Jaka musiała być kandydatka przedwojennego konkursu piękności, by zostać miss? Ani "za gruba", ani "za szczupła", bo i inaczej niż w stroju wieczorowym paradować nie musiała. Do tego fotogeniczna – finalistki wyłaniano najczęściej na podstawie czarno-białych zdjęć twarzy o o mocnym kontraście. Panną co prawda być nie musiała, ale mężatkom w "takich rzeczach" udziału brać nie wypadało – niby konkursy miały charakter patriotyczny, ale jednocześnie były atakowane przez prasę. Podobnie zresztą jak same kandydatki.
Reklama.
Reklama.
Kiedyś konkursy miss, a już zwłaszcza Miss Polonia, po prostu się oglądało. Ot, ważne wydarzenie, w którym każdy chciał uczestniczyć – choćby tylko zza ekranu. Można nie znać się na piłce, można nie znać się na fizyce, ale już o kobiecej urodzie każdy ma coś do powiedzenia.
Konkursy oglądało się i w domu Marka. Były mu raczej obojętne, ale z okazji 75-lecia organizatorzy przypominali niegdysiejsze zwyciężczynie. Na ekranie pojawiła się czarno-biała kobieta w dziwnych z perspektywy 8-letniego chłopca ubraniach i fryzurze Władysława Kostakówna – pierwsza miss Polonia.
Prowadzący opowiedział anegdotę o tym, że jej biurko w pracy przeniesiono na parter, żeby przechodnie mogli ją podziwiać, ale właściwie nic więcej. Już wtedy Marka zainteresowało, co działo się z nią dalej.
Kilka lat później znów natknął się na to nazwisko w zupełnie innym kontekście – w książce o II wojnie światowej. Przeczytał, że Kostakówna była szyfrantką w polsko-francuskim ruchu oporu i dostała odznaczenia we Francji i Wielkiej Brytanii. Wyszła za mąż za o 15 lat starszego prawnika – wdowca z synem. Już podczas wojny byli rozdzieleni, potem się zaś rozeszli. Władysława utrzymywała za to do końca życia dobre relacje z pasierbem, z którym współdziałała w ruchu oporu.
Helena Łygas: To jak – kalos kagathos?
Marek Teler: Coś w tym jest – wiele z byłych Miss Polonia zajmowało się działalnością charytatywną, chociaż spodziewano się po nich raczej, że postawią na rozwój kariery artystycznej, zwłaszcza w raczkującym wówczas filmie. Tymczasem Zofia Dobrowolska, miss z 1932 roku, pomagała bezdomnym kotom, chociaż jej samej nie zawsze starczyło pieniędzy na jedzenie.
Z kolei Kostakówna była przed wojną redaktorką "Świata Zwierzęcego" i brała udział w pochodach broniących ich praw, co jak się można domyślić, nie był wówczas zbyt popularne. Po wojnie mieszkała we Francji, ale wspierała zaś finansowo schronisko w Brodnicy - właściwie do końca życia.
A o pokoju na świecie przyszłe miss mówiły?
Podczas przedwojennych konkursów kandydatki prawdopodobnie pozostawały nieme, a przynajmniej nie znalazłem żadnego materiału, który wspominałby, że były o cokolwiek pytane czy że wypowiadały się na głos. Tylko zwyciężczynie udzielały potem wywiadów.
Prasa publikowała też przed wyborami opisy kandydatek, choć lapidarne – pisano głównie o tym, gdzie pracowały i jakie szkoły kończyły, dodając też kilka słów o typie urody, jaki reprezentują.
Czyli piękne i milczące?
Mimo uprzedmiotawiającego charakteru konkursów piękności, na których zdarzało się, że kandydatkom mierzono nawet długość i obwód łydki, polskie jury było kojarzone z postępowością i feminizmem -–żeby wspomnieć choćby Boya-Żeleńskiego czy Zofię Nałkowską, przewodniczącą podczas drugiej edycji. Spiritus movens całego konkursu była z kolei Jadwiga Migowa, pisarka publikująca pod męskim pseudonimem Kamil Norden i zagorzała feministka.
