Zajęło to 13 lat, ale było warto. James Cameron i jego ekipa znowu to zrobili, a raczej przeszli samych siebie, bo "Avatar: Istota wody" to zapierające dech w piersiach, spektakularne widowisko. Nie ma raczej wątpliwości, że techniczne Oscary powędrują właśnie do drugiej części "Avatara". Ogląda się to fantastycznie (szczególnie w 3D!), a opowieść o dalszych losach Jake'a Sully'ego i Neytiri satysfakcjonuje i wciąga. Jest jednak jeden szkopuł: to historia przewidywalna do bólu i prosta jak konstrukcja cepa.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Avatar: Istota wody" to druga część "Avatara" z 2009 roku w reżyserii Jamesa Camerona
Premiera "Avatara 2" w kinach już 16 grudnia – aż 13 lat po "jedynce", czyli najbardziej kasowym filmie w historii kina, który zarobił prawie 3 miliardy dolarów
Reżyserem ponownie jest James Cameron, a autorami scenariusza (na podstawie pomysłu twórcy "Titanica") – Cameron, Rick Jaffa i Amanda Silver
W "Avatarze: Istocie wody" w głównych rolach powracają m.in. Sam Worthington, Zoe Saldana i Stephen Lang, a także Sigourney Weaver (jako zupełnie inna postać)
Do obsady dołączyli Kate Winslet, Cliff Curtis, Edie Falco, Jemaine Clement i Brendan Cowell
Akcja "Avatara: Istoty wody" rozgrywa się ponad 10 lat po "Avatarze": Pandorę znowu napada wroga korporacja, a Jake Sully, Neytiri i ich dzieci chronią się u innego klanu
Jak wypadł film Jamesa Camerona? Oceniamy "Avatara: Istotę wody"
Recenzja nie zawiera spoilerów "Avatara: Istoty wody".
Historia o zamieszkanej przez rasę Na'vi planecie Pandora, którą chcą skolonizować najeźdźcy z Ziemi, narodziła się w głowie Jamesa Camerona, którego raczej nie trzeba przedstawiać kinomanom (i pewnie również ludziom, którzy z kinem wcale za pan brat nie są). W końcu mówimy o człowieku, który dał nam "Titanica", "Terminatora" i "Obcego – decydujące starcie", laureacie trzech Oscarów, filmowym innowatorze.
Cameron nie zawiódł. Jego "Avatar" z 2009 rokubył nie tylko czymś, czego nikt z nas (w tamtym czasie) nie widział. Był rewolucją. Technika przechwytywania ruchu (motion capture), efekty specjalne i scenografia były tak nowatorskie i przełomowe, że pchnęły kinematografię do przodu. Koszt 234 milionów (przynajmniej oficjalnie, bo spekuluje się, że film kosztował znacznie więcej) się opłacił.
I to z nawiązką. "Avatar" stał się najbardziej dochodowym filmem w historii światowego kina – do 2021 roku zarobił 2 797 501 328 dolarów. Mimo że w 2019 roku hit Camerona strącili "Avengers: Koniec gry", to dwa lata później chińska reedycja przywróciła produkcję science-fiction z Samem Worthingtonem, Zoe Saldaną i Sigourney Weaver na szczyt. "Avatar" jest na tym szczycie po dziś dzień (w zestawieniu kasowych filmów uwzględniającym inflację musiał jednak ustąpić "Przeminęło z wiatrem" i zadowolić się drugim miejscem).
Film Camerona był nominowany do Oscarów w aż 9 kategoriach, w tym najlepszy film i najlepszy reżyser. Ostatecznie zdobył trzy statuetki: za najlepszą scenografię, najlepsze zdjęcia oraz najlepsze efekty specjalne, co w porównaniu z 11 Oscarami (spośród 14 nominacji) za "Titanica" z 1997 roku mogło być traktowane za porażkę. Zwłaszcza że, jak pisaliśmy w naTemat, wielu uważa "Avatara", hit wszech czasów, za film, który nie odcisnął się na kulturze i... nie ma fandomu.
Sam Cameron (który z tą tezą nie do końca się zgadza) tłumaczy, że w Hollywood zwykle kuje się żelazo póki gorące i kręci sequele w dwa, trzy lata. Tymczasem druga część "Avatara", którą zapowiedziano od razu po sukcesie "jedynki", powstawała latami. Premierę przekładano kilka razy, a niektórzy stracili nadzieję, że poznają dalsze losy Jake'a Sully'ego i Neytiri. W końcu się doczekaliśmy, ale musiało minąć... 13 lat.
Nie pamiętacie, co się stało w "Avatarze"? Nic dziwnego, minęło 13 lat. Jeśli nie macie czasu powtórzyć "jedynki", przeczytajcie przed seansem krótkie streszczenie autorstwa Bartosza Godzińskiego z naTemat i spokojnie możecie lecieć do kina, bo sam scenariusz nie jest w "Avatarach" najważniejszy (o czym za chwilę).
