Reżyser nie jest już królem. Szczera rozmowa z producentkami filmu "Baby Bump"
Iza Bartosz
12 grudnia 2022, 15:47·12 minut czytania
Publikacja artykułu: 12 grudnia 2022, 15:47
Jeszcze kilka lat temu reżyser był panem i władcą na planie. Wszyscy byli mu podporządkowani. Teraz to się zmienia, bo film to jest przecież praca zespołowa – mówią Magdalena Kamińska i Agata Szymańska, producentki między innymi filmów Anki i Wilhelma Sasnali, "Baby Bump" Kuby Czekaja czy najnowszego filmu Marcina Koszałki "Biała Odwaga" w rozmowie z Izą Bartosz.
Reklama.
Reklama.
Jak zostaje się producentem w Polsce?
Agata: Chyba pierwszym wyborem jest szkoła. Choć, kiedy my byłyśmy na studiach to nie było jeszcze wiadomo, na czym właściwie zawód producenta polega. A ja od początku bardzo chciałam pracować w filmie. Nie potrafiłam tylko jakoś wyobrazić sobie siebie jako reżysera czy operatora filmowego. I tak wybór padł na produkcję filmową.
Magda: A ja wcześniej studiowałam socjologię, ale nie wiedziałam, co mogłabym robić po tych studiach. Nie miałam na siebie pomysłu. A to były czasy, kiedy wszyscy bez przerwy chodzili do kina. DKFy były w rozkwicie i to była moja ulubiona forma rozrywki – umawianie się do kina ze znajomymi, a później rozmawianie o tym, co właśnie widzieliśmy. Któregoś dnia mój chłopak zaproponował, żebyśmy razem zdawali na produkcję filmową w Katowicach. I tak się to potoczyło.
Podobało Wam się w szkole?
Magda: Pamiętam, że bardzo się cieszyłam, że się tam dostałam. W szkolę poznałam świetnych ludzi, ale czy dużo się nauczyłam? To jest ważne, co powiedziała Agata, że w czasie naszych studiów zawód producenta jeszcze właściwie nie istniał w takim pełnym wymiarze.
Agata: A w szkole uczyłyśmy się tego, co teraz wykonują kierownicy produkcji.
Magda: To prawda. Pamiętam, gdy wyjechałam na pierwsze zagraniczne stypendium producenckie i okazało się, że szkoły filmowe w innych krajach funkcjonują zupełnie inaczej – tam wszyscy pracują wspólnie – scenarzysta współpracuje z reżyserem i operatorem i wszyscy oni od początku są w kontakcie z producentem. My na studiach tego nie miałyśmy. Każdy kierunek był prowadzony oddzielnie.
Agata: Tę drogę do stania się producentkami musiałyśmy przejść zupełnie same. I nie było to proste, bo przecież jeszcze kilka lat temu na planie najważniejszy był reżyser – ten demiurg, wielki artysta, który ma decydujące zdanie w każdej kwestii. To on był panem i władcą, a rola producenta siłą rzeczy była mu podległa.
Jak to wygląda teraz?
Agata: Większość ludzi w naszej branży zaczęła już rozumieć, że powstanie filmu to jest praca zespołowa. Malarz czy pisarz tworzą w samotności, ale reżyser nie może być zdany tylko na siebie, zależy od innych.
Magda: Tak. Nawet najlepsza wizja artystyczna może zaistnieć tylko wtedy, gdy znajdą się na nią pieniądze oraz gdy zbuduje się zespół, który nie tylko tę wizję będzie współtworzyć, ale jeszcze będzie umiał ją wprowadzić w życie.
Agata: Producent jest więc także współtwórcą filmu, tak jak reżyser czy scenarzysta. Jest w tym procesie zazwyczaj od samego początku, a później na każdym kolejnym etapie. Na spotkaniach dotyczących poszczególnych projektów filmowych w platformach streamingowych czy telewizjach producenci traktowani są już na równi z reżyserami?
Magda: Oczywiście. To często z nami najpierw omawia się szczegóły produkcji filmu czy serialu.
Agata: Podobnie jest w przypadku współpracy z Polskim Instytutem Sztuki Filmowej. Dyrektor instytutu Radosław Śmigulski bardzo o to dba, żeby producenci brali aktywny udział w powstawaniu projektów, jesteśmy zapraszani do komisji eksperckich. Ale w sumie to nic dziwnego. Przecież to w końcu producent ponosi odpowiedzialność finansową za film.
Magda: Utarło się, że reżyser odpowiada za poziom artystyczny, a producent za wszystko inne.
