Fabuła nowego filmu Elizabeth Banks brzmi jakby twórcy "Zombiebobrów" i "Narcos" połączyli siły, by zrealizować najbardziej szalony film klasy B. "Kokainowy miś" faktycznie odpina wrotki, ale ta jazda bez trzymanki nie kończy się upadkiem.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Kokainowy miś" to najnowszy film Elizabeth Banks. Jej ostatnia produkcja, czyli "Aniołki Charliego" była spektakularną klapą.
Horror komediowy o naćpanym niedźwiedziu został oparty na prawdziwej historii, która wydarzyła się w 1985 roku.
W filmie zagrali m.in. Keri Russel ("Zawód: Amerykanin"), Margo Martindale ("Mrs. America") oraz Ray Liotta ("Czarny ptak").
Być albo nie być Elizabeth Banks
"Aniołki Charliego" miały być pierwszym wielkim hitem Elizabeth Banks. Piosenkę promował utwór "Don’t Call Me Angel" zaśpiewany przez królowe współczesnego popu: Arianę Grande, Miley Cyrus oraz Lanę Del Rey.
Film pomimo solidnej kampanii promocyjnej okazał się absolutną porażką – zarówno komercyjną, jak i artystyczną. Krytycy go zmiażdżyli, a przy budżecie opiewającym na kwotę 48 mln dolarów, produkcja zarobiła w weekend otwarcia w USA zaledwie 8,6 milionów. To naprawdę kiepski wynik.
Kolejny film Banks był więc jej "być albo nie być". Branżę musiało jednak zszokować, gdy ogłoszono, że reżyserka pracuje nad produkcją pt. "Kokainowy miś", która brzmiała niezwykle ryzykownie – jak coś, co może być ostatecznym gwoździem do trumny jej kariery.
Tymczasem w sam weekend premiery w USA film zarobił 23 mln dolarów oraz zebrał entuzjastyczne recenzje od krytyków i aprobatę od widzów. Okazało się, że Banks jednak umie robić filmy – i to jakie.
Trudno w to uwierzyć, ale "Kokainowy miś" częściowo oparty jest na faktach
Chociaż fabuła "Kokainowego misia" brzmi jak wytwór wyobraźni autora samego będącego pod wpływem nielegalnych substancji, ta historia częściowo... wydarzyła się naprawdę. W 1985 roku w lesie w stanie Georgia rzeczywiście znaleziono martwego niedźwiedzia czarnego, przy którym leżało 40 rozszarpanych torebek ze śladami kokainy.
Skąd narkotyk wziął się w lesie? Wyrzucił je tam z samolotu przemytnik Andrew Thornton, który wyskoczył zaraz za nim, jednak zaplątał się w spadochron i zginął. W tym momencie mniej więcej kończą się fakty w filmie Banks – reszta jest wytworem wyobraźni scenarzysty Jimmy'ego Wardena ("Opiekunka: Demoniczna królowa").
Po lesie, w którym grasuje naćpany miś, kręci się wiele (początkowo) nieświadomych zagrożenia osób. Wagarujący Dee Dee i Henry oraz szukająca ich matka dziewczynki wraz z nierozgarniętymi strażnikami parkowymi, a także poszukujący porzuconych narkotyków dealerzy, których tropem podąża lokalny glina.
"Kokainowy miś" dostarcza półtorej godziny napakowanej akcją rozrywki, podczas której nie ma mowy o nudzie. Komediowy horror, by rozbawić widza, sięga po wszystkie znane kinu chwyty: gagi sytuacyjne, napisane z wyczuciem dialogi oraz montażowe i post-produkcyjne triki (chociaż to nieprawdopodobne, w tym filmie slow motion wciąż bawi).
