– Za dwa tygodnie mija 12 lat, odkąd wyszedłem na wolność. W więzieniu spędziłem dokładnie 12 lat, 3 miesiące, 9 dni. 5 lat w celi dla szczególnie niebezpiecznych więźniów – mówi naTemat Czesław Kowalczyk, który niesłusznie został skazany za morderstwo. Gdy wyszedł z więzienia miał 45 lat. W 2016 roku otrzymał największe przed Tomaszem Komendą odszkodowanie, za które kupił jacht. – Mieszkam w domu nad oceanem. Mam nowy biznes, zatrudniam 20 osób – opowiada o swoim życiu.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
W 2018 roku, gdy Tomasz Komenda wyszedł z więzienia, rozmawiałam z pana żoną. Mówiła, że pan bardzo to przeżywa. A nawet, że chciał się pan z nim skontaktować i poznać ze swoim adwokatem, który wygrał pana proces i walkę o odszkodowanie. Czy doszło do spotkania?
Nie. Była taka propozycja, ale któraś z telewizji chciała z tego zrobić show. I to mnie zraziło. Nie spotkaliśmy się, ale widziałem, że w tamtym czasie całkiem fajnie sobie poradził. Myślę, że szum medialny mu pomógł. Oczywiście żadne pieniądze nie zwrócą lat spędzonych w więzieniu, ale dostał odszkodowanie.
Śledzi pan, co się u niego dzieje teraz?
Nie. Słyszałem tylko, że ma jakieś problemy. Ludzie ocenili go przedwcześnie, nie znając wszystkich faktów. Ja nie chcę komentować medialnych doniesień. Daleki jestem od oceny kogokolwiek, zwłaszcza człowieka, który przeżył coś takiego, co trudno mieści się w jakichś realiach. To trudno sobie wyobrazić.
Nie można też porównywać, że ktoś spędził w więzieniu 12 czy 18 lat. Każde życie jest ważne. To jest tak, jak skoczyć z wysokości. Czy to jest 500 metrów, czy 5 tys. metrów, efekt jest ten sam.
Czesław Kowalczyk miał 33 lata, gdy w 1999 roku trafił do więzienia niesłusznie skazany za zamordowanie 26-letniego Adama K., instruktora jazdy konnej, mistrza Polski w jeździectwie. Został oskarżony o zabójstwo na zlecenie. Dostał dożywocie, zamienione na 25 lat. Na wolność wyszedł w 2011 roku, sąd uniewinnił go prawomocnym wyrokiem 21 sierpnia rok później. W 2016 roku otrzymał rekordowe na tamten czas odszkodowanie 2,7 mln zł – najwyższe w Polsce przed Tomaszem Komendą. Domagał się 15 mln zł.
Pan niesłusznie spędził w więzieniu ponad 12 lat, z czego 5 lat w izolatce.
Za dwa tygodnie mija 12 lat, odkąd wyszedłem na wolność. W więzieniu spędziłem dokładnie 12 lat, 3 miesiące, 9 dni. 5 lat w celi dla szczególnie niebezpiecznych więźniów.
Przez pięć lat nie miałem możliwości rozmawiania z ludźmi. Nie miałem kontaktu z lustrem. Nie wiem dlaczego, ale tam, gdzie byłem, nie było lusterka. To, co mi przynosili, to była jakby folia aluminiowa na plastikowej płytce. Gdy wyszedłem z więzienia, dostałem 12 zł na bilet powrotny do domu.
Nie miałem nic. Mój dom był w ruinie. Mogłem wejść do niego przez każde wybite okno, ale nie było sensu, bo śmieci były na wysokości parapetu.
Przypomnijmy, to był 2011 rok.
Przeskok z XX do XXI wieku dopadł mnie w więzieniu. Przed moim aresztowaniem nie było internetu, ludzie nie pisali smsów. Pierwszego smsa wysłałem po wyjściu z więzienia. Pierwszą książką, którą kupiłem, był "Internet dla seniorów". Książka pisana grubym drukiem, okazała się jednak absolutnie niepotrzebna. Dałem ją mojej mamie, poradziłem sobie bez niej.
