Katarzyna Rosłaniec, reżyserka pokazywanego właśnie w kinach „Bejbi Blues”, na premierę swojego filmu przyszła w koszulce opatrzonej prowokującym napisem „I'm a fuckin' artist”. Tiszertowe wyznanie reżyserki odbiło się szerokim echem w brukowych mediach. Koszulka prawdę ci powie.
Bywają wulgarne, głupie albo po prostu absurdalne. Pomysł na umieszczanie napisu na koszulce jest stary jak świat. Do niedawna jednak ubrania opatrzone napisami w stylu „piwo to moje paliwo” były kojarzone z modowym obciachem. Podobnie jak robione w specjalnych zakładach ubrania z podobiznami dzieci, datami ślubu czy urodzinowymi życzeniami. Zadrukowane grubym, kiepskiej jakości plastikiem ubrania bardziej nadawały się na nietrafione prezenty niż dodatki do wyszukanej stylizacji. Na szczęście w przypadku koszulek występuje w lepszej formie.
„Zimny drań”, „Absztyfikant” czy „Działka to moje hobby” to napisy, które można znaleźć na koszulkach popularnej, łódzkiej marki „Pan tu nie stał”. Proste, zabawne i świetnie zaprojektowane. – Hasła na koszulkach to nasz znak rozpoznawczy – Justyna Burzyńska, właścicielka sklepu. – Od początku zależało nam na tym, żeby były tylko w języku polskim i nawiązywały do naszej kultury. Na koszulkach staramy się umieszczać słowa, które poszły już w zapomnienie, takie jak chociażby „sprawunki” czy „biwak”. Nasi klienci to doceniają. Rzadko zdarza się, żeby ktoś kupował koszulkę bezmyślnie, zwykle hasła, które pojawiają się na ubraniach są komentowane, a klienci się z nimi utożsamiają – dodaje Burzyńska.
„Pan tu nie stał” nie jest jedyną marką, która postawiła na nadruki. Podobną strategię przyjęła młoda marka Shameless, w której ofercie znajdziemy z kolei koszulki z angielskimi napisami. Wśród nich absolutnym hitem jest chociażby przewrotna „Me. You. Bed. Now.” czy kusząca „Hello stranger”. Jak widać niewinny napis, może wiele powiedzieć o jego właścicielu. – Oczywiście nie ma co dorabiać większej ideologii, ale napis na koszulce, rzeczywiście może coś mówić o człowieku – mówi Maria Zielińska, psycholog. – Zakładając tiszert z hasłem „jestem przeciętna” czy „I'm a fuckin' artist” zwracamy na siebie uwagę. Trudno jednak powiedzieć, że koszulka wyraża naszą osobowość. To raczej pewien rodzaj ekspresji, chęć podkreślenia naszego charakteru czy próba zaczepienia – mówi Zielińska.
Niezależnie od tego, jaki przyświeca nam cel, faktem jest, że koszulki z komunikatem są bardzo popularne. Modę można zaakceptować bądź nie, ale mało kto ma na nią wpływ. Same koszulki nie szkodzą. Gorzej jednak, kiedy nosi się je bez zastanowienia. Przykład Katarzyny Rosłaniec pokazuje, że nie zawsze to co modne jest udane. Reżyserka zakładając swój tiszert chciała sprowokować, osiągnęła jednak odwrotny efekt. Wzbudziła śmiech. Jak widać, nawet koszulkę trzeba umieć nosić. Zanim więc włożycie do pracy tiszert z hasłem „nie ma ch*** we wsi”, jaki można znaleźć w sklepie Dziedzic, lepiej zastanówcie się trzy razy. Wbrew pozorom inni ludzie czytają wasze koszulki.