W "Kokainowym misiu" żonglerka gatunkami i tropami filmowymi nie ma końca. Produkcja odwołuje się przede wszystkim do animal attack movies ("Ptaki", "Szczęki"), ale ma też sporo elementów wspomnianej thrillera, buddy filmu czy narkotykowej komedii. Konstrukcją i typem bohaterów przywołuje nawet skojarzenia ze slasherem, w którym zamiast zamaskowanego mordercy, mamy nienaturalnie agresywnego niedźwiedzia.
Co skrywa ten niedźwiedź?
Filmy o ataku zwierząt niezwykle często kryją w sobie przesłanie, że z naturą nie warto zadzierać, żeby wymienić takie tytuły, jak "Długi weekend" czy "Pełzająca śmierć". "Kokainowy miś" również niesie na swoich barkach ten motyw oraz krytykę biznesu narkotykowego, który zabija przecież dziennie więcej osób niż nakoksowane zwierzę.
Elizabeth Banks nieprzekonująco broniła "Aniołków Charliego", twierdząc, że widzowie nie byli gotowi na tak "feministyczny" film. Co ciekawe, w jej najnowszej produkcji nie ma ani jednej postaci kobiecej, która zadowalałaby tzw. w teorii kina male gaze ("męskie spojrzenie"), a narzekań widzów generalnie nie słychać, więc chyba jednak nie pro-kobieca narracja była problemem jej wcześniejszej produkcji.
Niespodziewanym tematem nieustannie przewijającym się w filmie, jest jednak... rodzicielstwo. Sari (Keri Russel) to samotna matka, wyruszająca na ratunek córce i jej koledze, który także pochodzi z rozbitej rodziny.
Jeden z narkotyków dealerów wykonuje ostatnią misję dla swojego ojca - kokainowego bossa, by zapewnić pieniądze na utrzymanie swojego syna, który niedawno został półsierotą przez śmierć jego matki.
To jedynie początek wyliczanki, gdyż wielu bohaterów jest samotnym rodzicem/dzieckiem wychowywanym jedynie przez ojca lub matkę. Co film mówi nam o relacjach rodzinnych? Podczas seansu zwróćcie uwagę, kogo na swoje ofiary wybiera misiek – a raczej niedźwiedzica, sama opiekująca się dwójką malców.
Sukces "Kokainowego misia" jest dowodem na kilka rzeczy. Po pierwsze, widzowie, tak jak niedźwiedź pragną mięsa – i to dosłownie, i w przenośni. Obecnie kina zdominowane są mdłymi, łudząco podobnymi do siebie fabułami, w których tylko pomarzyć można o mocniejszych scenach, gdyż żeby zawojować box office, film maksymalnie może być przeznaczony dla widzów od 13. roku życia.
Komediowy horror Banks ze swoją szaloną fabułą i oznaczeniem wiekowym "tylko dla dorosłych" bezczelnie wyróżnia się z tłumu i (jak pokazują jego wyniki) dzięki temu również świeci triumfy.
Po drugie, podobnie jak "Wcielenie" Jamesa Wana, czyli (moim skromnym zdaniem) jeden z najlepszych horrorów 2021 roku, produkcja udowadnia, że z fabuł brzmiących jak żywcem wyjętych z kina klasy B, przy odpowiednim budżecie i zdolnej ekipie, można zrobić świetny i bezkompromisowy film. Aż zrobiło mi się żal wszystkich tych amatorskich produkcji zrobionych za "sto dolarów" – może w odpowiednich rękach "Rekinado" też byłoby perełką!
Wreszcie – Elizabeth Banks potrafi kręcić filmy. "Kokainowy miś" może nie trafić w gust części widzów (szczególnie humorem czy brutalnością niektórych scen gore), ale to solidnie wyreżyserowana produkcja, w której nie ma niepotrzebnych scen czy nieprzemyślanych ujęć.
Różnica pomiędzy jej ostatnim filmem a feralnymi "Aniołkami" jest taka, że do tego drugiego Banks napisała również scenariusz. Jeśli w swoim kolejnym projekcie również powierzy to zadanie komuś innemu, cholera – chyba będzie na co czekać.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.