nt_logo

Zrobiłeś sobie "magiczny awatar" w tej apce? Nie rób tego więcej, bo są z tym same problemy

Bartosz Godziński

14 grudnia 2022, 11:30 · 4 minuty czytania
Wygenerowane przez AI awatary od kilku tygodni zalewają Instagram i Facebooka, ale tak naprawdę wstyd je mieć na profilowym. Niestety dopiero po fakcie okazało się, że z apką Lensa AI jest coś nie tak (to i tak za mało powiedziane), choć czerwona lampka powinna się nam zapalić dużo wcześniej.


Zrobiłeś sobie "magiczny awatar" w tej apce? Nie rób tego więcej, bo są z tym same problemy

Bartosz Godziński
14 grudnia 2022, 11:30 • 1 minuta czytania
Wygenerowane przez AI awatary od kilku tygodni zalewają Instagram i Facebooka, ale tak naprawdę wstyd je mieć na profilowym. Niestety dopiero po fakcie okazało się, że z apką Lensa AI jest coś nie tak (to i tak za mało powiedziane), choć czerwona lampka powinna się nam zapalić dużo wcześniej.
Lensa AI w ogniu krytyki. Dlaczego używanie tej apki do portretów jest złe? Fot. www.instagram.com/lensa.ai
  • Lensa AI to płatna aplikacja, która na podstawie naszych zdjęć i z pomocą sztucznej inteligencji tworzy "magiczne awatary" w mgnieniu oka.
  • Twórcą apki jest rosyjska firma Prisma Labs, która dostaje dostęp do naszych danych i twarzy.
  • Kontrowersje wywołuje też fakt, że zarabia miliony na pracach innych artystów, ale im nic nie płaci. Internauci biją na alarm, że robiąc sobie takie profilówki przyczyniamy się do okradania twórców.

Lensa AI powstała w 2018 roku jako apka do edycji zdjęć, ale od tamtego czasu mocno się rozwinęła. Teraz za stosunkowo niewielką opłatą (na początku jest darmowa, potem trzeba wykupić pakiet lub subskrybcję – od kilkudziesięciu do kilkuset złotych), na podstawie 10-20 selfie, wygeneruje nam portrety w przeróżnych stylach graficznych.

"Magiczne awatary" wyglądają tak, jakby zostały stworzone na zamówienie i profesjonalnego grafika, ale są o wiele tańsze i dostajemy je praktycznie od razu. Nic dziwnego, że w np. sklepie Google Play została pobrana ponad 10 mln razy i jest obecnie numerem jeden na liście najbardziej dochodowych aplikacji w kategorii fotografia. Te miliony osób chyba nie wiedzą, w co się wpakowały.

Co jest nie tak z Lensa AI? Portrety są niesamowite, ale wszystko inne już nie.

Cała afera przypomina mi sytuację z FaceApp (również napisana przez Rosjan) z 2019 roku, kiedy to wszyscy namiętnie używali jej do postarzania twarzy, bo mało kto przeczytał regulamin. I co? Żyjemy i nikt nam nic złego z naszymi danymi nie zrobił. Czy nadal jesteśmy tacy pewni, że w przyszłości zawsze będziemy się czuć bezpiecznie?

1. Rosyjska firma dostaje dostęp do naszych danych i zdjęć. Wiadomo, co z nimi kiedyś zrobi?

Od czasu kontrowersji wokół FaceApp sytuacja na świecie się zmieniła i Rosja z kraju, który budził niepokój i lęk, stała się realnym zagrożeniem. Prisma Labs (możecie ją kojarzyć z innej apki do przeróbek – Prisma) może nie będzie od razu przesyłać naszych fotek Putinowi, ale wiadomo, czy kiedyś nie zostanie wykupiona/przejęta przez tamtejszy rząd?

Przypomnę, że popularny program antywirusowy Kaspersky przekazywał dane rosyjskim służbom. Praktycznie każda apka dostaje się do naszych danych, ale nie każda jest z Rosji (do tego TikTok jest z Chin, ale tym to już się w ogóle prawie nikt nie przejmuje).

Szef Prisma Labs, Andrey Usoltsev, powiedział w wywiadzie, że apka korzysta z kopii sieci neuronowej Stable Diffusion, który "uczy rozpoznawać twarze na każdym przesyłanym zdjęciu. Oznacza to, że dla każdego użytkownika istnieje osobny model". Dodał, że zdjęcia są od razu usuwane (w internecie jednak przecież nic nie ginie).

Po co o tym piszę? Pozostając w sferze futurologicznej (i filmów spod znaku "Mission: Impossible"), gdzieś w Rosji jest baza danych z modelami twarzy użytkowników, które mogą być np. użyte w coraz popularniejszych aplikacjach do rozpoznawania twarzy. Nie wspominając już od dostępie do innych rzeczy, które mamy w smartfonach.

