Gdańsk bez stoczniowych dźwigów? - Ten czarny scenariusz jest jak najbardziej realny - mówi naTemat Janusz Chilicki z inicjatywy "Dźwignij Gdańsk - NIE dla burzenia Stoczni Gdańskiej". Bo tam, gdzie niegdyś była stocznia, powstaje Młode Miasto, czyli postindustrialna dzielnica na wzór Walencji, czy Liverpoolu. W teorii, bo w praktyce wszystkie wszystkie ślady przeszłości mogą zostać tam zrównane z ziemią, albo przesłonięte ogromnym centrum handlowym. - Jesteśmy zdeterminowani, by tak się nie stało - zapewnia miasto.
Gdy kilka lat temu gdański magistrat przedstawiał pierwsze plany Młodego Miasta - dzielnicy, która ma powstać na terenach postoczniowych w samym sercu miasta, mieliśmy w Gdańsku nadzieję, że wkrótce miasto zacznie przypominać Walencję, Gotteborg, czy Liverpool. Miasta, gdzie industrialny krajobraz z przeszłości zyskał drugie, lepsze życie. Jednak tam przy rewitalizacji terenów fabrycznych nikt nie wyobrażał sobie, by po przeszłości nie został żaden ślad.
Tymczasem, gdańskie Młode Miasto powoli zaczyna powstawać, a wiele wskazuje na to, że ze szczytnych planów pozostało niewiele i nowe centrum miasta ma wyglądać trochę według najlepszych PRL-owskich wzorców. Czyli stanąć na gruzach tego, co było tu wcześniej.
Pierwszym krokiem inwestorów, którzy mają wznieść Młode Miasto w miejscu, gdzie kiedyś prosperowała wielka Stocznia Gdańska, jest budowa ulicy Nowa Wałowa. Dzisiejsza Wałowa to niewielka ulica oddzielająca dawne tereny stoczniowe od tego, co turyści nazywają w Gdańsku starówką. Nowa Wałowa będzie tymczasem wielką arterią, która ma całkowicie zmienić komunikację w sercu miasta. I stać się główną trasą dla budowniczych nowoczesnego Młodego Miasta.
Problem tylko w tym, że jak na razie na ich drodze nie stoi nic, co mogłoby im przeszkodzić w całkowitym rozprawieniu się z historią Gdańska. Nikt nie ruszy oczywiście pomnika Poległych Stoczniowców, czyli słynnych gdańskich Trzech Krzyży. Przed tym chroni je chociażby powstałe tuż obok Europejskie Centrum Solidarności, które jest pierwszym obiektem zbudowanym w charakterze Młodego Miasta. Na drodze budowy Nowej Wałowej ostatnio stanął jednak nieco mniej słynny od pomnika mur stoczniowy z grafiką Iwony Zając, w którą wplecione były przejmujące historie gdańskich stoczniowców. Kilka dni temu go zburzono. Miejsce wygląda już zupełnie inaczej.
A czy ktoś wyobraża sobie panoramę Gdańska bez stoczniowych dźwigów? - Ten czarny scenariusz jest jak najbardziej realny - mówi naTemat Janusz Chilicki z inicjatywy "Dźwignij Gdańsk - NIE dla burzenia Stoczni Gdańskiej". Gdańszczanin podkreśla jednak, że wciąż wierzy, że powstanie nowej dzielnicy nie musi tego oznaczać. Czasu jest jednak coraz mniej. W ubiegłym roku niepostrzeżenie z pejzażu miasta zniknęły przecież charakterystyczny "pomarańczowy" żuraw i potężny dźwig typu Kone. To właśnie maszyny tego drugiego typu są wizytówką miasta.
I jak tłumaczy naTemat rzecznik prezydenta Gdańska Antoni Pawlak, o nie możemy być na razie spokojni. - Te kilka najbardziej charakterystycznych dźwigów należy do stoczni i większość wciąż pracuje. Co do reszty mamy natomiast taką ustną, dżentelmeńską umowę z właścicielami, że jeśli będą chcieli je sprzedawać będziemy pierwszymi, których o tym zawiadomią - mówi urzędnik.
Determinacja kontra złom za miliony złotych
Pawlak dodaje, że miasto już jeden żuraw nawet kupiło. Po cenie złomu, bo na taki interes zgodził się właściciel. - Ideą prezydenta Pawła Adamowicza - podobnie jak było to ideą nieżyjącego posła Arama Rybickiego - jest, by w panoramie miasta te dźwigi zostały. Wszystkie już nawet zinwentaryzowaliśmy, jest ich w mieście ponad sto. Natomiast zaledwie kilka ma znaczenie dla krajobrazu - wyjaśnia.
