Troskliwa i czuła babcia – taką każdy chciałby mieć, ale nie każdy może. Dlaczego? Dlatego że nie wszyscy ludzie są troskliwi i czuli. Są takie opowieści, w których nie tylko brakuje miłości do wnuków – choć podobno je kocha się nawet bardziej niż swoje dzieci – ale jest wręcz niechęć. I nie chodzi tu o to, by babcia ofiarowała cały swój czas innym, by była na każde zawołanie.
Reklama.
Reklama.
KAROLINA
Karolina odwiedza teściową tylko ze względu na męża, choć właściwie chodzi również o to, by jej synek miał z nią kontakt. Czterolatek cieszy się na widok babci i dziadka. Gdy spędza czas u nich w domu, gdy zasypia, uwielbia mieć obok nie tylko rodziców.
Jednak babcia na wspólne, rodzinne czytanie bajek nie czeka z entuzjazmem. Nie można mówić o niechęci, raczej o obojętności. Zupełnie odwrotnie niż druga babcia – mama Karoliny.
– Między jedną babcią a drugą jest spora różnica. Mam wrażenie, że jedna kocha, tęskni, jest w stanie rzucić wszystko i przyjechać do wnuczka, a druga nie. Nie chcemy się wysługiwać żadną z nich, włączając którąś do codziennej opieki. Nic z tych rzeczy, tym bardziej że obie mieszkają ponad 300 kilometrów dalej, a synek chodzi do przedszkola. Chodzi po prostu o chęć uczestniczenia w życiu tego dziecka – zaznacza rozmówczyni.
Odległość nie jest przeszkodą dla mamy Karoliny. Kiedy czuje potrzebę, po prostu wsiada w pociąg i przyjeżdża. Teściowa czasu nie znajduje nawet w weekend.
– Mało tego, kiedy ją ostatnio odwiedziliśmy, wyszła na spacer z wnuczkiem dosłownie raz i to dlatego, że zmusiła ją sytuacja - mój synek bardzo ją o to prosił. Czasami bierze go na kolana, całuje, robi mu zdjęcia, ale mam wrażenie, że tam nie ma miłości. Gdy mój mąż opowiada o synku, ona od razu wyciąga historie o innym swoim wnuku. Trudno to opisać, ale jest to jakieś wartościowanie, wiesz, że tamten wnuk jest ważniejszy – dodaje rozmówczyni.
Ostatnio coś babci jednak się udało, choć ta ironia nie jest chyba na miejscu, bo babcia zaszczepiła w dziecku lęk przed "panem", tym panem, który jest tam, gdzie chłopiec ma nie podchodzić. Karolina musiała wszystko odkręcać, żeby nie zniknęła jego dziecięca ciekawość i żeby nie uciekał, płacząc, od drzwi.
INGA
Inga ma dwie córki. Dziś to już dorosłe kobiety. Gdy były małe, jedną z nich dziadek i babcia – rodzice Ingi – byli skłonni się zająć, natomiast o pilnowaniu drugiej wnuczki, tej młodszej, nie chcieli nawet słyszeć.
Rodzice Ingi już nie żyją. Matka odeszła jakieś 20 lat temu, ojciec 10. Mogą minąć kolejne dekady, ale niewiele to zmieni, kobieta i tak będzie pamiętała niechęć tej dwójki do jej córki, co nie oznacza, że starsza była przez nich wyjątkowo rozpieszczana. Starszą po prostu tolerowali, bo była bardziej podobna do "ich rodziny", nie to, co ta druga, "wykapani tamci".
Dowód braku miłości
Inga nie zapomniała, choć nigdy nie umiała powiedzieć rodzicom, ile bólu jej zadali. Nie akceptowała tego, co robią, ale nie umiała raz na zawsze trzasnąć drzwiami do ich mieszkania i nie wracać tam nigdy więcej. Nie tak była wychowana. Miała być posłuszna, nigdy się nie buntować, nawet jeśli musiała ukrywać siniaki po kolejnych razach wymierzonych ręką ojca. Ręką albo skórzanym pasem.
To ważne, bo historia braku miłości do dzieci Ingi zaczęła się dużo wcześniej, jeszcze zanim jej córki pojawiły się na świecie. – Wchodziłam na strych i przeszukiwałam sterty starych dokumentów, przeglądałam zostawione tam książki, zeszyty. Szukałam jakiegoś dowodu na to, że jestem adoptowana. Byłam przekonana o tym, że tak jest, bo tylko to tłumaczyłoby traktowanie mnie w taki sposób przez rodziców – wspomina Inga.