Czym musiała odznaczać się kandydatka, żeby mieć szanse na zwycięstwo?
Przedwojenne konkursy wygrywały głównie kobiety samodzielne, często mimo młodego wieku utrzymujące schorowanych krewnych. Często zdarzało się, że rodzice niektórych z nich już nie żyli, jak w przypadku Marii Żabkiewiczówny.
Trochę tak, jak w "Top Model", gdzie smutne historie niejednokrotnie sprzyjają w utrzymaniu się w programie. Myślę, że to rodzinne tło było brane pod uwagę – jak choćby w przypadku Kostakówny, o której ubogim mieszkaniu rozpisywała się prasa.
Kostakówna miała też głuchoniemych rodziców, a jej ojciec zmarł, gdy była nastolatką, a co za tym idzie, to ona musiała zająć się matką. Mimo wszystko to nie do końca historia o dziewczynie z nizin społecznych, jak chciałaby ją widzieć ówczesna prasa.
Jej ojciec był rzeźbiarzem, zaś sama Kostakówna jako nastolatka spędzała sporo czasu we Francji, a co za tym idzie świetnie mówiła po francusku – nie do końca brzmi to jak życiorys panny z biednego domu.
Należy też pamiętać, że podziały klasowe w dwudziestoleciu międzywojennym były bardzo mocne i dziewczyna z klasy średniej właściwie nie miała wejścia "na salony".
Można też podejrzewać, że dość szybko w grę podczas wyborów zaczęły wchodzić zakulisowe układy. Zdjęcia przyszłej miss Zofii Batyckiej, która marzyła o karierze aktorskiej, na konkurs wysłała Jadwiga Migowa – jedna z współorganizatorek wyborów.
No dobra, a po co nam w ogóle były te konkursy piękności?
Pierwsze polskie wybory miss miały zachęcać do zakupu prasy, dlatego też były konkursami organizowanymi przez gazety. Klasa wyższa stanowiła wówczas niewielki odsetek społeczeństwa. Wybory pierwszych miss ekscytowały społeczeństwo, bo pokazywały, że piękno nie jest przymiotem arystokracji czy elity finansowej. Że najpiękniejszą Polką może być zwyczajna dziewczyna.
Oczywiście słowo "zwyczajna" należy tu wziąć w cudzysłów, bo i kandydatki pochodziły niemal zawsze z dużych miast - najczęściej z Warszawy, gdzie ukazywało się najwięcej tytułów, ale też gdzie organizowano najważniejsze konkursy. Do tego większość z kandydatek miała maturę, co w latach 20. i 30. nie było wcale oczywistością, ale raczej osiągnięciem w przypadku kobiet, które nie urodziły się w zamożnym domu.
Dlaczego w konkursach prasowych dziewczyny często występowały pod pseudonimami?
Była to forma zabawy, ale też tajemnicy i budowania wizerunku. W pseudonimach widać też fascynację zagranicą, w szczególności Francją – pojawiały się np. takie pseudonimy jak Jou Jou czy Fragonard.
Z kolei w konkursie na królową czasopisma "Kino" kandydatki przyjmują pseudonimy kwiatowe – Rezeda, Tuberoza, Azalia. Z tymi pseudonimami współgrają w pewien sposób i relacje prasowe, w których kandydatki są często opisywane nie tyle jako kobiety, co jako rodzaj jakiejś poetyckiej wizji – mamy "grottgerowskie główki", włosy jak zboże, wreszcie "eteryczne" blondynki.
Z przytaczanych przez ciebie fragmentów artykułów z epoki wybrzmiewa też sporo nacjonalizmu.