Agata: Ja jednak wolę o tym myśleć bardziej jako o grze zespołowej. Filmu nie robi się przecież w dwa tygodnie. To długa i mozolna podróż. Z naszego doświadczenia wynika, że udaje się najlepiej wtedy, kiedy wszyscy, na każdym etapie pracy mają poczucie, że grają do tej samej bramki.
Jak to się stało, że zaczęłyście razem pracować? To było jeszcze podczas studiów?
Magda: Nie. Studiowałyśmy na innych rocznikach. Poza tym ja w szkole szybko zrozumiałam, że żeby nauczyć się tego zawodu, muszę zacząć w nim pracować. Wyjechałam do Warszawy i zatrudniłam się na planach filmów reklamowych. Byłam najpierw asystentką, później kierowniczką produkcji. Wkrótce doszłam do wniosku, że chcę pracować na swój rachunek i założyłam własną firmę.
Agata: A ja jestem z Krakowa i właśnie tam, w rodzinnym mieście poznałam Ankę Sasnal. Zaprzyjaźniłyśmy się. Wkrótce okazało się, że Anka marzy o reżyserowaniu filmów i jakoś tak od słowa do słowa uzgodniłyśmy, że zrobimy to razem. I nawet nie pamiętam jak to się stało, że w tym samym czasie przecięłyśmy się z Magdą. Szukałam pieniędzy na film i Magda powiedziała, że mi w tym pomoże. Od początku więc było jasne, że będziemy to robić wspólnie, na równych prawach.
Wasza praca zaczęła się więc od kina autorskiego, artystycznego?
Agata: Tak. Przez pierwsze lata taki właśnie był profil naszej firmy. I dziś, z perspektywy czasu myślę, że to było dla nas bardzo dobre. Pozwoliło nam znaleźć własne miejsce na rynku filmowym. Ten film od którego zaczęłyśmy z Anką współpracę - „Z daleka widok jest piękny” opowiada o mieszkańcach podkarpackiej wioski. Paweł, główny bohater, mieszka ze starą schorowaną matką. Zajmuje się zbieraniem złomu, który trzyma na zagraconym podwórku. Planuje, że po śmierci matki dom będzie w końcu zależał tylko do niego i będzie mógł w nim zamieszkać ze swoją narzeczoną. Kiedy matka zostaje oddana do domu opieki Paweł niespodziewanie znika. Sąsiedzi myśląc, że już nigdy nie wróci, zaczynają go okradać. Uznają, że skoro nie ma gospodarza, jego mienie jest bezpańskie, a więc mogą je sobie przywłaszczyć. Ta polska wieś jest tu uniwersalną opowieścią o władzy, hierarchii, agresji.
A później poszłyście za ciosem. Kolejny wasz film był pokazywany na festiwalu filmowym w Wenecji.
Magda: To był film Kuby Czekaja „Baby Bump”, który został zrealizowany w ramach programu Biennale College Cinema. Ten film opowiada o dorastaniu 11-letniego chłopca, który nie może znaleźć swojego miejsca w świecie i musi się skonfrontować nie tylko ze swoim zmieniającym się ciałem, ale także z matką i rówieśnikami. Kuba znalazł wspaniały sposób na pokazanie na ekranie rozterek głównego bohatera.
Agata: W tym projekcie ważne było, że mieliśmy określony czas na development i na zdjęcia. Nakładało to na nas reżim pracy i dużo się dzięki temu nauczyłyśmy.
Magda: Pamiętasz nasze spotkanie po festiwalu w Wenecji?
Agata: Kiedy zaczęłyśmy planować, co dalej?
Magda: Tak. To był dla nas przełomowy moment. Wiedziałyśmy już, że chcemy razem pracować. Miałyśmy na koncie pierwsze sukcesy i przyszedł czas, żebyśmy wspólnie zastanowiły się, czego tak naprawdę chcemy jako producentki, jaki będzie nasz następny krok.
Agata: Pamiętam, że usiadłyśmy w kawiarni i Magda zapytała: „Agata, z kim chciałybyśmy teraz pracować? Zastanówmy się”.
Magda: Obie byłyśmy świeżo po obejrzeniu filmu „Daas” Adrana Panka i byłyśmy nim zachwycone. Uważałyśmy, że jest oryginalny, świetnie napisany, nowatorski.
To film historyczny o ostatnim wiedeńskim okresie życia Jakuba Franka, który w XVIII wieku przybył do Polski i ogłosił się mesjaszem. Nie spodziewałam się, że filmy historyczne też was kręcą.
