"Diablo" – ten tytuł elektryzuje graczy na całym świecie. Kultowa seria Blizzarda dobiła już do czwartej części, która wywołuje jednak więcej marudzenia niż zachwytów. W zeszły weekend na własnej skórze mogliśmy się przekonać, czy nowa odsłona powtórzy sukces poprzedników, czy gracze przepędzą ją do Piekła.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Spora część straciła serce i zaufanie do tego studia. Gameplaye i recenzje z poprzedniej, zamkniętej bety (dla nabywców gry w przedsprzedaży) również nie nastrajały pozytywnie, a w sieci pojawiło się mnóstwo komentarzy zwiastujących katastrofę lub wręcz bojkot "Diablo IV".
Wiadomo jednak, jak to jest z graczami – trudno im dogodzić, zwłaszcza w tematach świętości (tudzież w tym wypadku diabelskości), dlatego z jeszcze większą chęcią odpaliłem darmową betę, by samemu wyrobić sobie zdanie. Pierwsze wrażenia? No "Diablo"! Jednak im dalej w Sanktuarium, tym pojawia się więcej wątpliwości.
"Diablo IV" wygląda jak kolejna sieciówka z Chin. Gdzie jakaś piekielna stylizacja?
Kiedy naszym oczom ukazuje się znajome obozowisko z wyborem klasy postaci (w końcu możemy wybrać nie tylko męską lub żeńską budowę ciała, czyli np. być czarodziejem lub nekromantką, ale i modyfikować wygląd), wiemy, że dobrze trafiliśmy. Jednak trochę dalej już nie jest tak klimatycznie.
Nie chodzi o samo 3D, bo do niego przyzwyczaiła nas poprzednia część, ale ogólne doznania wizualne – jakbyśmy mieli do czynienia z... jakąś chińską podróbką, których powstają na pęczki. W designie brakuje mi jakiejś stylizacji, czegoś, co by go wyróżniało. Kiedy widzieliśmy screen z "Diablo II", od razu wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z tą, a nie inną grą.
"Diablo IV" pod względem graficznym pozbawione jest własnej tożsamości i wygląda generycznie. Aczkolwiek są momenty, kiedy na ekranie robi się naprawdę straszno lub obrzydliwie i rzeczywiście jest w tym coś ze starego "Diablo". Nie zgodzę się jednak z zarzutami, że gra jest zbyt cukierkowa – może "trójeczka" tak wyglądała, ale "czwórka" poszła w dobry kierunku, czyli... wstecz.
Na szczęście Blizzard przy okazji nie odkopał elementów, które było katorgą w "dwójce" - nie ma staminy, nie musimy kolekcjonować miksturek na pasie (te zdrowia same się dodają do puli, a mana napełnia się po używaniu podstawowych ataków), rzeczy w ekwipunku mają taki sam rozmiar, można cofać wybrane skille lub modyfikować bonusy naszego ekwipunku. Te rzeczy już też były w "trójce", ale teraz je jeszcze ulepszono, by to sama rozgrywka była trudna, a nie logistyka czy porządki.
Skalowanie poziomu świata może być największą bolączką "czwóreczki"
Rozgrywka... no właśnie. Z jednej strony siepiąc potworki czułem, że to stare dobre "Diablo", a nie jego klon. Jest "topornie", ale w pozytywnym sensie – każda, również najzwyklejsza walka z kościotrupem, to wyzwanie i nie odpływamy myślami gdzie indziej, bo się wszystko samo robi. Nie jest to gierka mobilna. Tzn. trochę gramy z automatu, ale nie klikamy zawsze w ciemno lub nie mamy pojęcia, co się właściwie dzieje. Mamy za to wrażenie, że kontrolujemy nawet największą sieczkę i czujemy każdy cios na wrogu lub na sobie.
Wynika to głównie z prostego powodu, który może być największą wadą gry – skalowania świata, w tym poziomu wrogów, by był dopasowany do naszego. Nie ma już tak, że wracamy do wcześniejszej lokacji i potworki padają jak muchy. Nie ma też tak, że trafiamy na bossa, którego nie możemy pokonać, omijamy go, nabijamy poziomy, a potem wracamy, bo powinien być prostszy. Jest dalej silny, bo również i on będzie mieć wyższy level.
Ten system sprawia, że czy mamy 1 poziom, czy 100, to zwyczajnego, tego samego kościotrupa będziemy bić tak samo, bo będzie miał mniej więcej taki sam poziom co my. Nigdy więc nie będziemy się czuć zbyt potężni (w zwykłych grach cRPG to z kolei czasem było wadą, gdy na początku zdobywaliśmy najlepszą broń i byliśmy potem niepokonani) - chyba że wypadną nam przegięte przedmioty lub lepiej dobierzemy swoje umiejętności.
I to faktycznie może działać, bo gdy grając druidem zresetowałem sobie skille z wilkołaka na niedźwiedziołaka, zdobyłem bardziej dopasowany sprzęt, to Matka Lęgu, której wcześniej mnie masakrowała, już przestała być takim kozakiem. Może więc będzie mieć to sens i sprawi, że bardziej technicznie, taktycznie i strategicznie będziemy podchodzić do przeciwników?