W filmowym świecie minął podobny czas. Były marine Jake Sully (Sam Worthington), człowiek, który stał się nie tylko Na'vi, ale również wodzem klanu Omatikaya, wiedzie szczęśliwe życie ze swoją ukochaną Neytiri (znakomita Zoe Saldana).
Para doczekała się aż czwórki dzieci: nastoletnich Neteyama (Jamie Flatters), Lo’aka (Britain Dalton) i adoptowanej Kiri (gwiazda "Avatara" Sigourney Weaver w nowej roli, tym razem... nastolatki) oraz małej Tuk (Trinity Jo-Li Bliss). Dzieciaki uwielbiają spędzać czas ze Spiderem (Jack Champion), ludzkim nastolatkiem i wojenną sierotą, zbyt małą, aby lata lata temu powrócić na Ziemię, a to nie do końca się podoba Neytiri.
Rodzinna idylla wśród pięknej przyrody Na'vi niestety nie trwa długo. Na planetę znowu przybywają "ludzie z nieba", a dokładniej z Ziemi. Ludzcy najeźdźcy zaczęli eksplorować Pandorę z powodu złóż niezwykle cennego materiału: unobtainium. Teraz jest jeszcze inny powód zainteresowania ojczyzną Na'vi: warunki na Ziemi są coraz gorsze (co brzmi znajomo), dlatego ludzie szykują Pandorę na swój nowy dom.
Gdy wrogowie palą lasy, niszczą przyrodę i zabijają Na'vi, klan Omatikaya postanawia się bronić i tworzy ruch oporu, na którego czele stoi oczywiście Jake Sully. W końcu nie zabijesz żołnierza w żołnierzu. Nawet swoich synów bohater trzyma twardą ręką, chociaż oczywiście kocha swoje dzieci nad życie, a Sully'owie są ze sobą niezwykle związani. "Sully'owie trzymają się razem" – brzmi ich motto.
Tymczasem nowi najeźdźcy zagrażają szczególnie im. Pułkownik Miles Quaritch (Stephen Lang) zginął, ale zostaje "wskrzeszony" w postaci awatara Na'vi . Kiedy staje się jasne, że on i jego elitarna jednostka obrali za swój cel Jake'a i jego rodzinę, bohater wraz z Neytiri podejmują arcytrudną decyzję: opuszczą swoją wioskę i poszukają schronienia w innej części Pandory.
Rodzina osiada na wyspie, którą zamieszkuje wodny klan Na'vi, Metkayina, na którego czele stoją Tonowari (Cliff Curtis) i Ronal (fantastyczna Kate Winslet). Pochodzący z leśnych obszarów Sully'owie muszą przystosować się do życia w skrajnie odmiennych warunkach i poznać nowe tradycje, ale niektórzy wcale nie witają ich przychylnie. Borykają się zwłaszcza dorastające dzieci, którym wódz dał jako opiekunów swoją córkę Tsireyę (Bailey Bass) i syna Aonunga (Filip Geljo).
Sully'owie wciąż trzymają się jednak razem i starają się stworzyć w nadwodnym (i podwodnym) świecie swój nowy dom. Jednak Quaritch wciąż im zagraża i nie cofnie się przed niczym, aby zemścić się na Sullym. A to tylko... początek trzygodzinnego filmu.
"Avatar: Istota wody" to znowu epickie widowisko
Odpowiedzmy na wcześniejsze pytanie: czy warto było czekać 13 lat na "Avatara 2"? Warto. To spektakularne, zachwycające widowisko. Wizualny spektakl, który najlepiej podziwiać w technice 3D, a nawet 4D. Nie wspominając o jak największym ekranie. To film, który może uratować kino w postpandemicznej rzeczywistości i którego (przynajmniej pierwszy) seans na VOD byłby wielką stratą dla widza.
"Avatar: Istota wody" zachwyca bowiem rozmachem i kreacją świata przedstawionego jeszcze bardziej niż "jedynka". Film dzieje się w dużej części w podwodnym świecie, dlatego Wetā FX, słynna firma od filmowych efektów specjalnych, opracowała nową technikę przechwytywania ruchu pod wodą. Wysiłki się opłaciły, bo efekt jest znakomity.
Owszem, technologia poszła znacznie do przodu, ale Pandora wręcz eksploduje pięknem: kolorami, dźwiękami, egzotyczną przyrodą, niebieskimi Na'vi. Już sam las zwala z nóg, ale kiedy wyruszamy z bohaterami nad wodę... opadają nam szczęki. Czujemy czysty zachwyt, a piękno jest obezwładniające. Ba, momentami wręcz wzruszające, zwłaszcza dla mieszczuchów i mieszkańców zanieczyszczonej planety Ziemia.
Dlatego czujemy do kolonizatorów (bo inaczej ich przecież nie nazwiemy) obrzydzenie i nienawiść. Patrzymy jak palą, terroryzują, zabijają, pozbawiają dzieci matek i wzbiera w nas gniew. Owszem, "ludzie z nieba" zostali narysowani bardzo grubą kreską i są stereotypowi do bólu, co znamy już z "Avatara" z 2009 roku. To uosobienie maczyzmu, kapitalizmu i bezduszności. Nie ma w tym finezji, ale najważniejsze jest tutaj proste, antykolonialne i ekologiczne przesłanie, którego słuszności udowadniać nie trzeba. I ono jest wyraźne, wręcz aż za bardzo.
