Na Instagramie atakują mnie twarze avatarów, a nie realnych osób - niebotycznie duże usta, spiczaste podbródki i "ucięte" noski. Niejednokrotnie mylę ze sobą influencerki i celebrytki. Coraz częściej mam wrażenie, że niektóre moje znajome przestały przypominać siebie. To znaczy siebie pierwotnie, a coraz bardziej przypominają siebie nawzajem. Czemu zamiast upiększania poszliśmy w kopiowanie?

REKLAMA
  • Uważam, że medycyna estetyczna i chirurgia plastyczna są dla ludzi
  • Problemem jest dla mnie fakt, że przez ostatnie lata wytworzyliśmy jeden (sztuczny) kanon wyglądu, do którego masa kobiet obsesyjnie dąży
  • Gdy ten wzór stanie się standardem, całkowicie przestaniemy cenić naturalne piękno, bo sztuczność zawsze będzie bardziej popularna i pożądana
  • Spod skalpela i strzykawki na jeden wzór

    Nie mam nic przeciwko korzystaniu z medycyny estetycznej i chirurgii plastycznej. Naprawdę! Za przykład niech posłuży wam anegdota - moja znajoma zaplanowała operację plastyczną nosa - lata przed tym, gdy ktokolwiek chwalił się napompowanymi ustami w internecie.

    Lata przed tym, gdy możliwość pozwolenia sobie na operację plastyczną była powodem do dumy, a raczej czymś wstydliwym, zarezerwowanym (mówiąc eufemistycznie) dla "ekscentryków nonszalancko korzystających z pieniędzy". Mówiąc wprost: "dla tych, co się im w du*ach od dobrobytu poprzewracało".

    Rodzina i przyjaciele zgodnie zakrzyknęli "łolaboga!". Ona usłyszała nieśmiertelne stwierdzenia zgodnie, z którymi: "nie ma na co pieniędzy wydawać, liczy się naturalna piękność, będzie sztuczną lalą, próżność jej do głowy uderzyła".

    Jako jedyna stałam po jej stronie, znając jej kompleksy. "Jeśli to sprawi, że masz poczuć się lepiej, zrób to" - brzmiała moja rada. Zdecydowała się na operację plastyczną, a na tym zyskał nie tylko jej wygląd, ale też pewność siebie.

    Jednocześnie, gdy dziś otwieram Instagrama, gdzie na każdym kroku atakują mnie twarze niepokojąco do siebie podobne, zastanawiam się, co takiego się stało, że medycyna estetyczna przestała nam służyć do upiększania się, a stała się narzędziem do... klonowania.

    I tak, jasne, wszystko jest kwestią gustu. Ale gdy trudno odróżnić od siebie zupełnie obce osoby, zaczynam się zastanawiać, czy tego gustu sobie nie wypaczyliśmy. Zacznijmy od twarzy, bo to przecież ona najlepiej nas definiuje.

    Usta - to zazwyczaj pierwszy element, jaki widzę na zdjęciu. Nie z powodu sfokusowanego na nie kadru, ale dzisiaj klientki salonów medycyny estetycznej nierzadko dążą do tego, by usta nie były po prostu większe niż ich naturalne, pełniejsze niż wąskie wargi, które miały pierwotnie.

    Dzisiejsze usta mogą być dwa lub trzy razy większe niż te, które naturalnie określilibyśmy mianem pełnych. To już nie jest dążenie do ideału. To tworzenie sztucznej wersji, którą osiągnąć będziemy mogli tylko przy użyciu strzykawki z kwasem.

    Noski - specjalnie używam słowa noski, a nie nosy. Bo te są, w przeciwieństwie do ust, zminiaturyzowane. Wąskie, zadarte, ucięte "za wcześnie". Mini-noski stały się symbolem kobiecości. Potem i tak są konturowane (optycznie wyszczuplane za pomocą makijażu), by wyglądać na jeszcze mniejsze.

    Policzki - podejrzanie napięte i podciągnięte do góry, jak przy szerokim uśmiechu. Problem w tym, że ich posiadaczka wcale się w tym momencie nie uśmiecha...

    Spiczasty podbródek - ten zaskoczył mnie najbardziej. Z jakiegoś powodu przez ostatnie kilka lat uznaliśmy, że piękna twarz to taka, która niezależnie od jej kształtu i innych naturalnych cech musi się kończyć ostro. Jak kości policzkowe.

    Kwadratowe kości policzkowe - mają być tak ostre, że aż kłujące. Żadnych podwójnych podbródków. Nawet u kobiet, które zmagają się z otyłością czy nadprogramowymi kilogramami twarz ma być szczupła, a kości wystające.

