Zeznania mężczyzny, który zgłosił się na policję, mogą doprowadzić do zakończenia śledztwa w sprawie prawdopodobnego porwania, do którego w 1995 roku doszło w Simoradzu na Śląsku. Dziewczynka wracała ze szkolnej zabawy, kiedy prawdopodobnie została wciągnięta do samochodu.
Reklama.
Reklama.
W grudniu na policji pojawił się mężczyzna, który powiedział, że ma informacje, które mogą doprowadzić do zakończenia śledztwa w sprawie porwania
Mężczyzna wskazał miejsce, w którym może być ukryte ciało dziecka
Ma on znać szczegóły, które "od wielu lat nie dają mu spokoju"
Do ustaleń, które mogą doprowadzić do przełomu w sprawie, dotarli dziennikarze Interii. Jak informują, w grudniu na policję miał zgłosić się mężczyzna, który powiedział, że "od lat pewne fakty, o których wiedział, nie dawały mu spokoju" – podaje portal.
Mężczyzna miał wskazać miejsce, w którym może być ukryte ciało dziewczynki. Na razie nie ma szczegółów dotyczących tego, kiedy może dojść do przeszukania terenu.
Simoradz nadal żyje sprawą porwania Ani
Nowe zeznania w sprawie zaginięcia dziewczynki pojawiły się po tym, jak lokalna społeczność przypomniała jej historię. Rodzina i przyjaciele zorganizowali w miejscowości akcję plakatową, która opisywała zdarzenie. Jej efektem było właśnie pojawienie się świadka, który miał przedstawić nowe fakty.
Dotąd wiadomo było niewiele, natomiast okoliczności były dość tajemnicze. Podejrzewano, że dziewczynka mogła zostać wciągnięta do samochodu, który widziała między innymi sołtyska. Kobieta usłyszała krzyk dziecka oraz zatrzaskujące się drzwi samochodu, co skłoniło ją do wyjścia z domu. Zobaczyła beżowe auto, którym mógł być Fiat 125 P lub Łada, jednak nie dostrzegła w nim dziecka.
To samo auto widzieli także inni świadkowie. Ustalono nawet fragment numerów rejestracyjnych, które wskazywały na ówczesny powiat bielski. Auto było widziane, jak wyjeżdża z drogi, na którym także widziała je sołtyska, oraz że kierowało się w stronę miejscowości Dębowiec.
Feralna impreza szkolna
Do prawdopodobnego porwania Ani z Simoradza doszło w 1995 roku, po szkolnej zabawie, kiedy dziewczynka wracała do domu. Początkowo odprowadzał ją kolega, ale część drogi przemierzała samotnie.
Dziecko mieszkało wówczas u dziadków, bo rodzice wyjechali do Francji, by zarobić na budowę domu. Do domu babci, Ania wprowadziła się wraz z młodszym o dwa lata bratem. To właśnie on miał częściowo zorganizować akcję, która przypomniała historię zaginięcia jego siostry. Jak powiedział w Interii, jego zdaniem porwanie nie mogło być wynikiem przypadku.
– Szkoła w Simoradzu położona jest na uboczu. Daleko od przelotowej drogi. Prowadzi do niej wąska ulica. Kierowcy przejeżdżający przez miejscowość nie mogli przypadkowo trafić w to miejsce. Być może kierowca beżowego samochodu wiedział, że dzieci kończą zabawę o tej godzinie. Być może znał drogę, którą będzie szła Ania. Skoro pani sołtys nie widziała Ani, ale słyszała krzyk, to być może, prócz kierowcy, był ktoś jeszcze – wyjaśnił portalowi Dominik, brat Ani.
Podczas poszukiwań dziewczynki przeszukano pobliskie stawy. Jedna z hipotez wskazywała bowiem, że dziewczynka mogła utonąć. Znaleziono wówczas ciało, jednak nie było to ciało dziecka. Trafiono na zwłoki zaginionej kilka dni wcześniej kobiety. Ta była pod wpływem alkoholu i prawdopodobnie w wyniku nieszczęśliwego wypadku wpadła do wody, ginąc na miejscu. Sprawy nie zostały w żaden sposób połączone.