2. Prisma Labs nasze portrety będzie mogła komuś sprzedać bez naszej zgody.

Instalując Lensa AI akceptujesz regulamin, a z nim udzielasz "wieczystej, nieodwołalnej, niewyłącznej, nieodpłatnej, obowiązującej na całym świecie, w pełni opłaconej, zbywalnej, podlegającej podlicencjonowaniu licencji na używanie, powielanie, modyfikowanie, dystrybucję, tworzenie dzieł z Treści Użytkownika, bez żadnej dodatkowej rekompensaty dla Ciebie i zawsze z zastrzeżeniem Twojej dodatkowej wyraźnej zgody na takie wykorzystanie, jeśli jest to wymagane przez obowiązujące prawo i zgodnie z naszą Polityką prywatności". Tako rzecze 5. punkt regulaminu.

Oczywiście wszystko ma to służyć "trenowaniu" algorytmów, by działały jeszcze lepiej, a poza tym możemy wysłać mail do firmy, by usunęła nasze dane i zdjęcia. Czy każdy to zrobi i czy rzeczywiście zostaną skasowane, gdy już zostaną gdzieś opublikowane? Nasze portrety będą mogły być użyte w np. materiałach promocyjnej jakiejś innej firmy, która wykupi licencję i nawet nie dostaniemy za to grosza. Moja twarz może i nie jest za wiele warta (biznesowo), ale te celebrytów, którzy sobie porobili awatary, już przecież tak.

3. Prisma Labs zarabia miliony na pracach artystów. Internet: "przestańcie kraść sztukę"

Wszystkie powyższe rzeczy są prawdopodobne, ale w praktyce szanse na wykorzystanie naszych portretów czy danych są na chwilę obecną bardzo małe. Lensa AI wywołuje jednak oburzenie, które jest już aktualne. Użytkowniczki wkurzają się, że ich portrety są seksualizowane (wysyłamy samą twarz, a dostajemy wyeksponowane piersi) oraz pojawiają się oskarżenia o rasizm (apka np. "poprawia" Azjatów, by wyglądali jeszcze bardziej azjatycko).

Jednak największym zarzutem skierowanym wobec Lensa AI jest to, że okrada artystów. Na jej profilu na Instagramie znajdziemy pełno komentarzy wzywających: "przestańcie kraść sztukę" i pytających: "czy zapłaciliście artystom"?

Apka korzysta ze wspomnianego generatora obrazów Stable Diffusion, który jednak został wcześniej "nakarmiony" ponad 2 miliardami zdjęć z internetu. Dzięki temu może tworzyć grafiki w stylu science-fiction, fantasy czy anime lub zdjęcia rodem z sesji u profesjonalnego fotografa.

Nie wszystkie zdjęcia użyte do "nauki malowania" były darmowe – pochodziły z płatnych baz stockowych, np. Shutterstock i GettyImages lub serwisów typu Pinterest, DeviantArt czy ArtStation, gdzie zawodowi graficy i fotografowie wrzucają swoje prace. Niektóre nawet miały znaki wodne – ich zamazane pozostałości widać w gotowych portretach z apki.

O co więc tak naprawdę cały szum? Firma zarobiła swoje, ale artyści nie dostali ani centa. I nie chodzi tylko o skopiowanie pojedynczej pracy, ale też kradzież całego stylu. Dany rysownik pracował pół życia nad wypracowaniem swojej charakterystycznej kreski, którą sztuczna inteligencja nauczyła się w ułamku sekundy i powiela bez żadnego wysiłku. Można z tym polemizować, że każdy artysta czymś lub kimś się inspiruje, ale nikt nie robi tego na tak masową skalę.

Stable Diffusion potrafi bez problemu narysować grafikę w charakterystycznym stylu autorstwa Grega Rutkowskiego. Efekty nie są idealne (poniżej jeden z nich, ale w tej wyszukiwarce znajdziemy tysiące wygenerowanych obrazów "by Greg Rutkowski"), ale AI ciągle się uczy.

Polski artysta, którego prace znajdziemy w takich grach jak "Horizon Forbidden West", "Dungeons & Drugons" czy "Magic: The Gathering", uważa, że profesjonaliści, którzy zarabiają na swoich obrazach, wkrótce będą niszą. I martwi się nie tylko o swoją przyszłość, ale ogólnie o to, co czeka sztukę.

Rozwój technologii i pogoń za cięciem kosztów sprawi, że wiele książek będzie ilustrowanych przez generatory obrazów. Ulotki, etykiety, banery będą projektowane automatycznie. Produkty, także książki, ilustrowane przez żywych, ludzkich twórców staną się wyjątkami.Greg RutkowskiWywiad dla "Wyborczej"

Rynek już jest zalewany przez obrazy AI, które coraz trudniej odróżnić od prac żywych ludzi, co samo w sobie jest fascynujące, ale ma też mroczną stronę. Każdy może bowiem skorzystać z algorytmów (Stable Diffusion jest darmowe), by "inspirować się" innymi artystami, a ci nie mogą z tym zrobić nic.

Przydałyby się zmiany w prawie, które lepiej chroniłyby autorów oryginalnych dzielnych, ale na chwilę obecną, dla zachowania czystego sumienia, pozostaje nam jedynie przestać korzystać z takich aplikacji.