Początki konkursów na najpiękniejszą Polkę zbiegają się w czasie z dyskusjami o eugenice czy popularnością wszelkiego rodzaju dziwacznych wyliczeń quasi-antropologicznych – wciąż modna jest frenologia, a George Bernard Shaw pisze, że na 100 pięknych kobiet przypada zaledwie 2 pięknych mężczyzn – i w tym akurat przypadku bynajmniej nie żartuje.
Gdy zostaje wybrana pierwsza Miss Polonia, Polska jest niepodległa od zaledwie 11 lat. Mimo że konkurs nie ma nic wspólnego z młodym państwem, miss staje się jego reprezentantką na arenie europejskiej – zwyciężczynie jeżdżą wszak na konkursy Miss Europy organizowane wówczas w Paryżu, które są opisywane przez prasę na całym kontynencie.
Zresztą pierwsza Miss Polonia – Władysława Kostakówna – zdobędzie w 1929 roku tytuł pierwszej wicemiss Europy, a na konkurs pojedzie w stroju ludowym, mimo że zaledwie jedna inna kandydatka zdecyduje się na to samo. Polki stają się więc mimowolnie ambasadorkami kraju za granicą i same się do tego poczuwają. Nie inaczej będzie z Zofią Batycką, która rok po Kostakównie także zostanie pierwszą wicemiss Europy.
Czyli Polki eksportowe.
W pierwszym konkursie organizatorzy ewidentnie szukają symbolu Polski – złotowłosej Słowianki, która reprezentowałaby polskie dziewczęta za granicą. W drugim wygrywa już typ zupełnie inny, można powiedzieć wampa, brunetka i to bynajmniej nie skromna. Mógł przeważyć fakt, że przewodniczącą jury była kobieta, w dodatku feministka, która niekoniecznie uznawała typ "bezbronnego aniołka" za szczególnie ciekawy.
Z drugiej strony być może jury myślało o konkursie międzynarodowym i chciało pokazać, że Polki są różne. Ciekawe jest jednak to, że gama typów urody uchodzących za atrakcyjne była wówczas znacznie bardziej zróżnicowana niż dziś.
Na jednym z pierwszych konkursów, jeszcze prasowym, gdzie kandydatki same nadsyłały zdjęcia, gusta jury były tak różne, że godzinami nie dało się dojść do żadnego porozumienia. W końcu jeden z panów pokazał reszcie zdjęcie znajomej i finalnie to ona została miss – problem polegał na tym, że najpierw trzeba ją było jeszcze namówić, żeby do konkursu stanęła, bo sama się przecież nie zgłosiła.
Do tego panowało przekonanie, że jest coś takiego jak "typ krakowski", "kresowy" czy "śląski", jeśli chodzi o kobiecą urodę. Oczywiście, biorąc pod uwagę mniejszą mobilność i historię poszczególnych regionów, pewnego rodzaju zróżnicowanie, jeśli chodzi o wygląd, mogło być dostrzegalne, ale z całą pewnością nie istniał żaden "typ krakowski". Paradoksalnie najmocniej podtekst rasowy przewija się w wyborach Miss Judei.
Czyli de facto najpiękniejszej polskiej Żydówki.
Przed wyborami w prasie pojawiają się wywiady z kandydatkami. Jedna z nich mówi, że obawia się, że nie wygra, bo ma "za bardzo aryjską urodę". Podobny wydźwięk pojawia się i w innych wywiadach czy opisach organizatorów.
Konkurs Miss Judea był inicjatywą syjonistyczną, a jego organizatorzy byli skupieni wokół czasopisma "Nasz Przegląd", w którym pojawiały się wspomniane rozmowy, ale też rozprawy dotyczące tego, jaka powinna być "Żydówka idealna". Biorąc pod uwagę, co będzie się działo 10 lat później, gdy wybuchła II wojna światowa, a odpowiedni wygląd gwarantował niekiedy przeżycie, czyta się to ze zgrozą.
Kim jest pierwsza i ostatnia Miss Judea – Zofia Ołdakówna?
