Hugo Chavez nie żyje – o śmierci prezydenta Wenezueli poinformował wiceprezydent, Nicolas Maduro. Stan Chaveza, który w ostatnich dwóch latach walczył z nowotworem w ostatnich dniach znacznie się pogorszył. Zmarły prezydent miał 58 lat. Dlaczego stan zdrowia prezydenta był tak istotny? Jego kraj może znacząco wpłynąć na światową sytuację polityczną i gospodarczą.
Poniższy tekst powstał kilka miesięcy temu, gdy media obiegła wiadomość o poprawiającym się stanie zdrowia Hugo Chaveza. Nie spodziewałem się, że tak szybko odzyska on aktualność. Bo szczególnie teraz, kiedy W Wenezueli ma dojść do zmian na szczytach władzy, powinniśmy wiedzieć czemu ten kraj jest tak istotny z punktu widzenia międzynarodowego.
Politolodzy, dziennikarze, politycy prześcigają się w ocenie rządów zmarłego przywódcy Wenezueli. Zapominają tylko o jednym: informacje, bez odpowiedniego kontekstu, tracą na znaczeniu. Tak samo informacja o śmierci Chaveza, bez wyjaśnienia czemu ów kraj jest dla środowiska międzynarodowego tak ważny, jest bezwartościowa. Czemu losy władzy w Wenezueli powinny nas interesować?
Istota informacji
Od tego, kto zastąpi Chaveza zależy w dużej mierze los Wenezueli. Ale taka informacja podana bez odpowiedniego kontekstu – a tak zazwyczaj robią polskie serwisy informacyjne, przeklejając tylko notatki z PAP-u – nie jest nic warta. Czytelnik, nawet jeśli się dowie, że prezydentem Wenezueli był Hugo Chavez i zmarł na raka, tak naprawdę nie dowie się nic przydatnego, co pozwoliłoby zrozumieć wagę tej sytuacji.
Co więc jest tak ważnego w tym dalekim kraju, że wszystkie media światowe poświęcają mu tyle miejsca i czasu? Co takiego jest w Hugo Chavezie i Wenezueli, że serwis Al-Jazeera – jeden z najlepszych informacyjnych na świecie, jeśli chodzi o sprawy międzynarodowe – poświęca mu miejsce na całym pasku z najważniejszymi wydarzeniami?
Wenezuela – słów kilka
Wenezuela nie jest najliczniejszym krajem Ameryki Południowej – ma ok. 28 milionów mieszkańców, czyli 10 mln mniej niż Polska. Nie imponuje również powierzchnią – pod
tym względem Wenezuela zajmuje 33. miejsce na świecie, a wyprzedzają ją m.in. Peru, Brazylia czy Argentyna. W Polsce kraj ten znany jest głównie z łzawych, tasiemcowych seriali (które, nie wiedzieć czemu, zwykło się nazywać "wenezuelską telenowelą"). Poza Polską jednak Wenezuela znana jest, obecnie, głównie jako "posiadacz największych zasobów ropy na świecie".
To właśnie złoża ropy spowodowały, że znaczenie Wenezueli na arenie międzynarodowej znacznie wzrosło w ostatnim czasie. Przemysł naftowy rozwijał się w tym kraju już od pierwszej połowy XX wieku, dzięki czemu już w 1961 roku w Caracas – stolicy Wenezueli – doszło do pierwszej konferencji OPEC (organizacji zrzeszającej kraje z największymi zasobami ropy na świecie). Już wtedy było wiadomo, że z Wenezuelą trzeba się liczyć, jeśli chodzi o energetykę. Szczególnie, że w latach 70. ówczesny prezydent tego kraju Carlos Perez znacjonalizował przemysł naftowy i tak pozostało do dziś.
Arabia Saudyjska traci koronę...
Nikt jednak nie spodziewał się wtedy, że w 2011 roku OPEC poda informację: Arabia Saudyjska spadła z tronu, jeśli chodzi o wielkość złóż ropy na świecie. Do lipca 2011 to właśnie Arabia Saudyjska była uznawana za kraj z największymi zasobami "czarnego złota". Teraz zastąpiła ją Wenezuela ze złożami szacowanymi na 296 miliardów baryłek (jedna baryłka to 159 litrów) ropy, podczas gdy Arabia miała "tylko" 264 miliardy baryłek. Przy czym od razu było wiadomo, że wenezuelskie zasoby są jeszcze niedoszacowane, a i tak obecnie stanowią 18 proc. światowych. Doniesienia OPEC potwierdziło jeszcze British Petroleum, ale później US Geological Survey oceniło, że u Chaveza może być nawet dwa razy więcej ropy niż w Arabii Saudyjskiej.
Oczywiście, to nie oznacza automatycznie, że Wenezuela nagle zacznie produkować o wiele więcej ropy. Możliwości produkcyjne Arabii Saudyjskiej są nadal większe. W marcu 2012 roku Arabia zapowiedziała – ustami swojego ministra ropy Ali al-Naimiego – że może od ręki zwiększyć produkcję ropy o 25 proc., jeśli "zajdzie taka potrzeba". Wątpliwe, by kraj Hugo Chaveza mógł czegoś takiego dokonać.