Tym "dżentelmeńskim umowom" niezbyt ufają natomiast zwykli gdańszczanie. - Dżentelmeńskie umowy czasem w biznesie się sprawdzają. Jednak tam, gdzie istnieje strona społeczna i publiczne pieniądze, powinniśmy być raczej zwolennikami transparentnych umów na piśmie - odpowiada magistratowi Janusz Chilicki.
Publiczne pieniądze, a raczej ich brak to tymczasem kolejny problem z gdańskimi dźwigami. - Kupno po cenie złomu to od wydatek od 50 tys. do nawet miliona złotych. A potem koszty generować będzie także utrzymanie, konserwacja, czy ubezpieczenie. To będzie dla miasta rzeczywiście olbrzymi problem - mówi otwarcie Antoni Pawlak. W urzędzie liczą, że pomoże jednak Warszawa. - Mamy zapewniania Sławomira Rybickiego (brata ś.p. Arkadiusza Rybickiego - red.) z Kancelarii Prezydenta, który ma sprawą dźwigów zainteresować ministra kultury i prezydenta Bronisława Komorowskiego - dodaje.
Być może wystarczyłoby jednak, by miasto wysłuchało wreszcie opinii mieszkańców. Przede wszystkim właśnie o to chodzi twórcom inicjatywy "Dźwignij Gdańsk". - Mamy już kilka pomysłów w jaki sposób zachować te dźwigi. Słowem kluczem do planów, które zaprezentujemy wkrótce jest patronat. Nie chcę zdradzać jeszcze czyj i w jakiej formule, ale już mamy pierwsze deklaracje potencjalnych patronów - zdradza Chilicki.
Magistrat pomysłów mieszkańców powinien wysłuchać tym chętniej i uważniej, iż okazuje się, że niezależnie os siebie obie strony myślą chyba o tym samym. - My jesteśmy naprawdę bardzo zdeterminowani w walce o zachowanie dotychczasowej panoramy. I będziemy pieniędzy na to szukać wszędzie. Jest wiele możliwości, jak choćby sponsorzy. Przecież nie wszystko musi kupić miasto. Możemy też szukać pieniędzy unijnych - tłumaczy Pawlak.
Żurawie i tak zasłoni wielka galeria handlowa?
Niepewna przyszłość gdańskich żurawi to zdaje się jednak dopiero początek obaw o przyszłość miasta i tego, jak zmieni je Młode Miasto. Nawet jeśli inwestor nie będzie miał nic przeciwko dźwigom, zrównane z ziemią zostanie prawdopodobnie większość postoczniowych budynków. Co je zastąpi? Między innymi olbrzymie centrum handlowe, które może stanąć tuż obok Trzech Krzyży, w sąsiedztwie ECS.
- Z zaprzyjaźnionymi architektami odkryliśmy to dopiero niedawno, choć siedzimy w tym bardzo długo. W planach zagospodarowania przestrzennego Młodego Miasta jest projektowane centrum handlowe większe od Galerii Bałtyckiej! Taki wielki moloch w tak ważnym dla nas, dla całej Polski miejscu - irytuje się lider inicjatywy "Dźwignij Gdańsk".
Jego zdaniem, Młode Miasto nigdy nie będzie mogło być tak dobre jak powinno, jeśli władze Gdańska i inwestorzy nie zdecydują się traktować mieszkańców jak równorzędnych partnerów. - W Oslo, Hamburgu, czy Toronto, gdzie powstawały podobne dzielnice, zawsze towarzyszyły temu poważne i długotrwałe konsultacje społeczne. To nie jest tak, że urzędnicy mają pomysły najlepsze. Tam, gdzie społeczeństwo ma prawo głosu, tam pojawia się więcej planów, które później łatwiej zdobywają akceptację społeczną - tłumaczy Janusz Chilicki.
Te kilka najbardziej charakterystycznych dźwigów należy do stoczni i większość wciąż pracuje. Co do reszty mamy natomiast taką ustną, dżentelmeńską umowę z właścicielami, że jeśli będą chcieli je sprzedawać będziemy pierwszymi, których o tym zawiadomią.
Janusz Chilicki
inicjatywa "Dźwignij Gdańsk"
Z zaprzyjaźnionymi architektami odkryliśmy to dopiero niedawno, choć siedzimy w tym bardzo długo. W planach zagospodarowania przestrzennego Młodego Miasta jest projektowane centrum handlowe większe od Galerii Bałtyckiej! Taki wielki moloch w tak ważnym dla nas, dla całej Polski miejscu.