Ekran, głośniki i projektor. Tylko tyle, a może aż tyle potrzeba by stworzyć kino. Polska Światłoczuła to projekt, który od roku robi, to co z pozoru może wydawać się niemożliwe. Pokazuje filmy w miejscach, gdzie obejrzenie ich graniczy z cudem. Organizuje spotkania z ich twórcami, a co najważniejsze rozpoczyna dyskusję. Nie tylko o polskim kinie, ale bardziej o jego miejscu w Polsce.
„Film wzbudził we mnie wiele emocji, a w połączeniu z możliwością rozmowy z twórcą
dzieła stał się wydarzeniem, które głęboko zapisuje się w pamięci” pisze Patrycja Wojtkowiak z Kromnowa w relacji z pokazu filmu „Cześć Tereska”. „Pan Robert Gliński odpowiadał na pytania dotyczące zaplecza produkcji filmu i życia tytułowej bohaterki. Wszystkie wątpliwości mogły zostać wypowiedziane i natychmiast wyjaśnione. Te elementy spowodowały, że poza obejrzeniem filmu można było doświadczyć czegoś niezwykłego. I takie właśnie są te spotkania, kiedy możemy usiąść i
cieszyć się czymś wspaniałym, podanym na tacy, na wyciągniecie ręki. Jedyny mam żal do ludzi mieszkających tuż obok miejsca wydarzenia, którzy mają tak wiele głupich wymówek aby nie przyjść. Bo rzecz jest w tym żeby podnieść tyłki sprzed tych krzyczących pudeł bez wyrazu i poczuć te emocje” pisze dziewczyna.
Na stronie projektu słów uznania można znaleźć więcej. W ręcznie pisanych relacjach i recenzjach przeważają słowa „przeżycie”, „przygoda”, „refleksja”. Widzowie rozsiani po całej Polsce, którzy na co dzień filmy oglądają albo na komputerze, albo w telewizji, chętnie dzielą się swoimi wrażeniami ze spotkań z ekipą Światłoczułych. W tekstach czuć autentyczne poruszenie, tak jak w liście dziewczyny, która piszę, że po obejrzeniu filmu „Lęk wysokości” Konopki zrozumiała czym jest schizofrenia, na którą od lat cierpi jej ojciec, czy recenzji mężczyzny z Zakładu Karnego w Nowym Wiśniczu, który wprost opisuje emocje jakie w nim wywołał „Wymyk” Grega Zglińskiego. Prosto i bezpretensjonalnie. Tak jak powinno być.
Kino pod strzechą
Polska Światłoczuła to projekt, który ponad rok temu zainicjowali polscy filmowcy: Dorota Kędzierzawska i Artur Reinhart. Jego celem jest dotarcie z polskim kinem do miejsc, które na co dzień odcięte są od takiej możliwości. Przez ostatni rok, ekipa światłoczułych odwiedziła ponad 36 miejscowości, spędziła w trasie 90 dni i przejechała grubo ponad 20 tysięcy kilometrów. Wszystko po to, żeby dać mieszkańcom Polski jedyną w swoim rodzaju możliwość obcowania, z tym bez czego wielu z nas nie wyobraża sobie życia, kinem. Światłoczuli odwiedzają domy kultury, opuszczone sale i teatry, i za pomocą profesjonalnego sprzętu zamieniają je w sale kinowe z prawdziwego zdarzenia. Film to jednak nie wszystko. Po każdym seansie odbywa się również spotkanie z twórcą i dyskusja. O dziwo chętnych jest wiele.
– Kiedy zaczynaliśmy projekt obawiałam się, że sale będą świecić pustkami – mówi Ola Grażyńska, koordynator projektu. – Rzeczywistość jednak bardzo mnie zaskoczyła. Oczywiście zdarza nam się odwiedzić miejscowości, gdzie frekwencja jest niska, ale zwykle dopisuje. Potwierdza to zresztą fakt, że choć projekt, który miał trwać rok, to ze względu na duże zainteresowanie przeciągnął się. Podobnie jest z rozmowami po seansie. Bałam się, że ludzie, tak jak to często wygląda w dużych miastach, będą bali się odezwać. O dziwo jednak dyskutują tak chętnie, że czasem aż trzeba im przerywać. Nasz projekt świetnie pokazuje, że głód wysokiej kultury w małym miejscowościach jest ogromny – tłumaczy Grażyńska.
Pytania bez żenady
W tą sobotę, mimo śniegu i trudnych warunków, ekipa odwiedziła położone niedaleko Warszawy Radziejowice. W planach był pokaz filmu „Obława” Krzysztłowicza i spotkanie z Arkadiuszem Tomiakiem, operatorem . Na filmie sala pękała w szwach. Widzami byli ludzie w różnym wieku, choć przeważali ci po 40tce. Film został pokazany w jakości, z którą mogłoby konkurować nie jedno warszawskie kino. To co jednak najbardziej uderzyło, to nawet nie sama projekcja, ale dyskusja, która wybuchła po niej. Pytania, które padały z sali, nie przypominały tych, które zwykle padają w wielkomiejskich kinach. Mieszkańcy Radziejowic wprost okazywali swój entuzjazm i zainteresowanie. Dociekali jak wygląda plan filmowy, jak robi się zdjęcia podczas deszczu i czy Weronika Rosati grymasiła podczas kręcenia. Bez zadęcia i z żywą ciekawością.
– Podczas dyskusji zauważyłam, że mieszkańcy z mniejszych miejscowości są o wiele bardziej otwarci niż chociażby warszawski widz – mówi Ola Grażyńska. – Pytania są szczere i bezpretensjonalne. Pytają, bo chcą się czegoś dowiedzieć, a nie zwrócić na siebie uwagę. Jeżeli widzom film się nie podoba, to nie wstydzą się tego mówić. Podobnie, jeżeli zachwycą się jakąś produkcją. Takie dyskusje mają wartość nie tylko dla mieszkańców, ale także dla samych twórców, którzy są bardzo spragnieni żywego kontaktu z publicznością. Szczere zdanie widzów dla większości artystów jest absolutnie bezcenne. W końcu to dla nich, a nie dla kolegów po fachu czy krytyków, robi się filmy – dodaje Grażyńska.
Polska Światłoczuła możliwość obcowania z dobrym, polskim kinem daje nie tylko mieszkańcom, ale także internautom. Relacje ze wszystkich pokazów można śledzić online na stronie projektu. Wszystko po, to żeby zarazić jak największą ilość osób pasją i chęcią rozmowy. W ostatnich latach w polskich mediach dużo dyskutuje się o upadku mały kin. Sale zamykają się z powodu braku funduszy czy kiepskiej frekwencji. Polska Światłoczuła jest inicjatywą, która tą sytuację może trochę zmienić. Oczywiście nie ma co liczyć, że po ich wizycie zaczną masowo otwierać się małe kina czy tworzyć kluby filmowe. Można jednak mieć nadzieję, że spotkania z nimi rozbudzą chcę obcowania z filmem i wzbudzą ferment. Na to przynajmniej wygląda.