Podobnie jak ówczesne Miss Polonia, to kobieta niezależna finansowo, pracująca w tartaku i działająca charytatywnie. Niestety wybory się jej nie przysłużyły. Po tym, jak adorator – zresztą działacz syjonistyczny – śpiewał dla niej publicznie biblijną "Pieśń nad Pieśniami", dostała zakaz wstępu do domu modlitwy i innych żydowskich przybytków. A że był to lokalny skandal w tej na wskroś religijnej wspólnocie, kolejnej edycji nie zorganizowano.
Mamy też w historii polskich konkursów piękności trochę "Miss Agent".
Owszem, ale znana jest głównie – o ile nie tylko – Krystyna Skarbek, pierwowzór Vesper Lynd z "Casino Royale" - jednej z części "Jamesa Bonda". Swoją drogą Ian Fleming przyjaźnił się z Krystyną Skarbek, więc w tej postaci może kryć się więcej z pierwowzoru, niż wiemy dziś z oficjalnych źródeł o Krystynie Skarbek.
W IPN-ie dotarłem do dokumentów AK z czasów II wojny światowej, w których rozpracowywano jedną z uczestniczek konkursów piękności – chodziło o rok 1934 i wybory organizowane przez magazyn "Kino".
Wydawać by się mogło niszowy konkurs i to sprzed 10 lat, tymczasem Danuta Bończa-Januszówna, widywana w czasie okupacji przy stolikach gestapowców i podejrzewana o utrzymywanie z nimi bliskich znajomości, widnieje w papierach podziemia właśnie jako laureatka konkursu filmowego czasopisma. Zwyciężczyni tych samych wyborów Lidia Użycka była z kolei podejrzewana o wydawanie Żydów i podobno romansowała z trzema nazistami.
To pokazuje coś, co będziemy obserwowali i później – że ludzie zapamiętywali kobiety, które brały udział w wyborach. Podobnie jest dziś z Anetą Kręglicką, od której koronacji minie niebawem 35 lat i która zrobiła przez ten czas wiele innych rzeczy w życiu.
Tak było też z Batycką, którą Polonia w Stanach wciąż rozpoznawała nawet kilkadziesiąt lat po jej wygranej. Do tego wiele kobiet, które tytułu nie zdobyły, jest wciąż kojarzonych z konkursem, jak choćby Bogna Sworowska czy Ilona Felicjańska. Ale to miecz obosieczny.
To znaczy?
Tytuł miss bywa przekleństwem, zwłaszcza gdy zaczynasz się starzeć. Batycka, która po wojnie osiadła w Stanach, pod koniec życia komunikowała się ze światem przez dziurę w drzwiach – nie lubiła, gdy ludzie na nią patrzyli, nie czuła się dobrze z tym, jak wygląda.
W jej domu wisiał natomiast jej gigantyczny portret wykonany, gdy była młodą dziewczyną. Do końca życia pełniła za to rolę samozwańczej ambasadorki Polski i pisała mnóstwo listów do znanych i wpływowych osób .
Gdy po jednym z nich Ronald Reagan zaprosił ją na spotkanie do Białego Domu, Batycka nie poszła. Nie miała wszystkich zębów i straszliwie wstydziła się tego, jak wygląda. Z kolei wysyłając swoje zdjęcie do gazety "Stolica", gdzie w latach 70. ukazał się o niej artykuł, wybrała fotografię sprzed 20 lat, mimo że miała pokazywać, jak wygląda obecnie.
Gdy jesteś Miss Polonia, zawsze musisz być piękna i młoda.
Kobiety, które wygrywały konkursy piękności, z dnia na dzień stawały się gwiazdami. Były zapraszane na premiery teatralne, które miały wówczas o wiele wyższą rangę niż obecnie. Chciały je ubierać domy mody, reżyserowie zapraszali je do udziału w filmach, pisała o nich prasa.
