Christoph Waltz czekał na rolę u Quentina Tarantino całe zawodowe życie. To ona nadała światowy wymiar jego karierze. Quentin Tarantino czekał całe życie na takiego aktora, jak Christoph Waltz. To on pozwolił mu dojrzeć, a jego pastiszom nadał głęboki, filozoficzny sens. Na czym polega czar austriackiego aktora?
Nowy film Quentina Tarantino zachwyca. Zachwalać można długo: koncepcję, scenariusz, montaż, zdjęcia, muzykę, casting i grę aktorów. Wszystko jednak byłoby marnością, gdyby nie dr King Schultz. Postać grana przez Christopa Waltza jest nie tylko motorem fabuły, ale i najciekawszym jej elementem. Tak, jak i sam Christoph Waltz jest najciekawszym aktorem w obsadzie.
Drugi oddech
Kiedy Quentin Tarantino zaczynał myśleć nad "Bękartami Wojny", był przekonany, że zdjęcia do filmu muszą powstać w RFN. Niemcy przyjęli reżysera z otwartymi ramionami, ale postawili kilka warunków, między innymi taki, że część obsady powinna pochodzić z tego kraju.
W tym samym czasie, kiedy amerykański reżyser zastanawia się nad filmem o II wojnie światowej, Christoph Waltz zaczyna myśleć o powolnym końcu kariery. Osiągnął już bardzo wiele zarówno na deskach teatru, jak i w europejskim kinie. Jego dorobek to kilkadziesiąt pozycji. Kiedy Waltz słyszy o castingu, który urządza Tarantino, postanawia jednak spróbować.
Tak rodzi się wielka przygoda dwóch twórców. Tarantino zachwyca się sposobem, w jaki Waltz rozumie i czuje pułkownika Hansa Landę. Waltz zachwyca się sposobem, w jaki Tarantino go skonstruował. Współpraca wypada tak dobrze, że kolejny film, "Django", Tarantino zrobi już tylko z myślą o Waltzu. Specjalnie dla niego stworzy postać niemieckiego stomatologa, który po przybyciu do Ameryki staje się łowcą głów, władającego tymi samymi językami, które zna Waltz. Ale po Waltza sięga już nie tylko Tarantino. Aktor, który w międzyczasie zmienił obywatelstwo na austriackie, tylko w 2011 gra w czterech wielkich produkcjach, między innymi w "Rzezi" Romana Polańskiego i "Trzech Muszkieterach" Paula W.S. Andersona.
Osobista historia aktora przynosi pierwszą, piękną refleksję. Udowadnia, że życiowa szansa wcale nie spotyka przebojowych 20-latków. Że ciężka praca przez całe życie może się opłacić, że nawet po pięćdziesiątce można spotkać to, co w życiu dobre.
Ale głupi ci...
Refleksji przychodzi jednak więcej. Waltz pomaga Tarantino także w innym celu - ośmieszyć Amerykanów. Hans Landa obnaża Aldo Raine'a (Brad Pitt), który z jankeską pewnością przekonuje resztę swojego oddziału, że to on mówi najlepiej po włosku. Kiedy przychodzi co do czego, Landa zasypuje go gradem pytań, a on ratuje się ni to włoskim, ni amerykańskim "bondziornoł!", omal nie niwecząc całego misternie układanego planu.
Podobnie w "Django". Tarantino posługuje się Waltzem, by podkopać amerykańską miłość własną. Już w pierwszej scenie dr Schultz chce pomówić z handlarzami niewolników. Kiedy jednak w zdaniu używa staroświeckiego słowa parley, okazuje się, że handlarze denerwują się, stają się niepewni, nerwowi. A w końcu nakazują mu, by "używał angielskiego". Podobna sytuacja zdarzy się już na plantacji Candyland, kiedy jeden z podwładnych Calvina Candie upomina dr Schultza, że właściciel jest frankofilem, więc w dobrym guście jest zwracać się do niego monsieur Candie. Schultz rozpoczyna więc całą tyradę po francusku, ale zostaje upomniany: "Monsieur Candie nie zna francuskiego. Proszę nie wprawiać go w zakłopotanie".
Na tle Waltza widać jeszcze jedną słabość Amerykanów. W "Bękartach Wojny" głównym wrogiem postaci granej przez Waltza był "Apacz", w którego wcielił się Brad Pitt. W "Django" - Calvin Candie, postać odtwarzana przez Leonardo Di Caprio. Szczerze mówiąc było mi wszystko jedno, którego z nich widzę na ekranie. Obaj są hollywoodzko podobni i mają podobne możliwości. Waltz był jednak w obu obrazach niepodrabialny. I niezastąpiony. Przykro mi, Amerykanie.
Cienka linia
Każda postać Waltza była fenomenalna. Ale dopiero zestawienie Hansa Landy z "Bękartów Wojny" i dr Schultza z "Django" pozwala docenić kunszt tego aktora. Zresztą jest też dowodem na to, że Tarantino jako twórca dojrzał, pogłębił przekaz.
Hans Landa był okrutnym nazistą. Łowcą Żydów. Postacią krystalicznie złą, która swoje przymioty wykorzystywała w najgorszym z możliwych celów. Ale czy na pewno? Landa był co prawda poddany Hitlerowi fizycznie, jego działalność służyła celom nazistowskiego przywódcy. Ale w poincie filmu Landa paktuje z "Apaczem". Oferuje swoją pomoc i staje się paradoksalnie najbardziej skutecznym sprzymierzeńcem "Bękartów".
Dr. Schultza Tarantino postawił po drugiej stronie. Dziwacznemu Niemcowi tym razem kibicujemy od pierwszych minut filmu. Jak napisał Paweł Mossakowski w "Co jest grane?", jest: "Jowialny, pozornie dobroduszny, uśmiechnięty, wykwintnie się wysławiający, czarujący, a pod spodem - cyniczny i bezwzględny, a jeszcze głębiej - nie pozbawiony instynktu moralnego".
Kiedy na dr Schultza nałożymy Hansa Landę odkryjemy jednak, że te postaci różnią się niemal wyłącznie kontekstem, w którym zostały osadzone. Christoph Waltz zagrał niemal tak samo. Patrząc na niego w tych dwóch odsłonach nie da się uniknąć pytania o naturę zła i dobra i o rozróżnianie go. Bo w czym dr Schultz, który kazał Django zabić bandytę na oczach syna, jest lepszy od Hansa Landy?
Nie da się uniknąć też pytania o konsekwencje wyborów obu postaci. Trudno orzec, kto kończy przygodę bardziej tragicznie. Hans Landa, który zmieniając front co prawda będzie żył, ale na zawsze pozostanie z piętnem nazisty, czy Dr King Schultz, który do ostatnich minut pozostał wierny swoim wolnościowym, moralnym przekonaniom?
Waltz jest perłą, który Tarantino wyłowił i z satysfakcją wstawił w koronę swoich filmowych osiągnięć. Czekam na kolejne.
Czy zło i przyjazne usposobienie mają stać w sprzeczności? Wcale nie. Czy zło i poczucie humoru muszą stać w sprzeczności? Wcale nie. Po prostu lubimy tak to widzieć, bo łatwiej je wtedy rozpoznać. CZYTAJ WIĘCEJ