Jak wyglądało szukanie pracy?
Bardzo rzadko ludzie chcą zatrudniać byłych więźniów. W większości przypadków, kiedy dzwoniłem w sprawie pracy to po informacji, że przez ostatnie 12 lat siedziałem w więzieniu za morderstwo, była cisza, bo ludzie rzucali słuchawką. Postrzegam się jednak jako zaradnego człowieka. Coś wymyśliłem i pracowałem.
Jak pan sobie radził z pieniędzmi?
Nie czułem wartości pieniądza. To jest jak na wycieczce do innego kraju, gdy uczymy się nowych cen i nie wiemy, co ile kosztuje. Taki był powrót do Polski po wyjściu z więzienia. Wtedy ceny są całkowicie abstrakcyjne. Coś, co wydaje się, że powinno kosztować 100 zł, kosztuje 20 zł.
Pytam o to, bo dziś pana historia brzmi jak z bajki. Po pięciu latach w 2016 roku przyszło odszkodowanie. Rekordowe na tamten czas – 2,7 mln zł.
Zdaję sobie sprawę, że duże pieniądze na pewno mogą przewrócić w głowie człowiekowi zwłaszcza temu, kto przebywał długo w więzieniu. Ja kupiłem za nie jacht.
Dlaczego jacht?
Pomysł z jachtem powstał, gdy miałem 10 lat. Był taki film "Pogoda dla bogaczy" i z niego wziął się ten pomysł. Jak miałem 15 lat, skończyłem szkołę podstawową, wsiadłem w pociąg i pojechałem do Gdyni, żeby zostać żeglarzem. Pomysł, żeby mieszkać na łódce i robić ludziom wakacje marzeń powstał w latach 80.
Czyli wiedział pan od razu: jest odszkodowanie, kupuję katamaran?
Tak. Wiedziałem, na co przeznaczyć pieniądze. Jeszcze w więzieniu myślałem, jak chciałbym spędzić ostatni tydzień życia. I wymyśliłem, że chciałbym go spędzić na takim rejsie, jakie sam robię teraz dla turystów.
Jak wygląda pana życie dziś?
Mieszkam w domu nad oceanem. Mam nowy biznes, zatrudniam 20 osób. Moja flota liczy dziś 5 katamaranów – jeden własny, pozostałe czarteruję. Robię tu dużo fantastycznych rzeczy. Nie znam lepszego sposobu na relaks niż rejsy w takich miejscach.
Była pani na katamaranie? To jest inny sposób życia. Katamarany, które mam to jakby hotele na wodzie. Każdy ma własną kabinę z prysznicem, z łazienką. Jest kuchnia, salon. Jak chcemy, to pływamy na żaglach, jak chcemy to na silnikach. Codziennie możemy stanąć gdzie indziej, sami wybieramy, gdzie pływamy i co robimy. To rejsy dla wszystkich, nie trzeba mieć żadnego doświadczenia żeglarskiego. Turyści, którzy do mnie przyjeżdżają, spędzają kilka dni na katamaranie, organizuję im też safari w Tanzanii i Kenii, safari po morzach, wyprawy na Kilimandżaro.
Fot. Czesław Kowalczyk/Archiwum prywatne
Czyli pierwszy jacht zarobił na siebie i kolejne?
Tak. Jeden jest w Chorwacji – dla turystów i osób z uprawnieniami do żeglowania lub nie, można na nim pływać przez tydzień. Cztery katamarany są na Zanzibarze. Tam robimy rejsy tygodniowe i kilkudniowe. Zanzibar jest przepięknym miejscem i jeszcze świeżą destynacją. Tu są wspaniali ludzie, jest super jedzenie.
Moja firma jest tu pierwszą firmą czarterującą jachty. Na Zanzibarze mamy tylko jedną marinę, ale to wystarczy, żeby bezpiecznie przetrzymywać łódki i żeby zabierać stąd turystów i robić rejsy do Tanzanii, do Kenii, czy na okoliczne wyspy.
Zanzibar to nie jedna wyspa. Wokół Zanzibaru są dziesiątki wysepek, do których ciężko się dostać inaczej jak wodą. Mam tę możliwość, że pokazuję turystom bardziej dziką Afrykę. Nie turystyczną i niekomercyjną.
