To był 15 czerwca 1999 roku. Piękna pogoda, wczesnoletnie słoneczko. Długi dzień i bardzo krótka noc. Mieliśmy uczyć się do sesji na studiach, ale stwierdziliśmy z kumplami, że może jednak nie dziś. Może zróbmy coś po swojemu. Może spędźmy ten dzień właśnie tak, jak my tego chcemy. Tak wtedy często bywało. I to było dobre.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Padł pomysł, totalny spontan. Papież jest w Krakowie, może byśmy tam pojechali? Nie mieliśmy pieniędzy na pociąg, ale co to za problem? Pojechaliśmy na gapę, kanar oczywiście nas spisał, ale to nie miało żadnego znaczenia.
Najciekawsze jest to, że nie byliśmy wierzący, część z nas pojechała dla jaj. Ot studencki wypad w fajnym gronie. Ja co prawda wciąż wiary poszukiwałem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że prawdopodobnie nigdy jej nie znajdę. Jednak w tamtych czasach Jan Paweł II był jak dobry dziadek, który przyjedzie, pogłaszcze po główce, pokrzepi mądrymi, ale przede wszystkim ciepłymi słowami. Wystarczyło go chwilę posłuchać i człowiek się wzruszał.
Tej czerwcowej nocy w Krakowie nigdy nie zapomnę. Możecie się śmiać, ale była jakaś nieprawdopodobna siła płynąca z tłumu, który cicho zaintonował "Maryjo, królowo Polski", gdy papież tradycyjnie pojawił się w oknie przy Franciszkańskiej 3. Możecie w to nie wierzyć, ale moja bliska wtedy koleżanka, zdeklarowana satanistka mówiła, że też ją to poruszyło.
Potem było jeszcze wino, ciepła krakowska noc nad Wisłą, żarty ze Smoka Wawelskiego zionącego ogniem i rano powrót do domu, znów pociągiem i znowu na gapę. Generalnie wypad, którego się nie zapomina, prawdopodobnie do końca życia. Dlatego, że wtedy robiło się tylko to, na co miało się ochotę i nie było żadnych ograniczeń.
Jan Paweł II nie był w centralnym punkcie, ale był składową bardzo pozytywnych emocji, które zostały ze mną na lata. Które do mnie wracały, gdy miałem trudniejsze chwile. Tak jak nasz świetny nastrój, gdy mieliśmy po 20 lat.
Gdy umierał w 2005 roku, byłem jak miliony Polaków poruszony. Bo odczucie, że odchodzi wielki Polak, było w naszym kraju powszechne. Niezależnie od tego, czy było się wierzącym, czy nie. A ja, choć nie potrafiłem uwierzyć, czułem przez postać Jana Pawła II, Wałęsy czy Solidarności jednoczącej miliony Polaków, że Kościół jest mi bliski.
To nieco naiwne, młodzieńcze wyobrażenie z czasem ustępowało pod wpływem coraz to nowych doniesień o pedofilii wśród księży. Jednak Jan Paweł II wciąż był mi bliski, wyidealizowany, jak najpiękniejsze chwile z tej wczesnej młodości.
Aż przyszedł wywiad z Ekke Overbeekiem i zapowiedź jego książki "Maxima culpa". A także reportaż "Franciszkańska 3", o czterech księżach-pedofilach i przenoszeniu ich przez Wojtyłę z parafii do parafii. Zapytacie pewnie, co dziś czuję. Prawie nic. Na początku był lekki szok, ale po chwili zastanowienia racjonalne wytłumaczenie.
Czy Piłsudski był bez wad? Gdy zamykał przeciwników politycznych w więzieniach i dokonywał zamachu stanu? Czy Wałęsa, gdy donosił na kolegów, był bohaterem narodowym? Czy powyższe fakty wymazują ich dokonania z historii Polski?
Czy w ogóle ludzie dochodzący do władzy, czy to w polityce, czy to w korporacjach nie okazują się tak czysto po ludzku nieciekawi?
Czy istnieją ludzie bez wad? Czy można być świętym za życia? Nie, każdy człowiek ma wady, widzimy to u siebie, w naszej rodzinie, widzimy to u naszych znajomych. Oczywiście, powiecie, Jan Paweł II został ogłoszony świętym i w tym kontekście to jego kompromitacja. Ale to ludzie chcieli go takim widzieć, tego potrzebowali, tak, jak kultu matki Teresy.
Czy można w ogóle oczekiwać, by ktoś, kto wspiął się na sam szczyt takiej instytucji jak Kościół, mającej tyle za uszami, może być obcy wszelkim jej wadom? No nie. Był sprytniejszy, lepszy, mądrzejszy niż jego koledzy, był genialnym mówcą i mistykiem, ale też nie możemy oczekiwać, że był pozbawiony wad. Przynajmniej mi, jako osobie niewierzącej, łatwo jest to sobie wytłumaczyć.
To, co wyszło na światło dzienne, jest dla polskiego papieża kompromitujące, ale jednak to nie on był drapieżcą seksualnym. Nie miał w sobie dość siły, by zwalczyć patologię we własnej instytucji. To na pewno pójdzie na jego konto. Jednak, moim skromnym zdaniem, nie powinno się odbierać mu innych zasług dla Polski. Jakich, zapytacie?
To pierwsza papieska pielgrzymka z 1979 roku i słowa "niech zstąpi duch Twój..." wywołały eksplozję entuzjazmu. Niezależnie od tego, czy jest się wierzącym, czy nie. I stworzyły idealny background dla ogólnopolskiej euforii, czyli wybuchu Solidarności rok później.
A to uruchomiło jak klocki domina zmiany, które zakończyły komunizm. I tak, mimo wszystko, chciałbym zapamiętać naszego papieża. Choć po ostatnich doniesieniach będzie to dużo trudniejsze.