"Pacjent" to nowy miniserial, który łączy w sobie "Dahmera", "Dextera" i... "Piłę", przynajmniej na początku. Thriller ze Stevem Carellem w dramatycznej odsłonie możemy obejrzeć na Disney+. Ma 10 odcinków, które jednak są bardzo nierówne i stąd pojawia się pytanie: czy warto? Przebrnąłem przez cały sezon, by na to odpowiedzieć.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Pacjent" to 10-odcinkowy miniserial produkcji FX, któy w całości możemy obejrzeć na Disney+.
Jego twórcami są Joel Fields oraz Joe Weisberg, którzy wcześniej wspólnie zrobili m.in. nagrodzony Złotym Globem serial "Zawód: Amerykanin".
W rolach głównych występują: Steve Carell ("The Office", "40-letni prawiczek", "Foxcatcher") oraz Domhnall Gleeson ("Ex Machina", "Harry Potter i Insygnia śmierci", "Frank").
Terapeuta Adam Strauss (Steve Carell) budzi się w obcym mieszkaniu. Do nogi ma przytwierdzony łańcuch. Kto go porwał i dlaczego? Szybko okazuje się, i to nie będzie spoiler, że został uwięziony przez swojego pacjenta Sama (Domhnall Gleeson), który jest seryjnym mordercą, ale też chce się uwolnić: od żądzy mordu. Zaczyna się najdziwniejsza terapia w historii. Od razu zaznaczam, że nie jest to serial na faktach.
O czym jest serial "Pacjent" na Disney+? To połączenie "Dextera" z "Psychozą" i "Mindhunterem"
"Pacjent" ma niezwykle intrygujący punkt wyjścia, który przypomina początek "Piły", choć nie jest horrorem. Motyw seryjnego mordercy, który nie może powstrzymać swoich krwawych pragnień i szuka rozwiązania, jest w pewnym sensie taki jak w serialu "Dexter". Serial ma też w sobie coś z seriali "Dahmer - Potwór" i "Mindhunter" czy kultowej "Psychozy", ale nie będę tego rozwijać, by nie psuć nikomu zabawy. Jeżeli jednak lubicie wszystkie te wymienione tytuły, to na pewno dobrze trafiliście.
Jak widać, twórcy ostro czerpią ze słynnych produkcji o seryjnych mordercach, ale czy jest w tym serialu coś oryginalnego? Myślę, że właśnie ten główny wątek, z którym się jeszcze nigdy nie spotkałem, a który skłania do zostania z nim na dłużej: czy Sam naprawdę jest tym, za kogo się podaje? Czy Adamowi uda się go wyleczyć, czy sam stanie się jego następną ofiarą? Czy w ogóle da się powstrzymać takie osoby przed popełnianiem kolejnych zbrodni?
Pytań jest tutaj bez końca, a rozwiązanie niestety pojawia się dopiero w ostatnim odcinku. Nie wszyscy widzowie do tego dotrwają. Również pewnie bym odpuścił, ale wtedy nie mógłbym uczciwie napisać tej recenzji. Dlaczego więc serial może do siebie zniechęcać? Ponieważ po wciągającym wstępie i kilku mocnych zwrotach akcji nie potrafi już tak wysoko podnieść poziomu napięcia, ma niedorzeczne sceny i po prostu się dłuży.
"Pacjent" byłby ciekawszy, gdyby skupił się tylko na mordercy. Na wątkach pobocznych człowiek ziewa
Sceny w mieszkaniu Sama są najciekawsze, bo mają element surwiwalowy i każdy z widzów ma wtedy rozkminy, jakby się zachował w takiej sytuacji - m.in. dla takiej "immersji" przecież oglądamy thrillery. Okroiłbym "Pacjenta" tylko do kameralnej, ale emocjonującej opowieści dziejącej się w jednym pokoju. Najlepiej w formie filmu - wtedy przez cały seans kurczowo trzymalibyśmy fotela, poduszki, pilota czy ręki partnera/patnerki.
Metraż serialu skłania jednak do rozwijania wątków bohaterów, a tych w "Pacjencie" jest za dużo lub są za bardzo udziwnione i ledwo wiążą się z główną intrygą. Przez większość odcinków poznajemy nie tylko życie i przeszłość Sama, ale i traumy jego terapeuty oraz radzenie sobie z żałobą. Role w pewnych momentach się odwracają i Adam staje się własnym pacjentem. Przeprowadza na sobie psychoanalizę, przenosząc się myślami na kozetkę swojego nieżyjącego terapeuty, a nawet do... obozu Auschwitz-Birkenau.
Ma to m.in. związek z tym, że Adam jest Żydem oraz miał problemy ze swoim synem, który stał się ortodoksem i rozbił ich rodzinę (przynajmniej w ocenie Adama). Spoko, ale obiecano mi serial o seryjnym mordercy, a nie rozważania o religii i rodzinie drugiego bohatera, które odchodzą bardzo daleko od meritum.
Rozumiem, że twórcy mieli taki zamysł, by fabuła krążyła wokół różnych form terapii i pokazywała ich ważność w zrozumieniu siebie, a przez to - zrozumieniu innych, ale nie zdziwiłbym się, jeśli ktoś po tych fragmentach odpuściłby ten serial na dobre.
Do wad serialu należą z pewnością też dialogi, które często uciekają w banał. Po tak genialnych serialach jak "Mindhunter" czy tegoroczny "Czarny ptak", spodziewamy się błyskotliwych i mądrych rozmów z socjopatami. Tutaj często porady doktora sprowadzają się do czegoś w stylu: nie zabijaj ludzi, bo to złe.
Do tego, z niezrozumiałych mi powodów, serial ma bardzo dużo czarnego humoru, który wypacza klimat. Np. w jednej ze scen Sam idzie do toalety, a Adam słyszy, jak długo i głośno sika, po czym wzdycha z niedowierzania. Ja też tak zareagowałem, bo nie wiem, po co to było.
Czy warto obejrzeć serial "Pacjent"? To zależy od tego, ile macie wolnego czasu
"Pacjent" na pewno dowozi dwie świetne kreacje aktorskie. Steve'a Carella znamy głównie z ról komediowych, ale potrafi też grać na poważnie, co już pokazał w "Foxcatcherze" czy "Mój piękny syn". Tutaj również udźwignął dramatyczną rolę, aczkolwiek szalenie trudno jest "odzobaczyć" w nim Michaela Scotta z "The Office".
Domhnall Gleeson w wydaniu mordercy ma kilka naprawdę poruszających scen, w których wspiął się na wyżyny aktorstwa. Szkoda tylko, że coś w charakteryzatorni nie wyszło z jego makijażem i fryzurą, bo czasem wygląda jak prawie 40-letni facet, który znów przechodzi fazę emo.
"Pacjent" jest świetnie zagrany i opowiada interesującą historię z niepotrzebnymi wątkami. Zakończenie jest nieprzewidywalne i w miarę satysfakcjonujące, ale nie urywa tylnej części ciała. Czy warto poświęcić tyle czasu (odcinki są krótsze niż zwykle, bo trwają po około pół godziny), by je obejrzeć? To zależy od was i tego, jak bardzo wam się nudzi. Ja tego serialu ani nie polecam, ani nie odradzam.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.