Kim są klienci?
Cały świat. Jest dużo Polaków. Na Zanzibarze w ogóle jest bardzo dużo Polaków. I turystów, i tu mieszkających. Ale nie chodzi tylko o pieniądze. Jednym z moich celów jest nie tylko biznes.
Na przykład jestem zaprzyjaźniony z ludźmi z wioski na z wyspie Pemba. Jest tam 500 dzieci i 20-30 dorosłych, bo reszta wyjechała stamtąd do pracy. Niedawno przypłynęły do mnie dzieci na łódkach wydrążonych z pni drzewa, jeden z chłopców miał złamaną rękę. Temblak miał zrobiony z czterech patyków i ze szmat. W tej wiosce dzieci nigdy w życiu nie widziały lekarza. A ponieważ połowa z moich klientów to lekarze, postanowiłem zaproponować im 50 proc. zniżki na moje rejsy – jeśli jeden dzień swojego urlopu przeznaczą na pomoc dla dzieciaków.
Chcę też na Zanzibarze otworzyć szkołę skipperów, czyli dla ludzi, którzy kierują łódkami. Prędzej czy później Zanzibar będzie miejscem, gdzie będzie masę łódek i katamaranów. To przecudowne miejsce, stworzone do tego rodzaju działalności. Zacząłem naukę od moich pracowników. Mam nadzieję, że jedną z fajniejszych rzeczy, które uda mi się tu zrobić jest pomoc tym ludziom. I nauka ich, w jaki sposób mogą zarabiać fajne pieniądze w zgodzie z tym, co uważam za słuszne.
Gdy wyszedł pan z więzienia z tymi 12 zł na dojazd do domu, jaki był wtedy Czesław Kowalczyk? A jaki jest dziś?
Nie da się porównać. Wychodząc z więzienia, byłem bez pieniędzy, ale i bez obowiązków. Pierwszy rok po wyjściu na wolność był jak euforia. Teraz jest bardzo ciężka praca. Prowadzenie firmy oznacza dużo obowiązków. Firma się rozrasta, mam coraz więcej katamaranów. Żyję w przepięknym miejscu. Robię ludziom wakacje marzeń, spełniam wszystko to, co też chciałbym, żeby było spełnione dla mnie. Mam możliwość pomagania innym.
Przed aresztowanie Czesław Kowalczyk był przedstawicielem handlowym, mieszkał z narzeczoną i 4-letnim synem. Gdy był w więzieniu, narzeczona odeszła, stracił kontakt z synem. Łatwego życia nie miała jego mama. – Poodsuwały się od niej różne koleżanki. Szybko rozeszła się wieść, że ma syna mordercę. Sama mi opowiadała, że jak szła ulicą, to ludzie przechodzili na drugą stronę – opowiadała nam jego żona, Aleksandra, którą poznał dwa miesiące po wyjściu z więzienia. Swój jacht nazwał "Felix Finis" – szczęśliwe zakończenie. – To bardzo silny człowiek, i fizycznie, i psychicznie. Ogromny optymista, nie znam drugiego takiego, jakim jest mój mąż – mówiła o nim żona.
Po wyjściu na wolność korzystał pan z pomocy psychologa?
Nie. Na rejsach, które organizuję, jest bardzo dużo lekarzy i prawników. Rozmawiałem podczas rejsów z psychologami, nawet z psychiatrami, o różnych aspektach tego, co mnie spotkało. I w jaki sposób radziłem sobie z tymi rzeczami. Ale terapii jako takiej nie miałem. Myślę jednak, że ludziom po wyjściu z więzienia przydałaby się taka terapia. Traumy, które są w więzieniu, ciężko samemu pokonać.
Rodzina, przyjaciele to jest coś, co pomaga przy życiu. Ale różne rzeczy w głowie się dzieją, niezależne od nas. Myślę, że każdemu z nas przydałaby się pomoc psychologa. To, czy ja sobie poradziłem, mogliby stwierdzić lekarze.
A pan jak czuje?
Znam osoby, które mają mniej poukładane życie niż ja.
