Powiecie pewnie, że to Liga Mistrzów i jak co roku obrzydliwie bogaci rozdzielają między sobą gigantyczne pieniądze, nie dopuszczając biednych, którzy będą jeszcze biedniejsi. No nie, starcie Bayernu z Paris Saint-Germain jak w soczewce pokazało to, że czysty futbol jeszcze nie umarł. I to jest najpiękniejsze.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Wiem, że Liga Mistrzów to zabawa, w której Legia, Lech czy Raków nie dostaną nawet okruchów z pańskiego stołu. Nie zmienia to faktu, że przychodzą mecze, które mnie fascynują. Nie tylko dlatego, że jestem kibicem Bayernu i jego filozofii jako piłkarskiej firmy, drużyny jako dobra najwyższego, perfekcyjnego wykonywania założeń taktycznych. Futbolu bez gwiazd, a już na pewno nie takich, które są ważniejsze od dobra drużyny. Bez głupich fryzur, złotych łańcuchów, celebryctwa dla samego celebryctwa.
Potwierdziła to także historia z Robertem Lewandowskim, którego uważam za świetnego napastnika, przez wiele lat idealnie pasującego do efektywnego stylu Bayernu. Gdy szefowie klubu uznali, że coś się wypaliło, przestał być niezbędny, a nawet może stał się hamulcowym rozwoju drużyny, nie zawahali się sprzedać go do Barcelony. Wtedy, gdy wszyscy wokół mówili: ale ten Bayern głupi, co on w ogóle robi.
No i kto miał rację? Gdzie jest Barcelona z Lewandowskim, a gdzie jest Bayern? Nieważne, zostawmy Lewego, choć jego przypadek potwierdza, że nawet odejście tak skutecznego egzekutora nie może zatrzymać perfekcyjnie zarządzanego klubu. Bo on jest pewien swojej długofalowej filozofii. Bo piłkarz nigdy nie będzie większy od drużyny.
Owszem, i Bayern, i PSG, to dwaj giganci europejskiej piłki. Obrzydliwie bogaci, z naszej swojsko-przaśnej ekstraklasowej perspektywy. Ale jednak było to starcie dwóch totalnie odmiennych wizji klubu piłkarskiego. I całe szczęście, że jedna z tych wizji znów poniosła klęskę.
Weźmy przypadek Mbappe. Gość dostał królewskie warunki od Realu Madryt. Absolutnie nieprzyzwoitą kasę, a co ważniejsze, miał okazję pójść gdzieś, gdzie wreszcie wygra Ligę Mistrzów. Obiecał Realowi, że podpisze kontrakt. Wszystko już tam przyszykowano, kibice Królewskich otwierali szampana. Miał dać Realowi przewagę na wiele lat. Ale...
No niestety, jego szejk zaproponował mu... jeszcze dwa razy bardziej nieprzyzwoitą kasę. I wtedy Mbappe jednak znów pokochał PSG. Miał jednak prawo, bo jeśli genialny 24-latek zostanie w stolicy Francji do 2025 roku, otrzyma 630 mln euro brutto, czyli 282 mln euro netto.
Dla porównania, Robert Lewandowski zarabia w Barcelonie "tylko" około 24 mln euro brutto rocznie. I tak to się kręci. Szejkowie traktują klub jak zabawkę. Ściągnęli Messiego, Neymara, Donnarummę, Hakimiego i wielu innych. I jak co roku, eksperci obwieszczają: no teraz to muszą już wygrać Ligę Mistrzów. Bo trio Messi-Mbappe-Neymar byłoby najlepsze w grze FIFA. PSG to taki Katar czy Dubaj w pigułce. Kupują, bo mogą. Bo mają akurat taki kaprys.
A jednak przychodzi taki dzień, że trafiają na przykład na Bayern Monachium. A młody trener Bayernu z mieszaniną błysku i pozytywnej arogancji w oku decyduje, że wart 180 mln euro Mbappe będzie przykryty właśnie przez... wycenianego na 8 mln euro Josipa Stanišića, który jeszcze niedawno biegał w trzeciej lidze niemieckiej.
Choć ma w kadrze stoperów wartych po kilkadziesiąt milionów euro. I ten cały Mbappe przez 90 minut w Monachium praktycznie nie istnieje, nie jest w stanie zrobić nic, bo młody Chorwat ani razu się nie myli. Dlaczego? Bo takie dostał zadanie i postawił sobie za cel, by zrobić więcej niż wszystko dla swojej drużyny. Czy to nie jest piękne? Że z pyszałkowatych szejków znów śmieje się piłkarski świat?
Mało tego, PSG w dwumeczu z Bayernem pogrążają ci, których kiedyś oddano w Paryżu bez żalu, za których nikt nie dałby tam złamanego grosza, czyli Coman i Choupo-Moting, tak głęboka rezerwa, że nawet nie starczyło dla nich miejsca w szerokiej kadrze.
I przez 180 minut Paryż nie jest w stanie strzelić Bayernowi żadnej bramki. Bayern łącznie trafia trzy razy, boleśnie punktując i w Paryżu, i w Monachium. I uwaga: nie robi nic niesamowitego, gra wygląda bardzo solidnie, ale mało widowiskowo, żadnych fajerwerków. Ale robi tylko jedną rzecz konsekwentnie. Od A do Z realizuje taktyczne założenia, w myśl zasady: drużyna ponad wszystko.
I tak jest praktycznie co roku. Rok temu PSG odpadło z Realem, oddając praktycznie pewny dwumecz w sytuacji, gdy mieli dwa gole przewagi i wystarczyło po prostu skutecznie się bronić. Ale jak zawsze, coś nie zadziałało. Czy to właśnie nieprzyzwoite pieniądze szejków i ich gwiazd sprawiają, że jeszcze ani razu, tak jak Manchester City, nie wygrali Ligi Mistrzów? Być może.
Po zupełnie przeciwnej stronie jest Bayern. Tak, ma świetny skład, jednak żadnych Ronaldów, Messich czy innych Neymarów tam nigdy nie było. To nie jest przypadek. Klub ten właśnie celowo nie ściąga piłkarzy ze zbyt dużym ego, by nie zaburzyli ducha i harmonii drużyny. Choć gdyby tylko szefowie bawarskiego klubu chcieli, pojawiłaby się tam gwiazda światowego formatu. Tak jak rok temu Haaland. Zaproponowali swoje warunki i było naprawdę blisko, ale nie chcieli ścigać się o niego z City za wszelką cenę. I dobrze zrobili. Można lepiej, efektywniej wydać te same pieniądze.
Dwa: klub ten funkcjonuje jak zdrowa firma, która na siebie zarabia, przestrzega finansowego fair play i dla mnie w starciu z PSG Bayern wystąpił jako obrońcy ducha piłki nożnej po to, by nie stała się już totalnie wypaczona przez kosmiczne, niemoralne pieniądze.
Czytaj także:
Widać to było w prawie każdym fragmencie tego dwumeczu. Dobrą atmosferę, zespołowego ducha naprzeciw tylko pozornie lepszych, zblazowanych gwiazd Paryża. Dlatego właśnie zwycięstwo Bayernu z PSG dało mi tyle radości.