To się okaże. Mam jednak spore wątpliwości, szczególnie że system na początku może być źle zbalansowany – czytałem wiele komentarzy, w których ludzi pisali, że grając nekromantą gra przechodziła się sama. Z kolei barbarzyńca jest ponoć słaby i źle skonstruowany, a zostały raptem nieco ponad dwa miesiące.
"Diablo IV" jest wciąż diabelnie wciągające. I pierwszy raz jaram się... fabułą
Z fabułą w sieciowych grach hack'n'slash jest trochę jak z filmami dla dorosłych – stanowi jedynie pretekst do dźgania mieczem. "Diablo" od zawsze miało strasznie klimatyczny świat i klimat, ale główna fabuła i questy poboczne nigdy specjalnie mnie nie angażowały. Teraz jest inaczej za sprawą Lilith, której będziemy deptać po piętach.
To nie kolejny boss, który jakimś cudem zdobywa władzę nad światem, ale postać z krwi i kości (i rogów), z charakterem, ambicjami i charyzmą. Scenki, w których manipuluje śmiertelnikami, są naprawdę ekscytujące i nie dziwimy się, że gromadzi armię.
Nie da się ukryć, że też świetnie się prezentuje i wpisuje w modę na niby przerażające, ale przy okazji seksowane postacie kobiece w grach (wielka wampirzyca "Resident Evil" czy robo-baletnice z "Atomic Heart").
Co z questami? Oczywiście wszystkie są w stylu "idź tam, zanieś to, przynieś tamto, zabij tego, uratuj tamtego", ale twórcy potrafią zaskoczyć. Już na samym początku mamy plot twist, którego kompletnie nie spodziewałem się w sieciowych "rąbankach". Jak w najlepszym horrorze okultystycznym.
Choć nie każdy quest główny czy poboczny jest tak dobry, to jest ich na tyle dużo, że zawsze znajdzie się jakaś perełka i wciągają, bo pomysłowo maskują sztampowy szkielet. Naprawdę nie spodziewałem się, że kiedyś będę chciał grać w "Diablo" dla fabuły, a tak naprawdę było.
Diabeł tkwi w szczegółach, czyli rzecz o obawach dotyczących "Diablo 4"
W open betę grałem na PS4 i może przez to nie miałem żadnych problemów z logowaniem, jak np. gracze PeCetowi, których jest zdecydowanie więcej. Gra "chrupała" zwłaszcza w miastach i czasem NPC doczytywali się po czasie i pojawiali się znikąd. Wywaliło mnie dosłownie cztery razy przy teleportacji do miasta, a grałem przez kilka godzin przez dwa dni (dobiłem do 20. poziomu, by za bardzo sobie nie spoilerować).
To nadal wczesna wersja gry i to za darmo, więc nie ma co się (jeszcze) czepiać. Jednak już na tym etapie była w pełni grywalna i z bólem serca patrzyłem na ten rozległy świat, mnóstwo questów i mechanik do odkrycia. Ta gra będzie naprawdę wielka pod każdym względem. Już przy samej kampanii single player będziemy mogli spędzić mnóstwo czasu, a przecież "Diablo" rozwija skrzydła dopiero w rozgrywce sieciowej. Na razie jednak nie mogliśmy zasmakować endgame'u, czyli trybu po przejściu głównej fabuły.
Nie jestem też przekonany do nowego drzewka umiejętności. Nie pograłem za dużo, ale wydawało mi się, że daje nam tylko pozorny i niewielki wybór w porównaniu np. z szalenie skomplikowanym "Path of Exile" i jego milionem możliwości rozwoju. Z niektórych wczesnych skilli na późniejszych etapach pewnie nie będziemy korzystać. To wszystko też może być zaletą dla mniej hardcore'owych graczy, ale może też sprawić, że będzie jeden właściwy build danej klasy postaci.
Mało oryginalny design, skalowalny świat, liniowe drzewko umiejętności, a endgame i mikropłatności wciąż pozostają tajemnicą. Coś jednak było w tej becie, co sprawiło, że w weekend siedziałem z padem w ręku i miałem radochę jak kiedyś, gdy katowałem "D2" zamiast odrabiać pracę domową. Nie był to tylko sentyment, ale też frajda z odkrywania fabuły i świata, a także to uzależniające, niekończące się "ekspienie" oraz szlachtowanie nieprzebranych hord wrogów.
Nadal jednak nie zdecydowałem się na kupno, ale może do czerwca coś się jeszcze wydarzy. Póki co odkładam kasę do skarbonki, bo gra w przedsprzedaży kosztuje aż 350 zł, co może nie byłoby aż takim problemem, gdyby nie to, że nie dostajemy pełnej zawartości - spora część będzie i tak dodatkowo płatna w sklepie (np. karnety sezonowe, fajniej wyglądające przedmioty itd.).
Jest wobec niej też wiele niewiadomych, które mogą nie zostać poprawione i zbalansowane do premiery. Czy jest więc sens płacić teraz pełną kwotę? "Diablo III" stało się naprawdę wciągające dzięki Szczelinom z dodatku "Reaper of Souls". "Diablo IV" zdaje się na razie być tylko ewolucją, a nie rewolucją, jak każda poprzednia część. Dlaczego więc wciąż się waham? Najwyraźniej poddałem się urokowi Lilith i pewnie i tak ostatecznie się skuszę.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.