Gdy dostał pan odszkodowanie, czy znaleźli się doradcy, którzy lepiej wiedzieli, co powinien pan z nim zrobić? Osoby, które może miały zakusy na te pieniądze?
To mechanizm stary jak świat i na pewno tak było. Natomiast ja mam wokół siebie osoby, które kocham. I mam się kogo radzić.
Co panu pomogło najbardziej? Co miało największy wpływ na to, gdzie pan jest teraz?
Rodzina. I przyjaciele. Dobrzy ludzie. Jeden dał mi ciuchy, drugi dał m rower, trzeci auto. U mnie nie było żadnych negatywnych emocji. Po wyjściu z więzienia nie miałem kontaktu z 4-letnim synem. Dziś mamy kontakt. Gadamy codziennie. Jest bardzo do mnie podobny. Dużo mądrzejszy i przystojniejszy, ale to po matce.
Pani Ola wspominała nam w 2018 roku, że zostały w panu nawyki z więzienia. Że nie gasi Pan światła, bo cały czas paliło się w celi, nie zamyka drzwi. Jak jest teraz?
Teraz mieszkam na tropikalnej wyspie. To jest całkiem inny rodzaj życia. Moje życie dziś jest zupełnie inne. Inne są też moje obawy i pragnienia. Gdy byłem w celi i nie widziałem słońca przez dwa lata, to w jakiś sposób naturalnie szukałem, gdzie to słońce jest. Teraz, gdy mieszkam na łódce, to pierwsza myśl, gdy się budzę, to z której strony jest wiatr, a nie słońce. W tropiku staram się unikać słońca.
Kiedyś przez lata byłem odcięty od pogody. Teraz, gdy jestem na łódce, pogoda jest dla mnie bardzo ważna.
Fot. Czesław Kowalczyk/archiwum prywatne
Jakie są teraz pana marzenia? Plany? Dalsze cele?
Chcę zbudować marinę na wyspie Pemba. Buduję tu hotel. A właściwie nie hotel. Chcę zrobić taki świat jak w Avatarze. Chciałbym, żeby ludzie, którzy go zobaczą, zastanawiali się, czy został zbudowany, czy wyrósł. To piękne miejsce obok parku narodowego. Tam nie ma ani dróg, ani sklepów, nie ma hoteli.
Chcę wozić swoimi katamaranami ludzi do miejsca, które jest z dala od wszystkiego. Na końcu świata. Jest tylko dżungla i błękitna woda. I będą domki z bambusa, które chcę pobudować na drzewie.
Jest pan szczęśliwy?
Zawsze byłem. Szczęśliwym się jest, zadowolonym się bywa. Ja bywam niezadowolony, ale szczęśliwy jestem zawsze.
Wydaje się, że wszystko cudownie się panu ułożyło. Są w ogóle jakieś negatywne aspekty obecnego życia?
Nie czytam tyle książek, co kiedyś. Nie mam czasu.
Wraca pan myślami do czasu więzienia?
Staram się sobie tego nie przypominać. Nie przeżywać tego, jak wydaje się, że mógłbym przeżywać. Chyba zapomniałem. Rzadko bywam w Polsce. Podróżując do Europy, pierwszy raz w tym roku założyłem buty.
Moje życie na Zanzibarze i w więzieniu to dwie różne rzeczy. Wszystkie płaszczyzny, na których mógłbym dokonywać porównań, są inne. Absolutnie wszystko jest inne. Wróciłem do normalnego życia. Dziś mam pełen reset.
Przyjechałem kilka dni temu do Europy, która wydaje mi się coraz bardziej egzotyczna, a co dopiero moje życie, które 12 lat temu zostawiłem? Moje poprzednie życie też wydaje mi się dziś egzotyczne.
Czy to, że w pana adresie mailowym są cyfry oznaczające, ile czasu spędził pan w więzieniu, nie świadczy jednak o czymś innym?
Założyłem to konto 12 lat temu, gdy wyszedłem z więzienia.
Dziś również wybrałby pan taki sam adres email?
Dziś jestem innym człowiekiem. Mam bajkowe życie. Żyję jak w raju.