Paradoksalnie to wszystko sprawiło, że konkurs Miss Polonia w swojej przedwojennej odsłonie zaczął podupadać. Wówczas zawody takie jak aktorka czy modelka były często źle widziane, "porządna kobieta" miała być przede wszystkim żoną i matką. Pojawiały się oskarżenia, że organizowanie tego typu wyborów demoralizuje dziewczęta.
O tym, że mimo prestiżu konkurs uchodził za przedsięwzięcie dyskusyjne, najdobitniej świadczy fakt, że gdy miss wychodziły za mąż, małżonkowie często zakazywali im grywać w filmach, a nawet pokazywać się na salonach.
Do tego wychodziły na jaw kolejne skandale, przez co konkurs zaczął tracić na renomie. Trudno było go już przedstawiać jako wybory "cnotliwej panny polskiej". Głośna była choćby sprawa uczestniczki konkursu Ireny Wierzbickiej, która próbowała popełnić samobójstwo, jakoby po przegranej w wyborach, co przełożyło się na to, że w 1931 roku konkursu już nie zorganizowano.
Następnie konkurs Miss Polonia zaczął odbywać się we Francji, gdzie polskie delegatki wybierał bezpośrednio organizator wyborów Miss Europy.
Jak wyglądały francuskie wybory Miss Polonia?
Bardzo różnie – często dziewcząt szukano wśród fotografii ukazujących się w polskiej prasie, po czym zapraszano je do Paryża. Zdarzało się też, że zgłaszały się same wiedząc o organizowanych wyborach.
Wybrano tam na przykład Sławę Kowalską – śpiewaczkę i urzędniczkę, która nie dość, że była niezbyt atrakcyjna, to była też mężatką. W Holandii opublikowano nawet wiersz kpiący z "najpiękniejszej Polki".
Co zabawne, bodajże największym naszym sukcesem był fakt, że miss Europy została Tatiana Masłowa – Rosjanka, która mieszkała w polskim wówczas Wilnie i miała ojczyma Polaka. Prasa zapomniała na moment o polsko-rosyjskich niesnaskach i wiwatowała na jej cześć, zwłaszcza że rodzina Masłowej reprezentowała tzw. białych Rosjan, a nie wrogiego bolszewika.
Jaki był największy około-konkursowy skandal?
Zawdzięczamy go nie tyle miss, co jednej z finalistek. Mowa o Zofii Kajzerównie, która brała udział w konkursie w 1930 roku. Po wyborach próbowała swoich sił jako aktorka, ale długo nie wychodziła poza role epizodyczne i drugoplanowe. Kilka lat później – konkretnie w 1938 roku – Kajzerówna zaczęła nagle dostawać poważniejsze angaże.
Doświadczenie Kajzerówny zaprocentowało?
Cóż, z pewnością miała większe obycie sceniczne, ale kluczowy wydaje się tu fakt, że była kochanką generała Tadeusza Kasprzyckiego, bohatera I wojny światowej. Nie wiadomo, w jakich okolicznościach się poznali, wiadomo jednak, że była połowa lat 30., a żonaty generał zakochał się w niej bez pamięci i subsydiował z ministerialnych pieniędzy teatr, w którym grywała.
Po jakimś czasie zażądał od swojej żony rozwodu. Ta, nie mogąc pogodzić się, że mąż wybrał inną, w dodatku młodszą, w dzień poprzedzający rozwód przypięła sobie do klapy znaczek, który dostawały tylko małżonki notabli wojskowych, i rzuciła się z okna – nomen omen – Instytutu Piękności.
Przeżyła?
Nie, zginęła na miejscu. Kasprzyccy byli bardzo znani w przedwojennej Warszawie, więc wieści rozeszły się w okamgnieniu. Zofia Kajzerówna, która grała wieczorem spektakl, została wygwizdana przez widownię, zaś samo przedstawienie szybko zdjęto z afisza.
I miłość się skończyła?
