Jeżeli przeanalizuje się angielskie popowe piosenki z list przebojów, to w co drugiej znajdzie się wulgarne określenia dotyczące seksu i czynności seksualnych. Rozgłośniom radiowym zdaje się nie przeszkadzać, że lansują przeboje z refrenem „jestem napalona” czy „zrób mi loda”. Kiedy jednak w polskim utworze pojawi się chociaż minimalne nawiązanie do spraw łóżkowych, zaraz powstaje raban. Jak to jest, że po angielsku wypada głośno śpiewać, a po polsku nawet szepnąć nie można?
W 1998 roku wielkim dyskotekowym przebojem był utwór o znamiennym tytule „I'm horny” co w wolnym tłumaczeniu oznacza „jestem napalona”. Pamiętam, że wtedy bez
cienia żenady śpiewała go cała Polska. To co jednak dozwolone jest w obcym języku, nie przechodzi nam przez gardło po polsku. Nawiązania do seksu w naszych utworach kończą się na dwuznacznym „na czekoladę poczułem chęć” czy „gdzieś na dach wyniosłem koc/ i dostałem to com chciał”. Rzadko jednak kiedy sprawy nazywane są z taką precyzją i dokładnością jak w anglojęzycznych przebojach. Nawet jeśli pojawiają się piosenki wulgarne, to zwykle związane są z nielansowanym w dużych rozgłośniach nurtem disco polo i traktuje je się z przymrużeniem oka, jak powszechnie znana „Sąsiadka” czy „Cztery osiemnastki”. Dlaczego to, co po angielsku nas bawi, po polsku budzi zgorszenie?
– Myślę, że działają tu dwa procesy: po pierwsze - nie znamy języków. Jasne, większość wie, co znaczy "fuck" czy "cunt", ale wciąż mało Polaków zna angielski na tyle dobrze, żeby rozumieć teksty piosenek w całości, a więc w piosenkach po angielsku przechodzi
o wiele więcej niż w rodzimych utworach – mówi Przemek Gulda, krytyk muzyczny i bloger naTemat. – Inną sprawą jest fakt, że mało słuchaczy w Polsce w ogóle albo w bardzo małym stopniu zwraca uwagę na teksty piosenek. Po drugie przekleństwa w innym języku nie działają tak mocno jak te po polsku. To jest psychologicznie uzasadniony proces: ojczysty język mamy zakodowany w głowie na poziomie niemal fizjologicznym: "k****" i "ch**" działają na nas mocniej niż "fuck" i "dick". Od dzieciństwa większość osób ma wpajane do głowy przez rodziców, nauczycieli i całe otoczenie, że to "brzydkie" wyrazy i nie używa się ich tak jak całej reszty polskich słów – dodaje bloger.
Wychowanie i historia naszego kraju na pewno ma duże znaczenie. W PRL-u takie bezpośrednie odzywki po prostu nie zostałyby przepuszczone przez cenzurę. Co
prawda ten okres mamy już za sobą, ale nasza mentalność nadal jest mocno zaściankowa. Polska to wbrew pozorom nadal bardzo pruderyjny kraj, choć i to się zmienia. – W ostatnich latach coraz większa liczba piosenek kierowanych do młodych odbiorców mówi o kwestii seksu bardziej bezpośrednio – mówi Dynamitri, muzyk i bloger naTemat. – Oprócz wspomnianych już utworów disco-polo - gatunku będącego obecnie na fali, trend widoczny jest również wśród hip-hopowych wykonawców, wystarczy wspomnieć projekt Tymona Smektała „Świntuch”, czy „Jame Zła” z Wielkiego Joł, która była reklamowana hasłem "Płyta 'Poruchafszy' to miłosne ballady dla pełnoletnich słuchaczy". Ograniczona popularność takich utworów - w stosunku do ich zagranicznych odpowiedników - jest bezpośrednim rezultatem braku momentalnego zrozumienia przekazu przez odbiorców – tłumaczy bloger.
Sytuacja wulgarnej piosenki w Polsce wydaje się jasna. Wciąż jednak zastanawia to, jak to się dzieje, że piosenki o jednoznacznych tytułach, jak chociażby „I just had sex” stają się przebojami w anglojęzycznych krajach. My możemy nie zrozumieć albo nie
zastanawiać się nad tekstem, ale oni? – Można dość łatwo wytłumaczyć – mówi Dynamitri. – Muzyka rozrywkowa w krajach anglosaskich ma długą, na dobrą sprawę już stuletnią historię. Przemaglowało ją już kilka pokoleń, więc bezpośredniość, która w Polsce wciąż w pewien sposób wybija się ponad ogół, nie jest tam tak naprawdę niczym niezwykłym. Kontrowersje wywołują tam zupełnie inne rzeczy - np. otwarcie śpiewające o seksie, wyzwolone kobiety, jak popowa Ke$ha, hip-hopowa Lil Kim lub utwory z niewiarygodnie dużą ilością przekleństw w refrenie, choćby "Fuck It (I Don't Want You Back)" nowojorczyka Eamona sprzed niemal dekady – dodaje bloger.
U nas za to triumfy święci zespół Weekend. Może więc i dobrze, że zachowaliśmy odrobiny przyzwoitości, bo przebój "Ona tańczy dla mnie" w wersji wulgarnej mógłby być nie do zniesienia. A tak jest tylko straszny.