Natura ściera się tutaj z kulturą, a uduchowieni, żyjący w zgodzie z naturą Na'vi z pazernymi (białymi) ludźmi. Mieszkańcy Pandory urzekają, a ich styl życia i tradycje zostały znowu przedstawione wręcz z antropologicznym kunsztem (mimo że mówimy o fikcyjnej rasie). Fakt, że ich kultura i język zostały wymyślone od podszewki, ponownie robi ogromne wrażenie, a życie wodnego klanu Metkayina jest ucztą dla zmysłów i balsamem dla duszy widzów zmęczonych kapitalistycznym wyścigiem szczurów.
"Avatar" to bardzo prosta historia, ale czy to ważne?
Nie ma więc wątpliwości, że realizacyjnie nie ma (na razie) drugiego takiego filmu jak "Avatar: Istota wody", bo "dwójka" pokonała technicznie "jedynkę". To film bajecznie piękny – nawet detale strojów Na'vi i ich etnicznych ozdób zostały dopracowane z niezwykłą precyzją i kunsztem.
Ale co z fabułą? Ta wciąż jest bardzo prosta. Niektórzy nazywali "Avatara" "'Pocahontas' w Kosmosie" i... trudno się z tym nie zgodzić. Drugą część możemy więc nazwać: "co by było, gdyby Pocahontas i John Smith mieli dzieci i żyli na obcej planecie, a kolonizatorzy znowu im zagrażali".
Opowiedziana historia jest bardzo prosta i – w odróżnieniu od ferii kolorów na ekranie – dominują w niej czerń i biel. Owszem, są również szarości, które w większości zamieniają się w "typowe dobro" albo "typowe zło". Dlatego scenariusz jest przewidywalny i raczej nie będziemy zaskoczeni niczym, co wydarzy się na ekranie. To opowieść rodem z lat 90., ale w supernowoczesnej oprawie.
Jest ona również do bólu tradycjonalistyczna. Wszystko opiera się na tradycyjnych wartościach: rodzinie, miłości, przyjaźni, lojalności, a z ust bohaterów często wychodzą bardzo amerykańskie frazesy. Sully'owie to wręcz typowa rodzina ze Stanów, która ciężko pracuje, bardzo się kocha, przestrzega tradycji i ma głęboką wiarę (tutaj nie w Boga, ale w Eywę). Synowie słuchają ojca i bronią swoich sióstr, a każdy członek rodziny jest gotowy na poświęcenia dla swoich bliskich.
To rodzina, którą pokochamy, ale bardzo typowa. Jake to surowy, sprawiedliwy, ale kochający ojciec, którego najważniejszym zadaniem jest ochrona swojej rodziny (co powtarza w filmie chyba z kilka razy). Mamy też złote dziecko, czarną owcę, oderwaną od rzeczywistości córkę i uroczą, ciekawską kilkulatkę, czyli... typowy familijny tytuł zza oceanu. Ze schematu wychodzi tylko wojownicza, waleczna Neytiri, która dla swojej rodziny gotowa jest rozrywać gardła. To znowu najciekawsza postać w "Avatarze", a dołączają do niej nowe postaci kobiece: Kiri i Ronal.
W tej tradycyjności nie ma oczywiście nic złego. A nawet i zaskakującego, biorąc pod uwagę, że Cameron wymyślił losy swoich bohaterów lata temu, kiedy oglądaliśmy w kinie tony podobnych historii. Lata minęły, a opowieść zastygła i dzisiaj nieco trąci myszką. Jest w niej jednak coś bezpiecznego i kojącego, jakbyśmy oglądali ulubiony film z dzieciństwa.
"Avatar 2" nie zawodzi
Owszem, większość ludzi pójdzie na "Avatara: Istotę wody" dla efektów specjalnych. I wcale się nie zawiedzie, a wręcz zachwyci. Jednak opowiedziana przez Camerona historia, chociaż prosta, ma w sobie piękno, dzikość i niewinność. Dobro walczy ze złem, rodzina trzyma się razem, kolonializm jest zły i trzeba chronić przyrodę. A czy właśnie nie to jest najważniejsze?
Dlatego "Avatar 2" może nie zaskoczy was scenariuszem, ale wciągnie, wzruszy, ukoi i rozemocjonuje. Będziemy kibicować rodzinie Sullych i trzymać kciuki, żeby wszystko się im udało. To urocza i mądra, wręcz disneyowska, opowieść dla całej rodziny, która wizualnie zwali cię z nóg.
Ale czy "dwójka" będzie miała większy wpływ na kulturę niż oryginał? Poczekamy, zobaczymy. Bo wciąż wizualność jest tutaj ważniejsza od wszystkiego innego.