Żebranie jest modne. Szczególnie na Facebooku, gdzie każde kliknięcie w "Lubię to" staje się na wagę złota. Bo to właśnie za nie można dostać nie tylko psa, spędzić noc z ponętną dziewczyną, postarać się o sportowe auto za darmo, ale i oprócz milionów lajków zgarniać miliony na konto.
Wiecie, co to żebrolajki? Ostatnio najpopularniejsze są te, gdy zwykły, szary człowiek wrzuca na Facebooka zdjęcie trzymając w rękach kartkę z prośbą, której spełnienie zależy od ilości kliknięć "Lubię to". Kilka dni temu dzięki takiej akcji pewien nieczuły ojciec z USA został w końcu zmuszony do kupienia swoim córkom psa. Wszystko dlatego, że stwierdził, iż dostaną zwierzę, jeśli zdobędą milion lajków na Facebooku. Bo myślał, że to niewykonalne. Ich prośba była jednak tak słodka, że szybko obiegła cały świat i wymaganie taty zostało spełnione już po siedmiu godzinach.
Żebrolajki nie tylko o psa i seks
Niby nic ważnego, ale według prestiżowego amerykańskiego serwisu technologicznego Mashable, ten viral był równie ważnym krokiem milowym w historii internetu i social media, co hit "Gangnam style", który pobił rekord oglądalności na YouTube. Siostry, które założyły fanpage Twogirlsandapuppy w rekordowo szybkim czasie złamały bowiem magiczny próg jednego miliona polubień.
Nic w tym w sumie złego. Kto przyzna, że nie lubi małych dzieci i zwierząt? Mało kto powie też, że nie lubi seksu, więc spore szanse na wyżebrolajkowanie swojego celu ma także pewien norweski nastolatek. Petter Kverneng od wczoraj zbiera bowiem na... seks z przyjaciółką Cathrine. Atrakcyjna blondynka o typowym skandynawskim typie urody zgodziła się oddać Petterowi, gdy ten również zbierze milion lajków. Gdy zaczynałem pisać ten tekst, potrzebne mu było 300 tys. kliknięć. Teraz tymczasem zapewne już jest u dziewczyny, bo brakujące polubienia udało się uzupełnić w zaledwie pół godziny.
Ale myli się ten, kto sądzi, że żebrolajki to pomysł na realizację tylko "szczytnych" celów. Wśród internetowych żebraków nie brakuje bowiem też takich, którzy żebrolajkami chcą po prostu dostać coś za darmo. Jak wiele można osiągnąć w ten sposób postanowił sprawdzić popularny polski bloger Michał Gąsior, znany jako BLOGoslawiony.pl. Podobnie jak małe Amerykanki, czy Petter z Norwegii, bloger przekonuje, że jego tata stwierdził, iż... Mercedes-Benz nie da mu auta. On twierdzi, że chciałby jednak sprawdzić, czy przypadkiem nie dostanie od niemieckiego koncernu za darmo Mercedesa AMG, jeżeli jego zdjęcie z logo firmy też polubi milion internautów.
Marki żebrzące
To podobno żart, kpina z żebrolajkowania, ale zbieg okoliczności chciał, że zaledwie dwa dni po opublikowaniu zdjęcia z logo koncernu Mercedes-Benz, na stornie BLOGoslawionego pojawił się także bardzo przychylny dla tej marki materiał o... Mercedes-Benz Fashion Week. W którym już w pierwszych zdaniach dowiadujemy się, że "z wyjątkiem serii AMG Mercedes jest raczej nudny, ale..."jest tak nudny, że nawet się nie psuje". "Przyznać jednak trzeba, że po latach produkowania bezkształtnych kloców, Mercedes ostatnio znacznie poprawił design" - zachwala bloger.
Znacznie mniej wysublimowane żebrolajki są jednak narzędziem codziennej pracy większości marketingowców i speców od PR-u, którzy do granic możliwości eksploatują social media. Typowy przykład to byle jaki obrazek i podpis, że jeśli się zgadzasz - kliknij "Lubię to", jeśli nie - skomentuj. Inne marki zaśmiecają naszego Facebooka nawet prośbami sformułowanymi wprost i piszą "polubcie, komentujcie, udostępniajcie".