    Oglądając to w internecie, muszę bardzo wyraźnie skupiać się na... nazwie profilu. Bo wzór ten staje się tak popularny, że trudno połapać się, z kim właściwie mamy do czynienia. Pojawia się pytanie, skąd wziął się ten "ideał".

    Gonimy za ideałem, który od początku był sztuczny - Kylie Jenner?

    Zaryzykowałabym stwierdzenie, że początkowo medycyna estetyczna i chirurgia plastyczna mogły pozwolić nam jedynie zbliżyć się do ideału, który był "wyciągnięty z natury". Usta miały naśladować kształt i rozmiar realnych ust kogoś, kogo natura obdarzyła takimi, które obiektywnie były uznane za piękne. Podobnie było z każdą inną cechą wyglądu, która była wzorowana na pięknie już istniejącym.

    Dzisiaj idziemy do gabinetu medycyny estetycznej lub kładziemy się na chirurgiczny stół nie po to, by wyglądać "pięknie, PRAWIE jak naturalnie", ale "dokładnie tak jak modelka na zdjęciu", której cała aktualna uroda została zbudowana wyłącznie przy użyciu strzykawki i skalpela.

    Kilkadziesiąt lat temu ideałem piękna była modelka czy aktorka, która oczywiście swój wygląd poprawiała makijażem, odpowiednim strojem, farbą do włosów czy dobrze zapozwanym zdjęciem. Jednak podstawa była "realna".

    Dzisiaj ideałem piękna staje się modelka, celebrytka czy co gorsza, influencerka, której twarz początkowo nie miała z ideałem wiele wspólnego. Ale została pieczołowicie zaprojektowana przez chirurga plastycznego. Znaleźliśmy się w momencie, w którym sztucznie kopiujemy coś, co już wcześniej było sztuczne. Czy da się postawić poprzeczkę wyglądową jeszcze wyżej? Mam wątpliwości.

    I chociaż niektórzy pomyślą, że daleko nam na polskim gruncie do naśladowania celebrytek na poziomie Kylie Jenner, to właśnie ona stała się symbolem, a raczej żywym przykładem potęgi medycyny estetycznej i chirurgii plastycznej.

    Wystarczy wygooglować hasło "Kylie Jenner before", by zrozumieć, że amerykańska milionerka nie "poprawiła urody". Jej twarz została od podstaw zaprojektowana i dzięki zabiegom i operacjom powtarzanym przez lata, 26-letnia dziś kobieta w niczym (poza kolorem oczu) nie przypomina pierwotnej siebie.

    Nie uważam wcale, że klientki salonów medycyny czy dzisiejsze nastolatki muszą mieć Kylie Jenner za idolkę, by chcieć wyglądać jak ona. Wystarczy, że otworzą Instagrama czy TikToka, gdzie docierające do nich bez problemu influencerki, tiktokerki i różnego rodzaju celebrytki, ten sam wygląd już prezentują.

    I z chęcią podzielą się z nami kodem rabatowym na to, by w ich ulubionej klinice o parę złotych taniej doświadczyć niezwykłej przyjemności przeobrażenia się w kolejnego klona z armii. Można jeszcze jak niektóre celebrytki udawać, że to nie skalpelowi i strzykawce zawdzięczają swoją nową maskę, a że wszystko spowodowała "dieta zmieniająca rysy twarzy"... Sama nie wiem, co gorsze.

    Nie jestem ciałopozytywną terrorystką, ALE

    Nie jestem ciałopozytywną terrorystką. Jasne, idealnie byłoby widzieć w sobie piękno, niezależnie od kanonu forsowanego przez kulturę.

    Ale żyjemy w systemie i niektóre kształty, rozmiary i kolory będą podobać się nam bardziej niż inne. Jeśli mimo uświadomienia sobie tego, czujemy się ze sobą źle, warto spróbować to zmienić. Jedni będą mogli przejść tę metamorfozę siłownią czy dietą, inni pozbędą się kompleksu krzywego nosa czy odstających uszu dopiero po ingerencji chirurga.

    Chwała medycynie estetycznej! Za pieniądze możemy pozbyć się problemu, z którym kiedyś borykalibyśmy się przez całe życie. Problem w tym, że popularność zabiegów i wciąż forsowana moda na nie sprawiła, że z ingerencji w naszą twarz zrobiliśmy drugi makijaż. Nie to, żebyśmy z niego zrezygnowali! Wprost przeciwnie.

    Na Instagramie widzę twarze spod skalpela, które kolejne "niedoskonałości" (widziane chyba jedynie pod mikroskopem) i tak zasłaniają makijażem, a na to nakładają jeszcze... filtr czy Photoshop. Trzy warstwy sztuczności wystarczą, żebyśmy zapomnieli o tym, czym było naturalne piękno.