Agata: Dla nas w kinie najważniejszy jest historia, która się wydarzyła albo mogła się wydarzyć, stanowi zamkniętą, spójną całość, a reżyser lub scenarzysta interpretują ją po swojemu, zgodnie z własną wrażliwością. Myślę, że jakoś intuicyjnie uciekamy od historii abstrakcyjnych, a w szczególności od opowieści osobistych. Każdy z nas ma jakieś życiowe doświadczenia, zwycięstwa i porażki na swoim koncie, ale to wcale nie znaczy, że zaraz należy z nich robić filmy.
Magda: Adrian świetnie przyjął naszą propozycję współpracy. Okazało się, że chciałby zrobić horror, który opowiada o dzieciach wyzwolonych z obozu Gross Rosen, które trafiają do położonego w lesie sierocińca. I tak powstał „Wilkołak”. To była nasza pierwsza produkcja międzynarodowa. A teraz po przerwie znowu będziemy wspólnie pracować. Wkrótce zaczynamy zdjęcia do „Simony” - fabuły o Simonie Kossak.
Ale niedawno skończyłyście zdjęcia do filmu, który prawdopodobnie nieźle namiesza na przyszłorocznych festiwalach filmowych.
Agata: Mówisz pewnie o „Białej odwadze” Marcina Koszałki. To nasze „opus magnum”. Nigdy dotąd nie pracowałyśmy z Magdą przy tak epickiej historii. Mogę też zdradzić, że Magda wcale nie była przekonana, czy powinnyśmy się podjąć tej realizacji.
Magda: To się wymykało wszelkim ustaleniom. Projekt od początku wydawał mi się niedoszacowany. I okazało się, że miałam rację. Trzeba było znaleźć o wiele więcej pieniędzy niż początkowo zakładałyśmy.
Agata: To prawda. Kosztowało nas to wszystko wiele nieprzespanych nocy. Ten film opowiada historię dwóch braci Górali Macieja i Andrzeja. Kiedy z winy Andrzeja ginie ich ojciec, Andrzej opuszcza rodzinny dom. Wkrótce poznaje tajemniczego antropologa, który opowiada mu o badaniach o pragockim pochodzeniu Górali. Andrzej wkrótce wraca do Zakopanego. Po wybuchu II wojny światowej chcąc uchronić Górali przez zagładą stara się namówić ich do współpracy z Niemcami. Jego brat Maciej jest temu przeciwny. Bracia stają przeciwko sobie, a ich konflikt jest krwawy i bezlitosny. Kiedy przeczytałam scenariusz napisany przez Marcina Koszałkę i Łukasza M. Maciejewskiego byłam poruszona. Do tego jeszcze Marcin ma wielki dar przekonywania. Tak opowiadał o swoim projekcie, że nie sposób było nie stanąć po jego stronie. Teraz, już po zakończeniu zdjęć, mogę potwierdzić, że to, co obiecywał wydarzyło się na planie i widać to na ekranie. Ten film był wielkim, naprawdę ogromnym przedsięwzięciem. Nie udałoby się tego zrealizować, gdyby nie wsparcie z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i Monolith Films, którego szef Mariusz Łukomski zainteresował się tym projektem już na samym początku i od razu zaproponował nam współpracę.
A co się dzieje, gdy okazuje się, że pieniędzy potrzeba więcej niż się założyło?
Magda: To jest oczywiście sprawdzian dla producenta. Czasami zdarza się tak, że mimo wcześniejszego, bardzo starannego przygotowania budżetu, wydarzają się różne niespodziewane rzeczy na planie, które generują dodatkowe koszty. W takich wypadkach staramy się pozyskać dodatkowych sponsorów, zgłaszamy się do instytucji, które mogą być zainteresowane takim dofinansowaniem. Jednym słowem – stajemy na głowie, żeby wszystko dopiąć.
Agata: Ta strona finansowa, czyli utrzymania płynności finansowej, jest bardzo trudna dla producentów bez większego kapitału firmy. Myślę, że gdyby w Polsce był instrument finansowy, który pomaga producentowi zapewnić cashflow produkcji, duży element stresu zostałby z nas zdjęty.
Pozyskiwanie pieniędzy nie odbywa się w pięć minut. To proces. Co robicie, gdy jest przestój? Gdy na pieniądze trzeba zaczekać?
Magda: Co producent, to inna reakcja. My staramy się zawsze być szczere wobec ekipy z którą pracujemy.
Agata: Co wcale nie jest łatwe. Zdarzyło się już, że musiałyśmy powiedzieć ludziom, że pieniądze nie przyjdą nazajutrz, ale dopiero za dwa tygodnie. Zawsze jednak dotrzymujemy słowa. Nie ma ściemniania.