Tymczasem Mateusz Kowalski, ekspert PR i autor bloga ittechblog.pl już jakiś czas temu przekonywał, że marki muszą przestać traktować swoich fanów jak głupców. "Mają dziwną tendencję do traktowania fanów jak bydła, które najpierw się konwertuje, a potem zbija na nich kasę. No way" - tłumaczy specjalista.
Z raportu Fanpage Trends 2012, który przygotowuje firma Sotrender, wynika, że żabrolajki to obecnie właściwie jedyny sposób, jakim marki próbują podbić nasze serca na Facebooku. A my się na to bardzo łatwo nabieramy. Bo rano klikamy w obrazek z mocną kawą, a w piątek na te z zimnym piwem albo markowym alkoholem. Jeśli na profilu firmy brakuje ruchu, praktycy social media twierdzą, że zawsze pomoże zapewnić go grafika z kotkiemm. Bo kto nie lubi kotów?! A nawet, jeśli ktoś nie lubi, to skomentuje, że... nie lubi.
Sotrender przypominał, że wszyscy w branży wierzą w żebrolajki, bo polski rekord popularności na Facebooku pobił post, który właśnie tego rodzaju treścią był. "1 like = 1 gratulacja. lajkujemy! Dajmy im MILION like-ów!" - zachęcała strona Nie ogarniam publikując zdjęcie najstarszego polskiego małżeństwa, które w lipcu obchodziło 80-lecie wspólnego życia. A tak się składa, że stona Nie ogarniam, która słynie z żabrolajków, to w rzeczywistości poligon doświadczalny agencji reklamowej Livebrand. Na tamtym obrazku przekonali się, że żebranie jest proste i efektywne. Choć w Polsce ma swoje granice, bo zdjęcie staruszków szybko zyskało ponad 100 tys. polubień, ale do dziś ledwo przekroczyło 200 tys.
Polacy królowie żebractwa
Według raportu Sotrender, królami żebractwa w polskiej sieci są operatorzy telefonii komórkowej. Szczególnie Play, który non-stop pyta, co kto woli, czego też chcieliby fani. A kiedy kończył się rok szkolny i zaczynały wakacje, na Play zamieścił natomiast zdjęcie ze "swoim" świadectwem szkolnym i zmusił tysiące młodych internautów do pochwalenia się swoją średnią na koniec roku. Orange tymczasem był największym wygranym Euro 2012, bo dzięki notorycznemu zarzuceniu nas pytaniami o wyniki meczów kadry Franciszka Smudy za każdym razem zyskiwał dziesiątki tysięcy kliknięć.
Bo właśnie o duże liczby tu właśnie chodzi. W przypadku małych Amerykanek każdy lajk przybliżał ich do zgody ojca na kupno psa. Firmy każde nasze kliknięcie przybliża natomiast do coraz większych wpływów z taniej dość reklamy. Bo żebrolajkowanie to nic innego, jak pozycjonowanie strony na Facebooku. Algorytm serwisu Marka Zuckerberga zakłada bowiem, że to, co mocno lajkowane, komentowane i udostępniane musi być dobre. Dlatego otwierając Facebooka wyżej widzimy przede wszystkim takie treści.
A jak tłumaczy na swoim blogu Mateusz Kowalski, tylko liczby liczą się dla tych, którzy za fanpage na Facebooku płacą. "Przykład? Moja rozmowa z dyrektorem jednej z agencji, który spytał “dlaczego tak mało lajków” patrząc na stronę z bardzo wąskim targetem. (...) Doprowadza to do stanu pewnego zastraszenia, który objawia się tym, że admin (zwłaszcza młody, rozpoczynający karierę), strzela prośby o żebrolajki tylko po to, żeby wyrobić cyrograf. (...) To dla kogo w końcu jest ten fanpage? Dla klienta, czy dla jego grupy docelowej?" - tłumaczy bloger.