Karnawał to czas prywatek, zabaw, ale i balów. To tam najbardziej widać, że mamy problemy z ubraniem się stosownie do sytuacji. Źle dobieramy stroje, łączymy ze sobą niepasujące kolory, a zmęczeni tańcem zaczynami się rozbierać jak na plaży. Jak przewiduje w rozmowie z naTemat Joanna Bojańczyk, dziennikarka "Rzeczpospolitej", to zjawisko jest już tak silne, że nie da się go odwrócić.
Niestety ma pan rację. Zapanowała fuzja wszystkich stylów. Próbuje się nam wmówić, że wszystko pasuje do wszystkiego. Wydaje mi się, że to się zaczęło około dziesięć lat temu, na początku nowego tysiąclecia i wynikło ze swoistej inwazji dżinsów. Spodnie, które kiedyś były uważane za przeznaczone wyłącznie do noszenia w domu lub pracy w ogrodzie, dziś stały się wręcz strojem wieczorowym. Nosimy je nie tylko do marynarki, bo do tego już się przyzwyczailiśmy, ale i do smokingów. W tym samym szeregu można ustawić noszenie ciężkich butów do garniturów czy wkładanie przez mężczyzn spodni do butów.
Jest daleko posunięty rozkład zasad – łączy się wszystkie kolory ze sobą, łączy się ze sobą nieodpowiednie wzory. Niestety przykład płynie z góry, od ustawodawców mody, czyli dziennikarzy i projektantów. Niestety u nas dzieje się to intensywniej niż na Zachodzie. Tam jednak te tradycyjne wzorce ubioru miały więcej czasu na zakorzenienie się i przetrwały w większej części niż u nas.
Wyczucie dobrego smaku to dar czy umiejętność?
Wydaje mi się, że to jednak dar, coś, co przyjmujemy w genach. Są też oczywiście pewne zasady, które można opanować. W ostatnim wywiadzie Scott Schumann powiedział mi – a ja się z tym zgadzam, że elegancji nie można się nauczyć. Elegancja to także sposób trzymania głowy, sylwetka i inne czynniki, nad którymi można pracować, ale nie da się ich tak zupełnie zmienić.
Dlaczego tak źle się ubieramy? Nie wiemy jak i dlatego popełniamy błędy czy nie przykładamy do tego wagi?
Tutaj panują reguły środowiskowe. Inaczej ubierają się studenci, a inaczej inteligencja czy literaci. Widać także różnice między bywalcami filharmonii a bywalcami teatrów, bo w tych drugich obowiązuje jednak mniej formalny strój.
Dominującą tendencją jest upraszczanie i deformalizacja stroju. Pamiętam, że gdy startował "Twój Styl", porad dotyczących ubioru, savoir-vivre'u udzielał red. Piechowicz. I on odpowiadając ludziom na pytania, używał takich określeń jak suknia wieczorowa, suknia spacerowa, suknia popołudniowa. Przecież dziś to zupełny archaizm i nikt nie używa takich nazw. Teraz nie rozróżniamy takich okazji.
Jednak nawet w środowiskach o wyższym statusie społecznym, i wydawałoby się większej świadomości dobrego smaku, powszechnie zdarzają wpadki. Na wystawnym balu adwokatów w jednym z miast bodajże tylko dwie panie były w sukniach balowych, pozostałe ubrały suknie koktajlowe.
Nie dyskwalifikowałabym tego, nie poczytywała tego jako wielką wpadkę. Bo powinniśmy dbać przede wszystkim o to, by było nam wygodnie, byśmy dobrze czuli się w swoim stroju.
Ale są chyba pewne granice? Nie wyobrażam sobie, by zdjąć marynarkę w towarzystwie, ale odnoszę wrażenie, że od lat jestem w mniejszości.
To prawda, że nie trzymamy się nawet podstawowych zasad zachowania. Jednak obawiam się, że to już się stało, tu już nie ma możliwości powrotu do tego, co było kiedyś. Teraz nawet starsze pokolenia, które, wydawałoby się, powinny być ostoją tych wartości, porzucają je. Jednak teraz to starsi chcą wyglądać jak młodzi, a nie starsi jak młodzi.
Poza tym nie mamy skąd czerpać wzorców. Proszę popatrzeć, ile procent mężczyzn ubiera się dziś formalnie? Oczywiste jest, że nie będzie nosił krawata hydraulik, ale nawet w telewizji mało kto go nosi. Teraz królują same koszule, albo marynarki i t-shirty.
Jeszcze gorzej mają miłośnicy much. Najczęściej słyszą pytanie, czy są zwolennikami Korwina. To raczej nie dowód na popularność tego polityka, ale na słabą znajomość mody.
Tu się z panem nie zgodzę. Mucha jest zdecydowanie na fali wznoszącej. Wielu młodych uważa ją za element ekstrawagancji i często zakłada, choć nie do tak oficjalnych strojów jak kiedyś, ale do marynarek, koszul z deseniem. Mój 19-letni syn ma cztery muszki. A ci, którzy łączą ją tylko z Korwin-Mikkem, mówią to, bo coś muszą powiedzieć, a nie znają nikogo innego, kto muchę nosi. Jednak to nie zmienia faktu, że akurat ta moda wraca.