Przyszły rok będzie dla Was bardzo ważny, bo oprócz filmu Koszałki zobaczymy też serial, który wyprodukowałyście dla Canal+.
Magda: Z pomysłem na ten serial przyszła do nas pięć lat temu Dominika Prejdova i Agnieszka Szpila. Znałyśmy się prywatnie, a nie zawodowo. Udało nam się zbudować zespól scenarzystów, do Dominiki i Agnieszki dołączyła jako head writerka Kasia Tybinka i scenarzysta Marcin Ciastoń.
Agata: Serial opowiada o losach Leny, geolożki, która po latach wraca do rodzinnego Wałbrzycha w poszukiwaniu córki z którą od wielu lat nie ma kontaktu. Okazuje się, że dziewczyna jest podejrzana o uprowadzenie kilkorga dzieci…
Magda: Ten serial to jednocześnie thriller i kryminał z wątkami supernatural. Wspaniałym, nieoczywistym bohaterem serialu jest Wałbrzych pokazany zupełnie inaczej niż dotychczas, jako tygiel kulturowy wciąż pełen nierozwiązanych zagadek z czasów wojny. Wielką frajdę mieliśmy podczas dokumentacji. Znaleźliśmy wspaniałe tunele, przejścia podziemne dotąd jeszcze nie wykorzystane w filmie.
Aż oczy Ci się świecą, gdy o tym opowiadasz.
Magda: Bo praca nad serialem naprawdę może być frajdą – rozmach i ilość materiału do realizacji – to wszystko daje producentowi większe pole do działania. To było dla nas pierwsze tak duże wyzwanie. Zbudowałyśmy spory zespół przy tym projekcie a do jego reżyserii zaprosiłyśmy Mariusza Paleja. Jesteśmy już po zdjęciach i w trakcie prac postprodukcyjnych. Premiera zaplanowana jest na wrzesień 2023.
Założyłyście firmę myśląc o kinie autorskim. Czy ta współpraca z platformami streamingowymi to nie jest trochę zaprzepaszczenie waszych ideałów? Na rynku wciąż jest przecież wielu producentów, którzy nadal stawiają tylko na kino. Nie chcą robić seriali.
Agata: Postrzegam to właśnie odwrotnie. Producent, jeśli chce robić filmy autorskie czy niekomercyjne, powinien mieć alternatywne źródło wpływów. Współpracując z platformami zarabiamy pieniądze, które później możemy również zainwestować w development produkcję innych, autorskich projektów.
Magda: Na tym etapie bardzo ważne jest dla nas to, żebyśmy mogły się rozwijać. Kochamy kino autorskie, ale to doświadczenie pracy przy serialu jest dla nas nowym otwarciem. Myślę, że byłoby fajnie dojść do momentu, kiedy możemy sobie pozwolić na różne projekty, bo film czy serial może być dobry bez względu na to, czy robiony jest z myślą o kinie czy platformie i do jakiej kategorii został przypisany.
Gdybyście mogły cofnąć czas, wybrałybyście ten zawód?
Agata: Nie wiem, co odpowiedziałabym dwa, trzy lata temu, ale dziś na pewno mówię tak. Nie zamieniałabym go na żaden inny. Najważniejsze jest dla mnie to, że wciąż, wybierając projekty nad którymi będziemy pracować wiem, że jestem w stanie zaangażować się w nie w stu procentach. I kiedy myślę o tym, co przed nami , to wcale nie marzę o festiwalach, Oscarach czy wielkich pieniądzach. Marzę o tym, żeby zawsze udawało nam się robić dobre, wartościowe filmy.
Magda: Kiedy zaczynałam pracować w tym zawodzie, czułam się bardzo niepewnie. Moi znajomi zostawali lekarzami, naukowcami, finansistami, a ja miałam wciąż taki bliżej nieokreślony zawód. Teraz już myślę inaczej. Wiem, że mam fach w ręku i że jestem dobra w swojej pracy, wiem, jak ją wykonywać. To mi daje wielką siłę. Niedawno zresztą nasz dokument „Syndrom Hamleta” w reżyserii Elwiry Niewiery i Piotra Rosołowskiego miał premierę w Berlinie. Zadzwoniła do mnie niespodziewanie przyjaciółka moich rodziców, która od lat mieszka w Niemczech i opowiedziała, że w radiu zapowiadający premierę dziennikarz powiedział, że film wyprodukowała firma Balapolis, która na koncie nie ma ani jednego nieudanego filmu. Wzruszyłam się słuchając tego. I pomyślałam sobie, że to prawda. I że to jest nasz największy sukces. Mamy wyczucie do projektów i ludzi.