To zawsze był temat tabu. Głośno jest o niemal o każdym skazańcu i przypadku wykonania wyroku śmierci, ale nie o nich.
Raczej nikt nie wie, jak się nazywają, nikt nie widział ich twarzy, bywa, że o tym, że są katami w celach śmierci, nie wie nawet ich rodzina.
Chyba że są jak Jerry Givens ze stanu Virginia, który po 17 latach pracy jako kat i po wykonaniu 62 wyroków, nie tylko publicznie przyznał, że żałuje swojej pracy, ale na wiele lat stał się twarzą walki z karą śmierci i protestów o jej zniesienie.
Givens brał udział w egzekucjach za pomocą zastrzyku z trucizną i krzesła elektrycznego. – Nie powiesz mi, że mogę odebrać człowiekowi życie, a następnie po prostu wrócić do domu i być normalny – mówił w jednym z wywiadów. Opowiadał o tym, jak w przypadku krzesła dobór napięcia był szczególnie trudny, przez co skazańcy albo kończyli z poważnymi obrażeniami, albo napięcie okazywało się niewystarczające. Albo o tym, że w przypadku śmiercionośnego zastrzyku skazańcy umierali dłużej.
Relacjonował też, jak w praktyce wygląda sama procedura. Jak przed egzekucją testowali "sprzęt" i ćwiczyli najgorsze warianty, szykując się, że człowiek będzie stawiał opór. Większość więźniów, jak mówił, tego nie robiła, ale były trudne przypadki.
Givens już jednak nie żyje, zmarł na Covid w 2020 roku. W więzieniu pracował jeszcze w ubiegłym wieku (1982-1999). Do chwili jego odejścia z pracy nikt z rodziny ani przyjaciół nie znał prawdy o tym, czym się zajmuje.
– Nie mieliśmy o tym pojęcia. Myśleliśmy, że po prostu jest strażnikiem więziennym – mówił CNN Valerie Travers, jego siostrzenica.
Jednak dziś jesteśmy w XXI wieku. Sprawa kary śmierci w USA jest praktycznie niezmienna i wraca non stop. Tylko w tym roku skazano cztery osoby. A amerykańskie media coraz częściej docierają do ludzi, którzy – na różnym poziomie – biorą udział w egzekucjach. Niektórzy z nich, jak można mieć wrażenie, również coraz otwarciej mówią o swoich emocjach.
Na przykład Fred Allen, który brał udział w ok. 120 egzekucjach w Teksasie i pewnego dnia w 1998 roku nagle przeżył załamanie nerwowe. Pierwszy raz opowiedział o tym w nagrodzonym w USA radiowym dokumencie z 2000 roku pt. "Wittness to An Execution" – zaczął się trząść, płakać, wszystkie egzekucje wróciły. Odszedł z więzienia, został stolarzem.
"Lata minęły, ale wciąż mógł sobie wyobrazić oczy każdego więźnia, którego pomógł związać, unieruchomić wieloma paskami, tak aby zespół egzekucyjny mógł wbić mu igły w żyły, umożliwiając przepływ śmiercionośnych chemikaliów przez jego ciało" – po latach pisały o nim media.
Kim w ogóle są egzekutorzy?
Tu od razu zaznaczmy – to cała machina. Zespół ludzi, na który składają się strażnicy, lekarze, pielęgniarki, prawnicy, ludzie, którzy wiążą więźnia pasami. "Execution team" – tak nazywa się ich w wytycznych poszczególnych stanów dotyczących tego, jak powinna wyglądać procedura wykonania kary śmierci. Albo IV team – ekipa medyczna, która dba o wykonanie śmiercionośnego zastrzyku.
Ich praca zaczyna się na długo przed dniem egzekucji.
W zależności od stanów, na czele procedury stoi nadinspektor/naczelnik/dyrektor. Od niego zależy dobór ludzi, choć – jak wszędzie jest podkreślane – udział w tych czynnościach jest dobrowolny. Podobnie jak to, że ludzie ci mają zapewnioną anonimowość, że z przestrzeni publicznej znikają dokumenty, które mogą wskazać ich tożsamość, że pieniądze dostają w gotówce. A także to, że egzekucja to nie jest dzieło jednego człowieka. Każdy ma swoją rolę, zadania rozkładają się na różnych poziomach.
Amerykański portal Vice, 2016 rok: "Uczciwie byłoby więc twierdzić, że nawet jeśli istnieje jeden przycisk lub przełącznik – śmiertelny zastrzyk jest zwykle bardziej skomplikowany – istnieje wielu katów".
Ktoś jednak ten przycisk naciska.
Na ogół w zespole egzekucyjnym są pracownicy więzień, choć zapewne nie tylko. Wytyczne ze stanu Indiana mówią np. o specjalnej komisji, która w przypadku jakiegokolwiek wolnego stanowiska szuka nowych członków Execution team. Bada emocjonalną stabilność kandydatów i to jak radzą sobie ze stresem. Sprawdza ich przeszłość.
Czy były w ich życiu wydarzenia, które mogą spowodować, że udział w egzekucji może być dla nich trudniejszy? Na jakie wsparcie rodziny może liczyć w przypadku stresu? Czy jego przekonania religijne mogą mieć wpływ na wykonanie wyroku? Jak w życiu radził sobie w stresujących sytuacjach? Badane jest też zawodowe doświadczenie.
