Tommy Wiseau dwadzieścia lat temu miał jedno marzenie – chciał zostać sławny. I w stu procentach to mu się udało, choć raczej nie tak, jak planował. Jego film "The Room" to bowiem dzieło tak pokraczne i nieudolne, że trudno było przejść obok niego obojętnie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"The Room" to bardzo nieudolny dramat z 2003 roku. Jego reżyserem, scenarzystą, producentem oraz odtwórcą głównej roli był Tommy Wiseau.
Produkcja stała się fenomenem wśród filmów tak złych, że aż dobrych, i dołączyła do grona tak zwanych filmów kultowych.
Jeden z aktorów grających w nim napisał książkę, która zainspirowała nagrodzony Złotym Globem film Jamesa Franco "Disaster Artist".
Jeden z najgorszych filmów na świecie
Nie owijając w bawełnę, "The Room" to straszna chała. W filmie, który początkowo miał być sztuką, następnie przekształconą w 500-stronnicową powieść, a dopiero finalnie w scenariusz filmowy, nic nie trzyma się kupy. Dramat z 2003 roku wygląda tak, jakby nakręcili go kosmici, którzy starali się odwzorować ludzkie zachowania, ale zupełnie nie rozumieli ich kontekstu społecznego.
Fabuła wcale nie brzmi tak źle: Johnny (w tej roli sam Tommy Wiseau) to człowiek zawsze chętny do pomocy innym. Jego życie załamuje się jednak, gdy odkrywa, że jego narzeczona Lisa (Juliette Danielle) zdradza go z jego najlepszym przyjacielem Markiem (Greg Sestero).
Dramatem poczciwca trudno się jednak przejąć, gdyż podczas seansu nasza ręka (w geście facepalmu) właściwie nie odkleja się od czoła. Wydarzenia w filmie zdają się następować po sobie w sposób losowy, a poszczególne sceny nie mają sensu w kontekście opowiadanej historii.
Dlaczego bohaterowie nagle zaczynają grać w najdziwniejszą wersję baseballa? Dlaczego nastolatek ni z tego, ni z owego, zaczyna bitwę na poduszki z dorosłą parą? I wreszcie – dlaczego uznano, że najbardziej żenujące sceny seksu w historii kina (niektórzy do tej pory mają traumę po zobaczeniu pośladków Wiseau) powinny zostać w filmie? Domyślam się, że odpowiedzi na te pytania nie zna nawet sam reżyser.
Kwestie dialogowe to kolejny temat. Nie dość, że brzmią, jak stworzone przez generator znacznie mniej lotny niż dzisiejszy ChatGPT, to jeszcze padają w najdziwniejszych momentach.
"O, cześć Mark" wypowiedziane przez Johnny'ego zupełnie innym tonem, chwilę po tym, jak monotonnym głosem powtarzał sam do siebie "Nie uderzyłem jej"; "W każdym razie, jak tam twoje życie seksualne?" rzucone w środku rozmowy z zaskoczenia; "Nie martw się" jako reakcja na informację, że ktoś jest śmiertelnie chory – takie przykłady można by mnożyć.
Legendarne w "The Room" jest także aktorstwo (a raczej jego brak). Bohaterowie albo porozumiewają się między sobą bez żadnego afektu, albo zachowują się w nienaturalnie emocjonalny i przedramatyzowany sposób. Najlepiej chyba obrazuje to jedna z najbardziej kultowych scen, w której pada słynne zdanie: "You're tearing me apart, Lisa!" [pl."Łamiesz mi serce, Lisa! – przyp. red.].
Podsumowując, dziwaczność jest chyba najlepszym słowem opisującym doświadczenie, jakim jest oglądanie wytworu filmopodobnego Tommy'ego Wiseau, który, choć jest koszmarny, fascynuje. Nie każdy zły film staje się jednak kultowy. Jak udało się uzyskać ten status "The Room"?
Jak "The Room" stało się światowym fenomenem?
W 2003 roku nad Highland Avenue w zachodnim Hollywood zawisł pewien billboard. Można było na nim rozpoznać reklamę filmu, którą promowało monochromatyczne zdjęcie długowłosego mężczyzny z ponurą miną.
Znajdowały się na nim jedynie tytuł, strona internetowa filmu oraz numer telefonu, pod który należało zadzwonić, jeśli chciało się uzyskać zaproszenie na jeden z pokazów premierowych produkcji.
"The Room" było wyświetlane w zaledwie dwóch kinach przez dwa tygodnie i przy budżecie rzędu 6 mln dolarów zarobiło ich... 1900. Wydaje się więc absurdem, że Wiseau przez kolejne pięć lat (!) wydawał tygodniowo na wspomniany billboard 5 tys. dolarów tygodniowo.
Być może jednak w tym szaleństwie była metoda (znając Wiseau, był to jednak raczej przypadkowy objaw geniuszu niż zaplanowana strategia marketingowa), gdyż film znalazł się na językach hollywoodzkiej śmietanki.
Gwiazdy takie, jak Paul Rudd ("Ant-Man"), Kristen Bell ("Dobre miejsce") i Judd Apatow ("Bańka") przychodziły na comiesięczne pokazy filmu o północy oraz organizowały własne zamknięte projekcje. Tak wokół filmu powoli tworzył się kult, którego kulminacją było ostateczne ściągnięcie w 2008 roku wspomnianej reklamy.
