nt_logo

SsangYong zrobił naprawdę niezłego elektryka. Ale na mój gust zanim kupicie, domagajcie się rabatu

Piotr Rodzik

20 lutego 2023, 10:48 · 5 minut czytania
Korando e-Motion to krewny spalinowego SsangYonga Korando. I pomijając fakt, że koreańskim designerom udało się znowu zrobić auto, które prawdę mówiąc, wygląda miejscami dziwacznie, to Korando e-Motion nie da się wiele zarzucić. To naprawdę udany produkt… jednocześnie w moim odczuciu skazany na rynkową porażkę. Obym się mylił.


SsangYong zrobił naprawdę niezłego elektryka. Ale na mój gust zanim kupicie, domagajcie się rabatu

Piotr Rodzik
20 lutego 2023, 10:48 • 1 minuta czytania
Korando e-Motion to krewny spalinowego SsangYonga Korando. I pomijając fakt, że koreańskim designerom udało się znowu zrobić auto, które prawdę mówiąc, wygląda miejscami dziwacznie, to Korando e-Motion nie da się wiele zarzucić. To naprawdę udany produkt… jednocześnie w moim odczuciu skazany na rynkową porażkę. Obym się mylił.
SsangYong Korando e-Motion nie jest złym autem, ale oferta jako całość nie jest przesadnie atrakcyjna. Fot. naTemat.pl

Tak po prawdzie trochę mi Koreańczyków szkoda. SsangYong dalej jest w Polsce – i nie tylko w Polsce – marką dość egzotyczną. Nie zmieniają tego ani rozrastająca się sieć dealerska w całym kraju, ani dość… egzotyczne w odbiorze reklamy z Piotrem Fronczewskim (są na YouTube, ale ja w trosce o Was ich tu nie pokażę).


Korando e-Motion to jednak trochę inna para kaloszy. Odważne wejście Koreańczyków w elektromobilność. I tak jak SsangYong już nie zawojuje Starego Kontynentu jako producent aut spalinowych, bo po prostu już nie zdąży, tak samochody elektryczne to po prostu nowe otwarcie.

I co? W zasadzie SsangYong tę okazję marnuje. Bo chociaż Korando e-Motion to tak po ludzku udane auto, to raczej znowu nie będzie to produkt masowy, a raczej bardzo, bardzo niszowy. Osobiście, chociaż to niezłe auto, nie wyobrażam sobie kupić tego samochodu zamiast czegoś od konkurencji bez jakiegoś porządnego upustu w salonie. Ale o tym później.

Znowu poszaleli z designem

SsangYong raczej nie kojarzy się z porywającym designem, a Koreańczycy długo walczyli z łatką producenta, którego produkty są po prostu… brzydkie. I to pomijam nawet fakt, że ich auta z lat 90. projekotował Brytyjczyk.

W każdym razie ostatnio znowu się dużo poprawiło. Takie auta jak Rexton czy Tivoli zaczęły wyglądać po europejsku, spalinowe Korando zresztą też jest niczego sobie. Ale jego elektryczna wersja została udziwniona na siłę. I ja wiem, że o gustach się nie dyskutuje, ale każdy, kto widział to auto, wypowiedział się o jego wyglądzie w negatywny sposób.

Czytaj także: https://natemat.pl/404411,ssangyong-rexton-test

Pojawiły się więc niebieskie akcenty, jak choćby niebieskie lusterka czy niebieski "dyfuzor", które do tego auta pasują jak pięść do nosa. Zgodnie z wieloletnią sztuką robienia elektryków w elektrycznym Korando projektanci pozbyli się też grilla. Żeby pokazać, że silnik jest elektryczny, więc nie musi pobierać powietrza do chłodzenia. Efekt był do przewidzenia – front auta wygląda tak, jakby go ktoś źle poskładał po stłuczce.

No i te felgi. Nie widziałem jeszcze aluminiowych obręczy kół, które wyglądają tak jak kołpaki po dwadzieścia złotych z hipermarketu. Ktoś powie, że się czepiam, ale mówimy o aucie za prawie ćwierć miliona złotych…

Znacznie lepiej jest w środku. Bo tak po prostu zwyczajnie. I tak jak projektanci wielu aut elektrycznych (spójrzcie na Skodę Enyaq czy Volkswagena ID.4) starają się o nowatorskie kabiny, tak w Korando jest jak w takiej kilkuletniej Toyocie. Czyli ergonomicznie i praktycznie.

Guziki są więc fizyczne, a pokrętła od klimatyzacji czy głośności… po prostu są. Korando e-Motion to auto naprawdę bardzo wygodne w użytkowaniu. Co prawda jest tu kilka niewypałów, choćby nieciekawy schowek w tunelu środkowym czy hektary plastików w kolorze fortepianowej czerni, ale generalnie więcej rzeczy trzeba pochwalić.

I tak na przykład schowek przed fotelem pasażera jest tak wielki, że sięga chyba do przedniego zderzaka. W aucie jest dużo przestrzeni zarówno z przodu, jak i z tyłu. Pozycja za kierownicą jest jak dla mnie wzorcowa, a w ogóle Korando e-Motion imponuje też wyposażeniem (choć nie wszystko jest seryjne). Podgrzewane fotele z tyłu, z przodu nie tylko podgrzewane, ale i chłodzone. Do tego elektryka foteli, a u kierowcy nawet z regulacją podparcia lędźwiowego.