"Po prześwietleniu kandydatów, komisja przekazuje listę nadzorcy. To on zdecyduje, kto dołączy do Execution team" – czytamy.
Jak to jednak wygląda w przypadku katów?
"Większość ludzi myśli, że wybiera się do tego ochotników. To ostatnia rzecz, jaką chciałem zrobić. Każdy, kto zgłosiłby się na ochotnika, by kogoś zabić, nie jest kimś, kto chciałbym, żeby dla mnie pracował" – zdradził jeden z rozmówców w niedawnym reportażu w The State. Jom Harvey, który nadzorował egzekucje w Columbii w Karolinie Południowej, powiedział, że on osobiście starannie wybrał, a następnie przeprowadził wywiady z trzema osobami spośród najbardziej odpowiedzialnych, jakie znał wśród więziennego personelu.
Stan Oregon: "Wybór wykonawcy (katów) będzie należał do obowiązków nadinspektora. Tożsamość kata (katów) pozostanie poufna. (...) W odpowiednim czasie nadinspektor będzie towarzyszyć katowi (katom) do sali egzekucyjnej i upewni się, że poufność kata (katów) nie została naruszona. (...) Nadinspektor zasygnalizuje katu, aby rozpoczął wstrzykiwanie śmiercionośnych roztworów za pomocą strzykawki (strzykawek)".
W amerykańskich mediach przewija się historia jednego z takich nadzorców. Jim Willett z Huntsville, więzienia w Teksasie, gdzie wykonywane są wyroki śmierci, w ciągu trzech lat nadzorował 89 egzekucji. W ogóle nie planował pracy w więzieniu, studiował ekonomię. Zgłosił się jednak po studiach, piął po szczeblach kariery. Aż w 1998 roku zaproponowano mu kierowanie oddziałem śmierci. Odmówił. – Nie chciałem zajmować się egzekucjami – wspominał.
Texas Tribune pisał: "Praca oznaczała podwyżkę, a Willett powiedział, że nie może pogodzić się z wyższym wynagrodzeniem za uśmiercanie ludzi. Kiedy jednak urzędnicy zadzwonili ponownie, skapitulował".
"To on dawał sygnał do odebrania życia więźniowi" – tak był przedstawiany w mediach.
Odszedł jednak z pracy, został dyrektorem muzeum więziennictwa w Teksasie.
"Pierwszy raz jest niewiarygodny. Masz zdrową osobę i mówisz "zabij ją", a ktoś się do tego przymierza. Zamierzasz skazać kogoś na śmierć przed tymi wszystkimi ludźmi. To przytłaczające uczucie. Nie potrafię tego opisać" – mówił po latach w rozmowie z Dallas Observer.
Niektórzy członkowie zespołów egzekucyjnych mówili w mediach o swoich rodzinach, o dzieciach. O tym, że są katolikami, że się modlą. Przewijają się emocje w rodzaju zespołu stresu pourazowego. Niektórzy mówili, że z nikim o tym nie rozmawiali, że w zespołach egzekucyjnych była zmowa milczenia.
"Zwierzenie się im oznaczałoby okazanie słabości. Nikt z nas nie lubił tego robić. Nikt z nas nie chciał tego robić" – powiedział Harvey w The State.
Mówił też, że przez kilka tygodni przed każdą egzekucją trawił go stres. Po niej po pięciu dniach zaczynał się czuć normalnie. Osobiście nadzorował 13 egzekucji. "Kiedy ludzie pytają mnie dzisiaj: 'czy popierasz karę śmierci?', zazwyczaj odpowiadam szczerze 'nie'" – przyznał.
Kim są jednak ci, którzy są ostatnim ogniwem w całym procesie? O tę odpowiedź najtrudniej.
"The State" dotarł do dwóch takich osób. "Widzisz ten przycisk tam? Kiedy zapali się zielone światło, pchnij" – taką instrukcję otrzymał Terry Bracey z Karoliny Południowej przed pierwszą swoją egzekucją na krześle elektrycznym.
Obaj rozmówcy – Bracey oraz Craig Baxley – powiedzieli, że zgodzili się na taką pracę, bo to miał być warunek awansu. Choć postrzegano ich jako ochotników. "Nigdy nie byli badani przez psychologa ani dokładnie szkoleni do tego zadania" – czytamy. Czasem pocieszali się wzajemnie po egzekucjach. Czasem po egzekucji był bar.
"Pewnego razu jeden z nich podszedł do drugiego, aby pokazać mu słownikową definicję seryjnego mordercy. I Baxley doszedł do wniosku, że "definicja seryjnego mordercy to Bracey i ja" – czytamy w"The State".
W sieci jest sporo zapytań o to, ile kaci zarabiają. I odpowiedzi, które trudno zweryfikować. Na przykład "od 26,040 do 67,250 dolarów rocznie w zależności od lokalizacji i doświadczenia". W "The Guardian" Givens zdradził w 2013 roku, że jako pracownik więzienia zarabiał 39-50 tys. dolarów. Ale, jak zaznaczył, że nie dostawał dodatkowych pieniędzy za egzekucje.
Czytaj także: