, który od początku był członkiem Unii Europejskiej, nie miał problemów z komunizmem, a niemal połowa społeczeństwa nie ma oszczędności.
Z drugiej strony spójrzmy na Polaków za granicą. Nie jadą tam na zakupowe szaleństwo, by wydawać pieniądze, lecz by je ciężką pracą zarobić i odłożyć na nowy samochód, mieszkanie czy rozkręcenie własnego biznesu. Polacy oszczędzają na miarę swoich ograniczonych możliwości.
Czyli duża frekwencja zarówno na wyprzedażach, jak i poza sezonem to pozytywne zjawisko? Lepiej kupować i napędzać gospodarkę, niż oszczędzać?
Tak. Lecz gospodarka nie napędza się od zakupów. Gdyby tak było, skłaniano by nas do wydawania pieniędzy, a przecież trzeba je też zarobić. Tym bardziej, gdy bezrobocie osiąga nawet dwucyfrowy wskaźnik, a Polacy czują się niepewnie patrząc na swoją przyszłość w danej firmie. Popularność wyprzedaży to wyważona realizacja naszych zakupowych celów.
Zdążyliśmy już oswoić się z wyprzedażami. Te towary też nie zawsze są tańsze, często to po prostu zabiegi marketingowe, gdy np. winduje się ceny przed ogłoszeniem wyprzedaży, by potem je opuścić do normalnej wartości i opatrzyć tabliczką "okazja". Nie można też powiedzieć, że kupujemy bezmyślnie, bo wiemy, że w końcu nie będzie gdzie trzymać tych towarów. Jeśli ktoś naprawdę poważnie myśli o wyprzedażach, wsiada w pociąg do Berlina i tam, często po naprawdę niskich cenach kupuje to, co mu się spodoba, bo wybór produktów jest nieporównywalnie większy, niż w Polsce.
Spotkałem się z opinią, że Polak ma bardzo wysokie zakupowe IQ. Innymi słowy jesteśmy "zakupowymi cwaniakami", kombinujemy, jak tanio kupić dobry towar i nie dajemy się marketingowcom. Co pan o tym sądzi?
Jak najbardziej mamy wysokie "zakupowe IQ". Widzimy przecież, jaką popularnością cieszą się internetowe porównywarki cen. Przy dzisiejszej technologii możemy łatwo sprawdzić smartfonem, czy dana "okazja" jest naprawdę okazją, czy może gdzieś indziej kupimy upatrzony towar za jeszcze niższą kwotę. Nawet, gdy ogłoszone zostaną wyprzedaże, nie rzucamy się na nie od razu. Zresztą, by wielu Polaków wybrało się na zakupy, nie trzeba wyprzedaży. W zwykłe dni centra handlowe też nie narzekają na brak klientów. Jesteśmy świadomymi konsumentami, nauczyliśmy się kupować.
Wciąż reagujemy na samo słowo "wyprzedaż"? Idziemy do centrum handlowego, sami nie wiemy do końca po co, a ostateczną decyzję podejmujemy dopiero na miejscu.
Minął już ten okres, gdy zachwycaliśmy się obfitością towarów. Już nie kupujemy na zapas. Przecież za kilka miesięcy znów będzie okazja, może uda się kupić coś nowszego, ładniejszego, lepszego, również za niską kwotę. Ta zaszczepiona w PRL-u zasada by kupować, póki jest towar, zanika. Do sklepów wkraczają nowe pokolenia, które nigdy nie spotkały się z permanentnym niedoborem towarów, które nie polują lecz po prostu idą coś kupić i są wymagający. Nie trzeba im do tego wyprzedaży.
Mówił pan o ograniczonych możliwościach oszczędnościowych Polaków. Dzięki wyprzedażom aspirujemy do lepszego życia, stosujemy się do wzorców płynących z Zachodu?
Oczywiście. Poza tym, że jako społeczeństwo wciąż jesteśmy biedni, zwracamy uwagę na jakość towarów. Minął już okres zachwytu tanimi produktami ze wschodu, kupowanymi na bazarach. Wiemy już, że tego rodzaju dobra, radykalnie tańsze niż markowe, są tak samo radykalnie niższej jakości. Wolimy kupować rzadziej, ale porządniejsze rzeczy. Dodatkowo w polskim społeczeństwie widać nieproporcjonalny wzrost markowych produktów. Kupowanie podczas wyprzedaży to wynik oszczędzania i chłodnej kalkulacji naszych środków finansowych.