Wiedzą, że ich muzyka nie jest wielką sztuką i mówią o tym głośno, a mimo to ich koncerty zapełniają największe kluby. Słuchacze nie zrozumieli, że twórczość braci Figo Fagot lub Zaciera to żart, czy pokochali konwencję? Jak przekonuje dziennikarz muzyczny, Marcin Gnat, chodzi o coś więcej. – Zdejmują z muzyki brzemię dosłowności. Dzięki kowencji żartu nikt nie boi się przyznać, że słucha na przykład disco polo – mówi w rozmowie z naTemat.
Przaśna, odręcznie narysowana ulotka z nadrukowanymi nazwami zespołów – tak wygląda reklama "Zacieraliów", czyli festiwalu muzyki absurdalnej. "Niepowtarzalną atmosferę tego festiwalu zapewniają zespoły, które, choć prezentują odmienne style muzyczne i różne doświadczenie sceniczne, łączy chęć grania muzyki niezależnej, szczerej, bezkompromisowej i spontanicznej, dla zabawy i przyjemności własnej oraz (!) publiczności. Impreza nie ma sponsorów ani patronów medialnych, ponieważ celowo nie wchodzimy w żadne układy, organizowana jest bez większego zadęcia promocyjnego, metodami niemal domowymi, podobnie jak pierogi. Pozostaje w jak najmniejszym stopniu skalana mamoną i wolna od uwarunkowań i mechanizmów komercyjnych" – napisali w zaproszeniu twórcy imprezy.
"Festiwal muzyki żenującej" innej promocji jednak nie potrzebuje – co roku przyciąga setki fanów. Zarówno zespołów, które chcą na nim wystąpić, jak i słuchaczy jest tak wielu, że koncerty rozciągnięto już na dwa dni.
Popularność grup, które wystąpią na "Zacieraliach" jest zdumiewająca zwłaszcza dlatego, że wiele z nich początkowo było po prostu żartem. Tak, jak na przykład bracia Figo Fagot. Zespół rozpoczynał karierę robiąc muzykę do telewizyjnych seriali, m.in. "Kapitana Bomby". Bartosz Walaszka i Piotr Połeć szybko wyszli jednak poza pierwotną rolę. Widzowie domagali się koncertów grupy, więc zespół postanowił spełnić oczekiwania. Efekt? Płyta "Na bogatości" Braci Figo Fagot była w TOP10 Empiku.
Polacy nie zrozumieli, że bracia Figo Fagot byli żartem, czy po prostu podchwycili żartobliwą konwencję? Marcin Gnat, dziennikarz muzyczny, uważa, że sprawa jest znacznie prostsza. – Bracia Figo Fagot stali się idolami grup społecznych innych, niż tradycyjny, wiejski odbiorca disco polo właśnie dzięki żartowi. Jest tu puszczone oczko, że to muzyka pół żartem, pół serio. To zrzuca brzemię dosłowności. Dzięki temu studenci i młodzi pracownicy korporacji nie krępują się powiedzieć, że tego słuchają. Mogą powiedzieć, że robią to dla żartu.
Zdaniem Marcina Gnata, to, jaką muzykę lubimy naprawdę, widać dopiero po alkoholu. – Na weselach i innych imprezach po kilku godzinach zabawy widać, że ludzie znajdujący się w szampańskich nastrojach bawią się doskonale przy disco polo. Na trzeźwo nikt by się do tego nie przyznał. Dzięki konwencji żartu, jaki stwarzają na przykład bracia Figo Fagot, disco polo może zapełniać nawet największe kluby, takie jak warszawska Stodoła – mówi.
Dziennikarz przyznaje, że z taką muzyką jest jak z pochodzeniem. – Wielu ludzi się wstydzi tego, że jest ze wsi. Tak, jak wstydzi się disco polo. Konwencja żartu to usprawiedliwia. To jak z "Klanem". Oglądać go to obciach, ale jak sie mówi, że "dla beki" to już jest spoko – mówi i dodaje, że jego zdaniem dużo ludzi po prostu lubi się bawić przy takiej muzyce. – Jak w Afryce mają mocne rytmy, tak polacy mają disco polo.