... A Wenezuela się wybija
Nie da się jednak ukryć, że Wenezuela zyskała na znaczeniu. Po pierwsze dlatego, że przesunęła środek ciężkości ropy z Bliskiego Wschodu. Oczywiście, nadal to tamten rejon jest najbogatszy w ropę. Ale już sam fakt, że ogromne zasoby ropy na świecie znajdują się tak blisko USA i należą do lewicowego
Chavez nie taki zły, jak go malują
Chociaż wiele osób zarzuca Chavezowi, że jest dyktatorem, nie liczy się z ludźmi i wykorzystuje ropę do własnych celów, to statystyki działają na korzyść Chaveza.
Za jego prezydentury ten kraj znacznie zmniejszył różnice społeczne: osiągnął najniższy wskaźnik Giniego (określający rozwarstwienie ekonomiczne) spośród 18 państw Ameryki Łacińskiej badanych przez Komisję Gospodarczą ONZ.
Także za kadencji Chaveza liczba osób żyjących w ubóstwie zmniejszyła się dwukrotnie, liczba ludzi żyjących w skrajnej nędzy zaś spadła trzykrotnie.
Ponieważ Chavez próbuje w swoim kraju wprowadzać "socjalizm XXI wieku", w trakcie jego rządów trzykrotnie urosły wydatki socjalne na jednego mieszkańca. To dało obywatelom Wenezueli, między innymi, większy dostęp do edukacji czy opieki medycznej (zmniejszenie śmiertelności niemowląt o połowę i dzieci o 1/3). 4 miliony obywateli dzięki Chavezowi zyskało też dostęp do tak prozaicznych dla nas rzeczy jak na przykład bieżący dostęp do wody.
dyktatora, a nie arabskich szejków, wpływa na sytuację polityczną. Stany Zjednoczone bowiem mogłyby skorzystać z wenezuelskich złóż i tym samym zapewnić sobie niezależność od Bliskiego Wschodu. Dosłownie kilka dni temu amerykańska Agencja Informacji Energetycznej podała, że w 2014 roku USA kupią z zagranicy najmniej ropy od 25 lat. Między innymi dzięki temu, że Amerykanie zwiększyli wydobycie trudno osiągalnej ropy w Teksasie i Dakocie Północnej.
Wenezuela z kolei posiada spore zasoby – i stąd właśnie niedoszacowanie jej złóż – tzw. ciężkiej ropy, którą trudno się wydobywa. USA ma technologie, które to wydobycie mogą znacznie zwiększyć. Co prawda Hugo Chavez na forum ONZ w 2006 roku nazywał George'a W. Busha "diabłem", ale Busha już od dawna nie ma. A odcięcie się pod względem surowców od Bliskiego Wschodu byłoby dla USA bardzo korzystne. I chociaż nikt o tym oficjalnie nie mówi, to wielu ekspertów uwzględnia scenariusz, w którym Stany przestają brać ropę od Arabii Saudyjskiej, a opierają się już tylko na Kanadzie i Wenezueli albo nawet samej Wenezueli. Czy krajowi Chaveza byłoby to na rękę – cóż, dzisiaj trudno ocenić, jako że polityka to sztuka wielowarstwowa, nie sprowadzająca się do prostej wymiany barterowej czy sprzedaży.
Po drugie, Wenezuela ze swoimi ogromnymi złożami zyskuje na znaczeniu dla Rosji. Stany Zjednoczone są świadome, że do tej pory Chavezowi bardziej po drodze było z Rosją niż z USA. Wenezuela kupuje od Federacji Rosyjskiej broń, a oba kraje współpracują jako "energetyczni giganci". Co z takiej współpracy może wyjść – nie wiadomo, bo jest to mieszanka wybuchowa. Chavez od Rosjan kupował między innymi myśliwce, okręty wojskowe (w tym krążownik rakietowy o napędzie atomowym) czy bombowce. Jeśli zaś chodzi o współpracę w energetyce, to Łukoil ma swoje inwestycje w pasie Orinoco w Wenezueli (to właśnie tam, według US Geological Survey, ma się znajdować 500 miliardów baryłek ropy), a Gazprom operuje na wodach terytorialnych tego kraju.
Koło się zamyka
Te zależności i relacje to tylko mała część czynników, które wpływają na sytuację polityczną Wenezueli, a zarazem – na energetyczny układ sił na świecie. Wiele zależy od tego, w którą stronę ten kraj pójdzie. Być może teraz USA będą mieć więcej do zaoferowania niż Rosja. Jedno jest pewne: Wiele zależało tutaj od Hugo Chaveza.
Co prawda prezydent Wenezueli namaścił swojego następcę: Nicolasa Maduro, dotychczasowego wiceprezydenta, ale przecież nie ma pewności, że będzie on kontynuował dzieło swojego poprzednika.