Kiepskich absolwentów mają dosyć nie tylko w Polsce. Za Odrą chcą nawet wyławiać najsłabszych studentów już na pierwszym roku, by nie marnowali czasu i nauczyli się jakiegoś potrzebnego zawodu. W Polsce wciąż wierzymy tymczasem w mit wysokiej pensji po studiach. - Lepiej pomóc szybko znaleźć pracę, niż kazać się męczyć. A jeżeli za kilka lat ktoś dojrzeje, wciąż przecież może kontynuować naukę - mówi naTemat Jeremi Mordasewicz z PKPP Lewiatan.
Nie radzisz sobie na studiach, albo po prostu masz dosyć ślęczenia nad książkami? Obawiasz się, że nawet jeśli zdobędziesz dyplom i tak dostaniesz ofertę pracy, która będzie po prostu frustrująca? Z naszą zachodnią granicą mają alternatywę. Centralny Związek Rzemiosła Niemieckiego (ZDH) właśnie bierze na celownik najsłabszych uczniów szkół wyższych, by zaoferować im proste rozwiązanie - przejście od teorii do praktyki. Bo jak twierdzi na łamach "Saarbrücker Zeitung" Otto Kentzler z ZDH, około jedna trzecia studentów i tak odpadnie z uczelni na którymś z egzaminów. Większość tej grupy w ogóle nie powinna więc na studia trafić.
Dlatego teraz jego organizacja przekonuje młodzież, by zamiast stereotypowego myślenia, że prawdziwą karierę w życiu gwarantuje tylko wyższe wykształcenie, uczniowie częściej przychodzili np. do rzemieślników, którzy nauczą ich praktycznego zawodu. Choć uczelnie naszych sąsiadów nadal utrzymują się w światowej czołówce, zdaniem jednego z liderów niemieckiego biznesu, przestały kształcić kadry, które po uzyskaniu dyplomu mogą trafić od razu do pracy. Kentzler twierdzi, że dziś większość jego kolegów i tak musi oferować absolwentom dodatkowe szkolenie. Do jakiejkolwiek pracy, by nie byli zatrudniani.
I choć gospodarkę za Odrą od polskiej wciąż dzielą lata świetlne, akurat ten problem jest dla nas wspólny. - Do polskich firm trafiają obecnie nawet absolwenci szkół ekonomicznych, którzy mają problemy z tak podstawową arytmetyką, jak obliczanie procentów - mówi naTemat Jeremi Mordasewicz, doradca zarządu PKPP Lewiatan. Zdaniem przedsiębiorcy, znaczna część naszej młodzieży myśląc o pracy kieruje się tym, by była ona przyjemna i związana z ich życiowymi zainteresowaniami. Tymczasem nasze najlepsze uniwersytety mają już nawet problem z nauczaniem teorii na światowym poziomie.
- Młodzież marzy, by przyszła praca umożliwiała podróżowanie po świecie, lub choćby pracę w internecie. Mało kto chce wykonywać prace trudniejsze, żmudne, powtarzalne. Potem młodzi Polacy dziwią się jednak, że po skończeniu studiów otrzymują 1,5 tys. zł, gdy ich koledzy, którzy na studia nie poszli mają wynagrodzenie dwa razy wyższe, choć pracują na budowie lub w usługach - tłumaczy doradca PKPP Lewiatan.
Uczmy się na cudzych błędach
Jeremi Mordasewicz dodaje, że w Polsce nie tylko powinniśmy brać przykład z tego, co teraz proponują Niemcy, ale również uczyć się na doświadczeniach z Danii. Tam kilka lat temu państwo miało wielki problem z tym, że wielu młodych ludzi nie tylko nie radziło sobie na uczelniach, ale nawet w szkołach średnich. Duńska młodzież w znacznej części nie czuła się już na siłach, by kształcić się w zawodach, w których i tak nie dla wszystkich znajdzie się praca. Wówczas władze w Kopenhadze uznały, że lepiej przekonać ich, by zamiast frustrujących lekcji biologii, matematyki czy historii najsłabsi uczyli się od razu czegoś praktycznego, co dam im zarazem potrzebny na rynku pracy zawód.
- Lepiej takim osobom pomóc szybko znaleźć pracę, niż kazać się męczyć w szkole. A jeżeli za kilka lat dojrzeją do dalszej nauki, wciąż przecież mogą kontynuować naukę, a nawet zdobyć wykształcenie wyższe. Nie każdy musi mieć studia, by wykonywać ciekawą pracę i dobrze zarabiać - przekonuje Mordasewicz.
W ocenie eksperta, zależność między wyższym wykształceniem a odpowiednio wysokimi zarobkami jest prawdziwa. Jednak w dzisiejszych realiach na całym świece istnieje od niej tyle odstępstw, że nie powinien w nią ślepo wierzyć żaden rozsądny młody człowiek, ani tym bardziej jego rodzice. - Powinniśmy wychowywać młodych w takim przekonaniu, że ich praca nie może być związana tylko z osobistymi zainteresowaniami, ale również z potrzebami innych ludzi. Tych, którzy chcą za nią zapłacić - wyjaśnia przedsiębiorca. I dodaje: - Jeżeli ktoś chce malować obrazy, proszę bardzo. Kiedy jeden z nich mi się spodoba, chętnie go kupię. Jednak dopóki potrzebuję skoszenia trawnika, ten malarz musi raczej kosić u mnie trawnik.
Zmienić wychowanie
Ta prawda brzmi tak brutalnie ze względu na kulturę, w której wciąż wychowywani są młodzi Polacy. Aspiracje młodzieży są bowiem kierowane tylko i wyłącznie na karierę rozumianą jako zdobycie dyplomu. Tymczasem mało który rodzic, czy nauczyciel ma odwagę pomyśleć o efektach takiego myślenia. - Wysokie aspiracje edukacyjne często nie idą w parze z tym, by efekt pracy był sprzedawalny. Każdy chciałby żyć z podróżowania po świecie i niektórym się to uda. Jednak większość z nas musi po prostu na trasie takich podróży pracować pracować w hotelu, prowadzić restauracje, czy kierować autobusem - tłumaczy nasz rozmówca.
- Szkoła musi lepiej przygotowywać do życia, a nie do studiów, które sprawią, że absolwent nie potrafi sobie znaleźć pracy. Cóż one zatem były warte? Niezwykle pragmatyczni Amerykanie mówią przecież, że studia mają poszerzyć możliwości, a nie je zawęzić - podsumowuje Jeremi Mordasewicz.