Wręcz przeciwnie. Kasprzycki, któremu w wyniku tej całej afery dostało się bardziej – był w końcu mężem stanu, w dodatku sporo od Kajzerówny starszym – postanowił poślubić ją tak czy siak. I to na przekór żądaniom marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego i pomimo całkowitej dyskredytacji w Warszawie.
Gdy padło Westerplatte, małżonkowie uciekli do Rumunii, a potem przez Turcję wyemigrowali najpierw do Wielkiej Brytanii, potem zaś do Kanady. Byli razem do śmierci i ponoć byli szczęśliwi. Zofia zmarła w 2002 roku, przeżywając swojego starszego w końcu męża o ponad 20 lat.
Zofia Batycka reklamowała kosmetyki marki Miraculum, znanej przede wszystkim z perfum Pani Walewska. Inne przedwojenne miss też zatrudniano w reklamie?
Kostakówna reklamowała auta. Była zagorzałą fanką motoryzacji – miała tzw. dżentelmeńskie prawo jazdy, jak nazywano prawo jazdy wydawane kobietom w dwudziestoleciu międzywojennym.
Co ciekawe, mimo że wówczas mało która pani je posiadała, samochody i auta były reklamowane przez kobiety nawet częściej niż teraz. Organizowano też konkursy w rodzaju "piękna pani i jej auto".
Jeśli chodzi o wizję tego, kim powinna być miss Polonia, od samego początku mamy do czynienia z wieloma sprzecznymi często "ideałami".
Z jednej strony ma być dziewczyną pracującą, samodzielną, nie tyle z ludu, co nie ze szlachty – choć arystokratki też w konkursie startowały. Do tego cnotliwą, dobrego serca, panną, ale też wampem, kobietą nowoczesną rozmiłowaną w "męskich" rozrywkach.
A największa femme fatale?
Postawiłbym chyba na Irenę Kamieniecką, która zdobyła tytuł wicekrólowej "Kina". Wyszła za lekarza, z którym wyjechała do Brazylii. Zaszła tam w ciążę, ale nie była pewna, czy dziecko jest męża, czy może przedsiębiorcy-milionera, z którym miała romans. W końcu mąż wrócił do Polski, a ona zdecydowała się zostać.
Nie była jednak szczęśliwa po jego wyjeździe, zaczęła pić i to do tego stopnia, że jej dzieckiem musieli zająć się krewni. Mimo jej coraz gorszego stanu psychicznego i fizycznego cały czas wdawała się w romanse – po rozstaniu z milionerem pojawił się nowy adorator.
Zginęła w tajemniczych okolicznościach – spadła z balkonu swojego mieszkania w Copacabanie w Rio de Janeiro. Sprawa była tym dziwniejsza, że jeździła już wówczas na wózku.
Tytuł miss nie przysparzał chyba w życiu szczęścia.
Owszem, właściwie wszystkie historie przedwojennych miss kończą się smutno – niegdysiejsze zwyciężczynie zostawały przeważnie samotnymi staruszkami. Rozstawały się z mężami lub też ci umierali młodo. Większość z nich nie miała też dzieci, a co za tym idzie - wnuków. Często dziwaczały, nie dopuszczały do siebie ludzi.
Marek Teler (ur. 1996) – dziennikarz, popularyzator historii, bloger. Absolwent Wydziału Dziennikarstwa, Informacji i Bibliologii Uniwersytetu Warszawskiego. Autor książek: Kobiety króla Kazimierza III Wielkiego, Zapomniani artyści II Rzeczypospolitej, Zagadka Iny Benity. AK-torzy kontra kolaboranci (Nagroda Klio III stopnia w kategorii varsaviana), Upadły amant. Historia Igo Syma, Amanci II Rzeczypospolitej,Piękne skandalistki. Przedwojenne Miss Poloniai Fałszywi arystokraci. Publikował swoje artykuły na łamach magazynów „Focus Historia” i „Skarpa Warszawska” oraz na portalu historycznym Histmag.org. Interesuje się między innymi historią kobiet, genealogią oraz artystami II Rzeczypospolitej.