Mnożą się teorie dotyczące tego, co trzech obcokrajowców robiło nocą w Zatoce Gdańskiej. W sprawie pojawiły teraz się nowe informacje – Hiszpanie, który w Bałtyku mieli szukać bursztynów, dzień wcześniej kupili łódź w Iławie. – Jeszcze przed akcją pozostawili po sobie mnóstwo śladów, a tak nie działają fachowcy – komentuje w rozmowie z naTemat Jerzy Dziewulski, były antyterrorysta. Mówi też, czego nie zrobili, a powinni zrobić policjanci, którzy interweniowali na miejscu.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"To 'szukanie bursztynu' jest chyba jednak próbą odnalezienia towaru wyrzuconego za burtę do wody. Najprawdopodobniej chodzi o narkotyki. Miejsce, w którym nurkowali, znajduje się podobno w pobliżu bardzo aktywnej drogi wodnej statków wpływających do portu. To bardzo prawdopodobne" – napisał Jerzy Dziewulski na Twitterze.
W kolejnym wpisie były antyterrorysta dodał, że sam zna dwa podobne przypadki ze Szczecina. Zapytaliśmy go o nie.
Dziewulski: To były zbyt prymitywne działania jak na szpiegów
– To było wiele lat temu i nie pamiętam już szczegółów tamtej sprawy. Ale tak, nastąpił zrzut narkotyków do morza na wysokości wsi Trzebież i była próba ich odbioru – mówi Jerzy Dziewulski w rozmowie z naTemat.
Jak dodaje, przywołał tamte wydarzenia, bo to, z czym mamy do czynienia teraz, jego zdaniem "nie trzyma się kupy". Jednak teorie dotyczące tego, co trzech Hiszpanów robiło w niedzielę na Bałtyku, mnożą się w nieskończoność.
I nie ma się co dziwić – w Ukrainie trwa wojna, niedawno mieliśmy do czynienia z wybuchami w gazociągu Nord Stream, a do incydentu z Hiszpanami w Zatoce Gdańskiej w ostatni weekend doszło niedaleko infrastruktury krytycznej – naftoportu i rafinerii. Pytań jest więc mnóstwo.
Przypomnijmy, 15 stycznia, przed godz. 2 w nocy, Morskie Ratownicze Centrum Koordynacyjne w Gdyni otrzymało zgłoszenie od Państwowej Straży Pożarnej w Gdańsku. Informacja dotyczyła tonącej jednostki w rejonie ujścia Wisły Śmiałej, która – jak potem się okazało – miała awarię układu sterowania.
Jednostka znajdowała się ok. 5 km od brzegu, a na pokładzie było trzech mężczyzn, którzy mieli być obywatelami Hiszpanii i – jak mieli powiedzieć – szukali bursztynu. "Od co najmniej sześciu godzin nurkowali w tym rejonie" – ustalił portal Trójmiasto.pl (tutaj pisaliśmy o tym więcej).
Teraz w sprawie pojawiły się nowe informacje. Z ustaleń portalu Trójmiasto.pl wynika, że Hiszpanie dzień przed swoją "akcją" kupili łódź w Iławie. "Podczas transakcji mężczyzna, za pośrednictwem tłumacza, mówił, że potrzebuje jej do 'łowienia ryb'. Część sprzętu wypożyczyli w Gdyni, gdzie twierdzili, że 'szukają bursztynu'" – czytamy.
I właśnie to, zdaniem Dziewulskiego, nie trzyma się kupy. – Teorie, które tworzą się na temat tej sprawy, nie są niczym poparte. Zamieszczając wpis na Twitterze, że mogło chodzić o narkotyki, również użyłem słowa "najprawdopodobniej". Można się z tym nie zgadzać i twierdzić, że to było szpiegowanie. Tylko postawmy sprawę jasno – mówi nasz rozmówca.