Od tamtej pory na świecie regularnie organizowane są nocne seanse "The Room", podczas których jedną z najpopularniejszych praktyk jest rzucanie w ekran plastikowymi łyżkami, co jest nawiązaniem do kolejnego absurdalnego elementu w filmie – w mieszkaniu Johnny'ego znajduje się mnóstwo zdjęć łyżek oprawionych w ramki.
Dzięki drugiemu życiu, jakie otrzymała produkcja, ostatecznie udało jej się zarobić 30 mln dolarów (dane na 2022 rok). Co zabawne, kiedy "The Room" zaczęło odnosić sukces, Wiseau starał się wmówić widzom, że tak naprawdę jego zamysłem nie było stworzenie poważnego dramatu, a "czarnej komedii". Jak można się domyślić, nikogo nie oszukał.
Tommy Wiseau to nasz rodak
O "gównianym Orsonie Wellesie", jak nazywają go jego fani, było wiadomo naprawdę niewiele. Jednak już na "ucho" wiele osób podejrzewało, że pochodzi z Europy Wschodniej, gdyż na to wskazywał akcent, z jakim mówi po angielsku.
Domysły okazały się prawdą, a co więcej, na jaw wyszło, że Tommy Wiseau jest... Polakiem. W swoim dokumencie "Room Full of Spoons" z 2016 roku udowodnił to Rick Harper, który dzięki pomocy studentów Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza odkrył, że reżyser "The Room" tak naprawdę nazywa się Tomasz Wieczorkiewicz i pochodzi z Poznania.
Wiseau próbował zablokować premierę filmu, ale ostatecznie udało mu się ją jedynie opóźnić. Co więcej, dokumentacja sądowa potwierdziła, że Harper miał rację. Chociaż wokół reżysera "The Room" wciąż było sporo tajemnic, jego pochodzenie przestało być jedną z nich.
Zgodnie z tym, co czytamy w książce "The Disaster Artist. Moje Życie Na Planie The Room, Najlepszego Złego Filmu Na Świecie", napisanej przez dziennikarza Toma Bissella oraz Grega Sestero (prywatnie będącego przyjacielem "gównianego Wellesa"), Wiseau od zawsze marzył o Ameryce, którą w komunistycznej Europie Środkowej poznawał dzięki filmom Disneya oraz rock'n'rollowi.
Pierwszym przystankiem na drodze do zrealizowania amerykańskiego snu była Francja, w której zaczął przedstawiać się jako "Pierre". Tam zdaniem Sestero pracował w wyjątkowo podłych warunkach, znosił brutalność policji, uprzedzenia na tle antykomunistycznym. Jego przyjaciel uważa, że mógł nawet parać się prostytucją oraz przez jakiś czas mieszkać na ulicy.
W końcu jednak udało mu się zdobyć paszport i wyruszyć w poszukiwaniu nowego życia do Ameryki. Reżyser zapierał się, że pochodzi z Nowego Orleanu, jednak ślady wskazują, że jego pierwszym przystankiem w USA była Luizjana, gdzie mieszka jego wujostwo. Następnie prawdopodobnie udał się do San Francisco, gdzie legalnie z Tomasza Wieczorkiewicza stał się Tommym Wiseau.
Tajemnicą owiane było, skąd reżyser wytrzasnął 6 mln dolarów na realizację filmu oraz środki na opłacenie wspomnianego wcześniej billboardu. Sestero uważa, że Wiseau dorobił się majątku sprzedając tanie importowane towary wzdłuż Fisherman's Wharf.
Z książki można się również dowiedzieć, że gdy Greg poznał Tommy'ego, mężczyzna był samotnikiem bez przyjaciół, czego przyczyn Sestero upatruje w jego wybuchowym charakterze oraz kontrolującej naturze.
Przyjaciele poznali się w szkole aktorskiej, gdyż początkowo Wiseau desperacko chciał się wybić jako aktor. Kiedy Hollywood po raz kolejny odmówiło współpracy z nim, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. I dlatego nakręcił "The Room".
"Disaster Artist", czyli James Franco jako Tommy Wiseau
Na podstawie wspomnianej książki Sestero powstał film Jamesa Franco o tym samym tytule, który miał premierę w 2018 roku. Franco sam wcielił się w "Disaster Artist" w Wiseau, jednak nie wiadomo, czy było to celowe skopiowanie ruchu reżysera "The Room". Raczej nie, gdyż początkowo Tommy'ego miał zagrać Johnny Depp.
Film odniósł artystyczny sukces, a reżyser-odtwórca głównej roli został nagrodzony Złotym Globem dla Najlepszego aktora w komedii lub musicalu. W kuluarach mówiło się, że Franco może również liczyć na nominację do Oscara, jednak szanse na nią przekreśliły oskarżenia pięciu kobiet, których zdaniem aktor dopuścił się wobec nich niestosownych zachowań seksualnych.
"Disaster Artist" zgodnie z narracją książki opowiedział o tym, jak powstało jedno z najbardziej kultowych dzieł tak złych, że aż dobrych, oraz wzbudził ponowne zainteresowanie "The Room" oraz wpuścił Tommy'ego Wiseau na prawdziwe hollywoodzkie salony.
Chociaż Franco traktował go na nich z bezczelnym (wręcz niesmacznym) pobłażaniem, Tomasz Wieczorkiewicz był w swoim żywiole – choć przez chwilę mógł żyć swoim American Dream.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.