75-letni Edward D. ocalały z wybuchu gazu w Katowicach, znajduje się w szpitalu pod ciągłym nadzorem policji. Jest on jedną z trzech osób podpisanych pod listem pożegnalnym, z którego wynikało, że ofiary wybuchu planowały popełnić tzw. rozszerzone samobójstwo.
Reklama.
Reklama.
W ubiegłym tygodniu wybuch gazu zniszczył budynek należący do parafii ewangelicko-augsburskiej w Katowicach-Szopienicach
W eksplozji zginęły dwie osoby; z listu, który kilka dni wcześniej wysłały do mediów, wynikało, że planują popełnić tzw. rozszerzone samobójstwo
Pod listem podpisał się też 75-letni Edward D., który wybuch przeżył
Mężczyzna znajduje się w szpitalu, gdzie przez całą dobę pilnowany jest przez policjantów
Wybuch w Katowicach. Ocalały mężczyzna pod nadzorem policji
Potężny wybuch gazu zniszczył budynek plebanii parafii ewangelicko-augsburskiej w katowickiej dzielnicy Szopienice. Od lat trwał tam konflikt pomiędzy proboszczem a byłą kościelną i jej rodziną. Na kilka dni przed tragedią 69-letnia Halina D., 40-letnia Elżbieta D. i 75-letni Edward D. wysłali do mediów list, z którego wynikało, że planują oni rozszerzone samobójstwo.
Obie kobiety zginęły w eksplozji, jednak ratownikom udało się wyciągnąć spod gruzów Edwarda D. Mężczyzna trafił do siemianowickiej oparzeniówki. Jak pisaliśmy w naTemat, w poniedziałek przesłuchiwany był jako świadek przez badających sprawę śledczych. Teraz okazało się, że w szpitalu pilnowany jest przez policję.
– Pacjent przebywa u nas na oddziale chirurgii ogólnej, jest na tym samym oddziale od chwili przyjęcia do szpitala. Pacjent jest też cały czas pod nadzorem policji. Dwóch policjantów jest u nas całą dobę – powiedział w rozmowie z Onetem Wojciech Smętek, kierownik ds. administracji i rozwoju w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich.
Z kolei rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Katowicach Marta Zawada-Dybek podkreśla, że status mężczyzny nie uległ zmianie. – Ten pan ma status świadka, więc żadne środki zapobiegawcze, żadne środki przymusu, które stosuje się wobec podejrzanych, nie są wobec niego stosowane – powiedziała.
List pożegnalny ofiar wybuchu w Katowicach
List, który trafił m.in. do redakcji "Interwencji" dwa dni przed tragedią, ma zaczynać się od słów: "Jeśli ktoś się zastanawia, jak doszło do tej tragedii w Katowicach-Szopienicach to oto kilka słów wyjaśnienia".
W dalszej części autorzy zwracają uwagę na swoją ciężką sytuację materialną. Przyznano, że zwrócono się o pomoc do księdza ewangelicko-augsburskiego. To u niego zamieszkały i pracowały ofiary, ale miały czuć się przez niego niedoceniane i okradane.
Z listu można dowiedzieć się także, że działania księdza miały doprowadzić do tego, iż ofiary nie mogły liczyć na żadną pomoc i poprawę sytuacji. To podobno przez niego nie doszło do ich spotkania z prezydentem miasta w tej sprawie. Miały problem ze znalezieniem nowego lokum, by wyprowadzić się z terenu parafii.
"Jednocześnie zdaje sobie sprawę, że jedno z nas jest ciężko chore (nowotwór płuc z przerzutami), ale znieczulica działa i nic go nie obchodzi, zresztą czemu miałoby to go obchodzić, skoro nie ma sumienia i każe nam opuścić mieszkanie, nie interesuje go czy trafimy pod most" – czytamy.
Wymieniony w liście z nazwiska ks. Adam Malina nie chce komentować sprawy. Jak stwierdził, to temat dla prokuratury i policji. Przypuszcza jednak, że list może być autentyczny.
– Pomijając istniejące, nieistniejące czy wyobrażone konflikty, których źródłem jest konkretny człowiek, czyli ja, dlaczego ktoś chce narażać życie osób zupełnie niezwiązanych ze sprawą? Przecież osoby, które były w budynku w czasie wybuchu nie miały nic wspólnego z tą sytuacją – powiedział ks. Malina w rozmowie z Onetem.