
Choć teksty początkujących pisarzy spływają do wydawców szerokim strumieniem, już od dawna nie było w Polsce naprawdę ważnego literackiego debiutu. Czy polskim pisarzom braknie talentu? A może ważniejsze jest to, że mało które wydawnictwo podejmie się ryzyka postawienia na anonimowego twórcę?
Moją pisaninę najpierw wyłowiło z otchłani internetu małe australijskie wydawnictwo. Sami się do mnie zgłosili z propozycją opublikowania moich grafomańskich zabaw w formie książki. (...) Wydawnictwo nie zamierzało jednak zbyt wiel ryzykować. Zaproponowali mi więc formułę “druk na zamówienie”. Kto chciał, zamawiał u nich egzemplarz i dopiero wtedy drukowali ich określoną liczbę. Prędko okazało się, że nie są w stanie sprostać popytowi.
Wkrótce prawa do “Greya...” wykupiło potężne wydawnictwo Random House i pisząca pod pseudonimem Mitchell stała się sławna i bogata. Czy ta historia niczym z bajki mogłaby się wydarzyć w Polsce?
Zobacz: Upada jedno z większych wydawnictw w Polsce. Czy to też Twoja wina?
– Drugiej Masłowskiej raczej nie mieliśmy – mówi Katarzyna Kowalska z Warszawskiej Firmy Wydawniczej o polskich debiutach ostatnich lat. – Sytuacja debiutantów jest dziś trudna – dodaje.
Tak czy inaczej, Maciej i tak należy do tej wąskiej grupy szczęśliwców, którzy zostali dostrzeżeni przez któreś z wydawnictw. Moi rozmówcy twierdzą, że na biurka i do skrzynek emailowych polskich wydawców zajmujących się prozą trafia od kilku do kilkudziesięciu tekstów miesięcznie. Większość listów pozostaje bez odpowiedzi.
Pół biedy, jeśli debiutant jest osobą rozpoznawalną – weźmy chociażby przykład pisarskiego debiutu Tomasza Sekielskiego i jego powieść “Sejf” – w takim przypadku ryzyko rynkowej porażki jest relatywnie niskie. Jednak tylko największe wydawnictwa stać na duże inwestycje w promocję książki kogoś, kto dla szerszej publiczności pozostaje anonimowy.
– Wydawnictwo, które zdecydowało się wydać moją książkę, podzieliło się ze mną kosztami pół na pół – opowiada Rajk. Przyznaje jednak, że bez osobistego zaangażowania sukces nie jest możliwy: – Sam organizowałem wieczorki autorskie, wysyłałem emaile do dziennikarzy, pisałem gościnne artykuły i założyłem swoją stronę internetową oraz fanpage na Facebooku. Takie działania są konieczne, żeby wypromować książkę – ocenia autor.
Dlaczego wydawnictwa nie są skore do promowania debiutantów, tym bardziej, że chętnych jest tak wielu? Czyżby byli aż tak słabi? Nie. Jak to zwykle bywa, chodzi o pieniądze. Rynek wydawniczy, jak każdy biznes, rządzi się swoimi prawami. W nieznane nazwiska po prostu nie opłaca się inwestować.