Rozczarowaniem jest za to bagażnik. SsangYong podaje, że ma 551 litrów, ale… nie wiem, jak to zostało policzone. Jest po prostu mały i ma niewygodny próg załadunku. W praktyce wózek zajmuje większość przestrzeni:

Jeździ po prostu solidnie

Za kierownicą jest ogólnie miło i przyjemnie. SsangYong Korando e-Motion oczywiście nie jest żadnym demonem prędkości, ale 190 KM i 360 Nm pozwalają mu osiągnąć 100 km/h w niecałe dziewięć sekund. Oczywiście auto wydaje się szybsze niż jest, bo jest elektrykiem. Zwłaszcza w mieście jego elastyczność pozwala na bardzo dynamiczną i komfortową jazdę.

Do tego ma całkiem sprawnie działający system rekuperacji, którego siłę obsługuje się łopatkami za kierownicą. Osobiście wolałbym, żeby przy najwyższym poziomie samochód agresywniej hamował silnikiem, ale ogółem jest przyjemnie.

Co się rzuca w oczy? Bardzo sprawne działanie systemów bezpieczeństwa i asystentów. Korando e-Motion testowałem w straszliwą ulewę i nawet po zmroku na drodze ekspresowej wszelkie radary działały bez zarzutów.

Bardzo miłą opcją – i to znaną tylko z aut tej marki – jest też przerzucenie wskazań z ekranu środkowego na wirtualny kokpit. Teoretycznie nie brzmi to ciekawie, prawda? Ale dzięki temu można osiągnąć taki efekt:

Tak, Apple CarPlay za kierownicą na wirtualnym kokpicie. Jest to po prostu wspaniałe rozwiązanie. I jakie wygodne. I jak coś to Android Auto też tak działa. Dlaczego żaden inny producent jeszcze na to nie wpadł?

Wracając jeszcze do systemów – jeśli już adaptacyjny tempomat z utrzymaniem na pasie ruchu (czyli coś a’la autopilot) zawodził, to tylko kiedy samochód był kompletnie zalany np. przez rozbryzg wody spod kół wyprzedzanego tira. A po chwili i tak wszystko znowu działało. To zdecydowanie nie jest rynkowy standard.

Upierdliwa jest za to ogólna… koreańskość auta. Korando wita nas więc muzyczką na otwarcie samochodu. Na odpalenie silnika. Na zgaszenie silnika. Przy podłączaniu samochodu do ładowania syntezator mowy (!) informował mnie o tym, że rozpoczęliśmy ładowanie (w życiu bym się nie domyślił). Podobnie Korando poinformuje nas, że ładowanie skończyło się.

Korando ma też przedni napęd i nie ma nawet w opcji napędu na obie osie. Takie rozwiązanie podnosi zasięg (chociaż ten i tak nie powala, ale o tym za moment), ale realnie zapomnijcie o dynamicznym ruszaniu spod świateł. Tak jak w spalinowym hot hatchu moment obrotowy jest za duży na samą przednią oś. Koła się kręcą przy dynamicznym ruszaniu, ale głównie w miejscu.

No i pozostaje kwestia zużycia energii. Korando na tle konkurencji w tej kwestii nie wyróżnia się ani na plus, ani na minus. Ot, standard. Test przypadł w lutym, przy temperaturach delikatnie dodatnich, ale było też bardzo wietrznie (a wiatr to śmiertelny wróg elektryków). W mieście udało mi się osiągnąć zużycie 24 kWh na 100 kilometrów.

Na ekspresówce zużycie dobijało do nawet 30 kWh. Czyli zasięg kurczył się w zastraszającym tempie, ale to nie jest przypadłość Korando, tylko każdego elektryka zimą. I tak samo latem wyniki będą odczuwalnie lepsze.

Problem w tym, że jak na 2023 rok Korando e-Motion ma po prostu małą baterię. 61,5 kWh brutto, ale dla kierowcy to 55 kWh netto. Jeśli zużycie na drodze ekspresowej przy 120 km/h sięga zimą nawet 30 kWh, łatwo policzyć, że Korando e-Motion to tak naprawdę samochód do kręcenia się wokół komina.

To jeszcze nie musi być wada, bo przecież nie każde auto musi być autem w trasy. Rzecz w tym, że Korando jako modny crossover aspiruje do bycia autem dla całej rodziny. A rodzina jeździ nie tylko do szkoły, ale i na wakacje.

Oczywiście można się zatrzymywać na ładowanie co dwieście kilometrów, ale to też nie będzie jakieś specjalnie ekspresowe. Korando podpięte do ładowarki 140 kW w peaku było w stanie przyjąć 75 kW. Naładowanie od 20 do 80 proc. trwa więc na odpowiednio szybkiej ładowarce około pół godziny. Ale to też te 60 proc. baterii to nieco ponad godzina jazdy ekspresówką. Czyli na każdą godzinę jazdy w trasie pół godziny trzeba stać. Pomijam dostępność ładowarek… Więc w gruncie rzeczy to po prostu auto miejskie.

Poza tym mówimy też o aucie po prostu – jak na rzeczy, które oferuje – drogim. Korando w bazowej wersji Quartz to wydatek 199 990 zł. Lepiej wyposażona wersja Sapphire to już 230 990 zł. A jeszcze da się dorzucić kilka tysięcy w opcjach, choć większość jest już na pokładzie.

SsangYong co prawda oferuje 7 lat gwarancji, ale choćby Volkswagen ID.4 startuje od… 219 490 zł. Owszem, nie będzie to tak dobrze wyposażone auto, ale zasięg będzie większy. Volkswagen jest też większy. Skoda Enyaq iV startuje z kolei od 212 250 zł. To daje do myślenia.

W tym kontekście SsangYong marnuje w moim odczuciu okazję na zaistnienie na polskim rynku. To niezłe auto, któremu poza zbyt małą baterią trudno cokolwiek wypomnieć, ale po prostu nie za te pieniądze.