I precyzuje: – Wyobraża pan sobie próbę rozpoznania możliwości podłożenia np. ładunków wybuchowych w celu zniszczenia określonej infrastruktury w porcie? A tylko taka teza mogłaby wchodzić w grę, bo przecież nie ta, że kilku facetów wysiada z łodzi, podpływa i sprawdza, czy dobrze, czy źle jest zaprojektowana ta infrastruktura. Warto także zdać sobie sprawę, że szpieg nie jest bezmyślny, to osoba o wyjątkowym poziomie intelektualnym.
Zdaniem naszego rozmówcy, gdyby to byli fachowcy, całą akcję przeprowadziliby w sposób przemyślany.
– Bez wypożyczania sprzętu, bez afiszowania się. Nie była to grupa, która chciała rozpoznać infrastrukturę krytyczną i ewentualnie ją uszkodzić, bo ich działa zbyt prymitywne. A po co był im skuter? Do w miarę szybkiego przemieszczenia się do miejsca zrzutu określonego towaru. Ja nie wiem, czy to były narkotyki, czy coś innego, ale dostałem informację, że tego dnia przepływał tamtędy statek kolumbijski. Zaznaczam: nie wiem, czy to prawda – stwierdza Dziewulski.
– Druga sprawa, ci mężczyźni wypłynęli "łupiną" na Bałtyk dodatkowo w trudnych warunkach, więc to była gwałtowna i przymuszona próba przejęcia tego, co zostało wyrzucone do morza. I ten towar stanowił dużą wartość, skoro zaryzykowali. Poza tym poddali się i poprosili o ratunek. Tak więc teza, w której dywersanci proszą o ratunek, bo mogą się utopić, w dodatku zostawiają cały sprzęt na miejscu, jest dla mnie nieprawdopodobna – dodaje.
– Nasuwają mi się dwa pytania: jaki był powód tego, iż ci ludzie wypłynęli w morze i czego szukali? Drugie: jaki był powód tego, że policjanci zachowali się nieodpowiedzialnie i nie rozpoznali ewentualnego zagrożenia? I nie chodzi o zagrożenie dywersyjne, ale przestępcze. Kady logicznie myślący policjant zastanowiłby się: po co oni wypływali o takiej porze i przy takich warunkach w morze? W dodatku bez sprzętu do połowu bursztynów, bez żadnej wiedzy. Każdy gliniarz powinien złożyć do kupy wszystkie te puzzle – mówi były antyterrorysta.
Co zatem powinni zrobić funkcjonariusze?
– Powiadomić dyżurnego komendy wojewódzkiej policji, który natychmiast powinien skontaktować się z kontrwywiadem. W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych kontrwywiad dyżuruje całodobowo. Jest oficer dyżurny, z którym bezpośrednio można przeprowadzić rozmowę. I on właśnie powinien usłyszeć: jest trzech gości, którzy zrobili to i to, mieli taki i taki sprzęt, byli niedaleko infrastruktury krytycznej w Gdańsku i tłumaczą się w taki i taki sposób – odpowiada Jerzy Dziewulski.
I dodaje: – Ci mężczyźni powinni być trzymani na miejscu do czasu, aż oficer dyżurny kontrwywiadu czy oficer dyżurny MSW podejmie decyzję. Policjanci, którzy byli na miejscu, nie powinni byli samodzielnie podejmować decyzji o ich zwolnieniu, chyba że ktoś na górze w KWP tak zarządził. Wówczas powinno być takie polecenie np. na piśmie, bo sprawa od początku była wątpliwa. Przecież tłumaczenie tych mężczyzn było co najmniej śmieszne. Funkcjonariusze zrobili głupotę i nie zachowali się jak policjanci.
A wygląda to tak: trzech mężczyzn przyjeżdża do obcego kraju, wypożyczają czy kupują łódkę. Później idą do firmy, która zajmuje się wypożyczaniem sprzętu do nurkowania, przedstawiają się, bo muszą. Najprawdopodobniej płacą gotówką, a nie kartą kredytową. Osoba wypożyczająca musi przedstawić dokument tożsamości, dać gwarancje finansowe, że sprzęt zostanie zwrócony. A więc już na tym etapie pozostawiają po sobie mnóstwo śladów i informacji o sobie. Mało tego, mogą się spodziewać, że zostaną zatrzymani i to z różnych powodów.