Jutro do kina wchodzi „Sęp”. Polski thriller, który przez twórców porównywany jest do „Infiltracji” Martina Scrosese. Tych, którzy na produkcję z Żebrowskim, Przybylską i Olbrychskim czekają z niecierpliwością, musimy zawieść. „Sęp” z dobrym kinem ma niewiele wspólnego. Sypie się fabuła, brakuje napięcia i razi scenariusz. Czyżby w Polsce nie dało się zrobić dobrego filmu gatunkowego?
„Coraz częściej słychać postulaty, by kino gatunkowe przywrócić do łask. Na przykład komedia romantyczna – ostatnio bardzo popularna w Polsce – nie do końca się sprawdza ani jako komedia, ani romantyczna. Zysk czasem jest, ale częściej go nie ma” mówi Andrzej Stachecki, producent filmowy w wywiadzie dla „Zwierciadła”. „Kino gatunkowe musi być przede wszystkim sprawne, zrealizowane z żelazną dyscypliną. Jeśli ma to być komedia, to taka, która śmieszy co do sekundy, jeśli to ma być thriller, to musi budzić napięcie co do ułamka sekundy, a jeżeli to kryminał, to daje satysfakcję z rozwiązania zagadki i wciąga widza w perturbacje bohaterów”. Zasady są proste. Gorzej z efektami.
W polskim kinie co i rusz słychać o najlepszej komedii roku, horrorze, który naprawdę straszy i kryminale, który wciąga od pierwszej sekundy. Więcej jednak w tym dobrej promocji niż prawdy. Raz po raz polskie produkcje rozczarowują, tak jak chociażby „Sęp”, o którym od dłuższego czasu jest głośno w mediach. Film miał być niebanalną, trzymającą w napięciu opowieścią o twardym policjancie, pięknej kobiecie i tajemniczej szajce, która uprowadza najgroźniejszych więźniów z aresztu. Na podstawie zwiastuna wydawało się, że efekt może zostać osiągnięty. Tym bardziej, że muzykę do filmu robił kultowy w niektórych kręgach brytyjski zespół „Archive”. Niestety wszystko co dobre w tym filmie skończyło się na muzyce. Sztampowe dialogi, papierowe postaci i intryga, która sypie się od dziesiątej minuty filmu, sprawiły, że thriller zamienił się w nudny film ze scenami, które zamiast straszyć śmieszą.
Środowisko milczy
Przypadek „Sępa” wpisuje się w trwającą w naszym kraju dyskusję o kinie gatunkowym, które jak widać wychodzi wszystkim na świecie, poza nami. W Polsce wyspecjalizowaliśmy się jedynie w dramacie. O ludzkim nieszczęściu potrafimy powiedzieć w piękny i mądry sposób, niestety nie wychodzi nam to w przypadku chociażby głupiej komedii romantycznej czy z pozoru prostego filmu szpiegowskiego. Gdzie leży problem?
– Obawiam się, że przyczyną może być słabość naszego środowiska filmowego – mówi Wiesław Kot, krytyk filmowy. – Kiedy w Europie rodził się western czy filmy kryminalne, u nas ekranizowało się lektury szkolne i tworzyło agitki. Winić można za to na pewno poprzedni ustrój. Problemem jest również fakt, że nie ma u nas dobrej szkoły gatunku. Nawet jeśli komuś uda się zrobić przyzwoity film erotyczny czy komedię, to na jednej produkcji się kończy. Polscy filmowcy do kina gatunkowego podchodzą z pobłażaniem. Wolą, jak chociażby Wajda, trzymać się tematów i problemów. Dlatego też większość filmów, które powstają w naszym kraju, to filmy hasła, które na dłuższą metę nic nie wnoszą. Niestety nie widzę szans na wyjście z tego impasu. Dziś wszyscy myślą tylko o tym, jak wyszarpać sobie pieniądze. Indywidualni producenci są zbyt słabi, żeby zrewolucjonizować kino, a reszcie zależy tylko na szybkim zysku – przyznaje gorzko krytyk.
Nadzieja w przyszłości
Z analizą Kota trudno się nie zgodzić. Warto jednak zauważyć, że w całej masie filmów słabych co pewien czas zdarza się jednak dobra produkcja, która przywraca wiarę w kino.– Nie zgadzam się z twierdzeniem, że kino gatunkowe w Polsce nie istnieje – mówi Katarzyna Grynienko, krytyk filmowy. – Świetnym przykładem filmu, który jak najbardziej realizuje założenia gatunkowe jest „Drogówka” Smarzowskiego, którą od lutego będzie można oglądać na ekranach. Film posiada nie tylko elementy dramatu społecznego i czarnej komedii - jest także rewelacyjnym napisanym kryminałem, który trzyma w napięciu i porusza. Podobnie jest chociażby z kostiumowym „Daas” Panka i „Kretem” Lewandowskiego. Problem w tym, że polscy filmowcy ciągle "gonią zachód", ale mam wrażenie, że z roku na rok jest lepiej ponieważ zaczynamy dostrzegać własny potencjał i to, co oryginalnego możemy wnieść do światowego kina. Problem z kinem gatunkowym leży nie tyle w braku pomysłów i twórców, ale ograniczeń technicznych. Przez długie lata fizycznie nie byliśmy wstanie zrobić dobrego horroru czy filmu SF. Teraz to się zmienia. Potrzeba jednak czasu i cierpliwości – dodaje Grynienko.
Niemoc twórcza rzeczywiście może być problemem. W tworzeniu dobrych filmów gatunkowych przeszkadza nam też zapewne fakt, że zatraciliśmy się w dramatach. Produkcje, które przerabiają nasze narodowe traumy, wychodzą nam tak dobrze, że niektórzy reżyserzy postanowili na nich zakończyć swoje poszukiwania. Innym problemem może być też ogólne podejście środowiska do gatunku, który niektórym kojarzy się z pójściem na łatwiznę. "Komedia" może nie brzmi ambitnie, ale zrobienie jej dobrze jest prawdziwą sztuką. Niestety nie wszyscy jeszcze do tego dojrzeli. Szkoda, bo wystarczyłoby podpatrzeć naszych czeskich sąsiadów i trochę uwierzyć w siebie. My jednak zamiast próbować na własną rękę, wolimy kręcić filmy "jak" Infiltracja czy Kac Vegas. Nie tędy droga.