Tadeusz Woźniak, autor m.in. "Zegarmistrza światła" i melodii rozpoczynającej serial "Plebania" tym razem poświęcił piosenkę swojemu synowi. Filip ma zespół Downa, a swoich rodziców nazywa "mamela" i "tatela". W wywiadzie dla naTemat opowiada, dlaczego chce zwrócić uwagę na problemy osób niepełnosprawnych i z jakimi problemami muszą się one zmagać.
Kto tworzy Zespół Dauna, który nagrał piosenkę "Mamela" ?
Tak naprawdę nie ma takiej formacji, to raczej hasło, które ma odczarować to słowo. A w życiu Zespół Dauna to my: żona, ja i nasi synowie. Filip jest najważniejszy w naszym życiu i wokół niego skupia się nasza aktywność.
Piosenka "Mamela", opowiadająca o pańskim synu Filipie, ma pokazać, że można radośnie opowiadać o niepełnosprawności?
Cel jest prosty – to odkłamanie stereotypów, które narosły wokół osób niepełnosprawnych. Piosenkę nagrał Zespół Dauna, bo Filip ma zespół Downa, ale tak naprawdę chcemy opowiedzieć o wszystkich rodzajach niepełnosprawności.
Kiedy zaczynałem współpracę z Olimpiadami Specjalnymi podchodziłem do osób z zespołem Downa z pewnym strachem, niepokojem, by ich nie urazić. Później uświadomiłem sobie, że to przynosi raczej odwrotny skutek.
To prawda. Niestety w Polsce wciąż panuje segregacja, tworzy się getta. Rodzice, opiekunowie tworzą wokół niepełnosprawnych otoczkę, kordon. Odgradzają dzieci od reszty społeczeństwa, bo uważają, że tak będzie bezpieczniej, lepiej. A to nie jest dobra droga, bo nie da się zbudować twierdzy, w której panuje absolutne bezpieczeństwo.
Bezpieczniej będzie, jeżeli jak największa liczba ludzi poczuje się opiekunami i będzie wiedziała jak zachować się w ich obecności. Powinniśmy więc integrować niepełnosprawnych z resztą społeczeństwa. Dzięki oswajaniu się z niepełnosprawnymi wiemy, że to radośni, pogodni ludzie, bardzo empatyczni. Jednak jeśli zamknie się ich w enklawach, to ani my nie będziemy wiedzieli jak z nimi rozmawiać, ani oni nie będą wiedzieli czego po nich oczekujemy. Ja po raz pierwszy spotkałem osobę z zespołem Downa gdy miałem 20 lat. Teraz to się trochę zmienia, ale niestety zbyt wolno.
Jednym z ważnym ośrodków zmian jest szkoła w Łajskach, gdzie prowadzi się edukację włączającą. Na czym polega ten proces?
Wszystko zaczęło się 10 lat temu od dyrektora, który zgodził się przyjąć do szkoły dwójkę autystycznych dzieci. Normalnie takie dzieci dalej w zasadzie nie miały i nadal nie mają wstępu do szkół masowych, a jednak zdecydowano się na taki eksperyment. No i bardzo szybko okazało się, że to był dobry pomysł – włączanie niepełnosprawnych do społeczności szkolnej się udało.
Dzieci mają szansę na rozwój w kontakcie rówieśniczym, a pozostałe dzieci uczą się empatii, opieki, wyzwalają się w nich naturalne instynkty opiekuńcze. Korzystają na tym dzieci niepełnosprawne i pozostałe, które dzięki empatii łatwiej zjednują sobie przyjaciół, którzy w dorosłym życiu będą mogli im pomóc.
Takie możliwości daje szkolnictwo włączające, które jest zupełnie inne od szkół integracyjnych. Tam niepełnosprawni uczniowie trafiają do wybranych szkół, w jednej klasie jest nawet pięć osób, bo tyle dopuszcza prawo. Tylko jeden dodatkowy nauczyciel nie ma możliwości poradzić sobie z taką grupą. Zaczynają na tym tracić wszyscy uczniowie i rodzice zaczynają protestować. Wtedy dzieci niepełnosprawne przez resztę atakowane.
Na czym więc polega edukacja włączająca?
Uczniowie chodzą do szkół w swojej okolicy, z kolegami z podwórka. Dzięki temu w placówce jest dwójka, trójka takich dzieci. One rozmywają się w całej grupie uczniów, nie stanowią na tyle dużej grupy, by problemy wynikające z ich niepełnosprawności stały się zauważalne i znaczące. Każdy z takich uczniów ma swojego asystenta, który może dostosować tempo pracy do wymagań dziecka, pomóc mu, a kiedy trzeba wyjść z nim z klasy. Niestety nauczyciele bronią tego chorego systemu szkół integracyjnych.
To dziwne o tyle, że system edukacji włączającej jest tańszy. Jeśli uczniowie niepełnosprawni będą trafiać do najbliższych szkól masowych, to wiele szkół specjalnych z sekretarkami, księgowymi, sprzątaczkami, kotłownią itd., przestanie być potrzebnych. Zatrudnienie asystentów dla uczniów niepełnosprawnych jest wbrew pozorom tańsze od tego.
Pana syn ma 16 lat. Jak przez ten czas zmienił się stosunek społeczeństwa do ludzi z zespołem Downa?
Wie pan, wydaje mi się, że żeby taka poważna, zauważalna zmiana mogła zajść potrzebne jest nowe pokolenie, pokolenie bez uprzedzeń. Ale to się dzieje. Trudniejsze jest przekonanie środowiska szkolnego, nauczycieli, bo w ministerstwie edukacji nauczanie włączające to jeden z priorytetów. Jednak trzeba się starać o to, by dzieci z niepełnosprawnością mogły uczyć się już od podstawówki z kolegami z podwórka.
Filipowi podoba się piosenka?
Oczywiście. Wie, że jest o nim, że jest napisana z miłością. Często chodzi i podśpiewuje. Filip, tak jak większość dzieci z zespołem Downa jest bardzo muzykalny.