Ojciec Ingi nie wylewał za kołnierz. Bił ją, jej rodzeństwo – siostrę i trzech braci – oraz swoją żonę. Inga, od kiedy tylko pamięta, czuła się niechciana i niekochana, czuła, że dla rodziców jest dzieckiem, którego mogłoby nie być. Przepełniał ją smutek i strach przed ciężką ręką ojca. Nikomu się nie skarżyła, czasami tylko mdlała z nieznanego nikomu powodu. Raz upadła na rozgrzane fajerki.
Gdy miała czternaście lat, stwierdziła, że dłużej tego nie wytrzyma. Wzięła garść tabletek i położyła się do łóżka. Lekarzom udało się ją uratować, ale w domu nikt o tym nie wspominał. Po prostu – czymś się zatruła.
Zimowa ucieczka
Kilkanaście lat później, w jedną z sylwestrowych nocy, Inga poznała przyszłego męża. Ślub brali niespełna rok później. Marek był pracowity, łagodny, dobry, ale nie spodobał się jej rodzicom. Uznali, że nienawidzą ludzi z miejscowości, z której pochodził, choć wcześniej nie mieli żadnej styczności z kimkolwiek z tej mazowieckiej wsi.
A ponieważ młodsza córka Marka i Ingi za bardzo przypominała im rodzinę jej ojca, nie przepadali za jej obecnością.
– Któregoś dnia musiałam jechać PKS-em do oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów miasta, żeby załatwić kilka istotnych spraw. Poprosiłam rodziców, by ten jeden raz zaopiekowali się dziewczynkami. Zgodzili się odebrać starszą córkę z przedszkola, ale nie chcieli nawet słyszeć o spędzaniu czasu z młodszą. Chciał nie chciał, musiałam zabrać ją w tę podróż ze sobą, a miała może 3 albo 4 latka – wspomina Inga.
– Wprost powiedzieli mi, że jej nie lubią. Bardzo mnie to bolało, przecież była małym dzieckiem... – dodaje kobieta.
Kiedy Inga chciała iść do pracy, by jakoś poprawić sytuację finansową swojej rodziny, rodzice odmówili wsparcia. Powiedzieli, że za nic w świecie nie będą opiekowali się niczyimi dziećmi. Ale opiekowali się dziećmi jej siostry, córką jej brata... Wszystkimi wnuczkami i wnukami tylko nie jej córkami.
– Młodsza córka czuła, że nie jest akceptowana, choć nie mogła tego zrozumieć, była za mała. Po latach powiedziała mi, że pamiętała pogardę i niechęć w oczach babci, kiedy próbowała się do niej uśmiechać. Dziś zapewnia mnie, że nie ma w niej żalu z tego powodu, bo zawsze była pewna naszej miłości, mojej i mojego męża, oraz drugiej babci. Ojciec Marka zmarł, kiedy miała 3 latka, ale mogę ją zapewniać, że także ją uwielbiał – przyznaje.
MAGDALENA
Babcia Wanda, druga żona dziadka Magdy, to kobieta, o której moja rozmówczyni nie ma nic dobrego do powiedzenia – no może poza tym, że była zadbana i zawsze elegancka. Zresztą sama to podkreślała, uważała, że jest damą oraz że wygląda jak Marilyn Monroe.
– Babcia Wandzia, tak kazała się nazywać, była straszliwie dwulicowa. Nie można było jej ufać. Zawsze zaznaczała, jaką to ona nie jest warszawianką, a ja w jej oczach mieszkałam na prowincji. Czułam się tak, jakbym spotykała się co najmniej z królową brytyjską – mówi Magda.
Babcia Wanda pracowała w restauracji, gdzie zabierała Magdę, gdy ta ją odwiedzała. Wtedy zaczynał się spektakl. Dziewczynka musiała mówić wierszyki i dobrze prezentować się przed współpracownikami kobiety, żeby chwilę później nikt nie zwracał na nią uwagi.
– To było jakieś terroryzowanie mnie, trochę jakbym była pieskiem wystawowym. Gdy nie okazywałam dostatecznie dużo radości, mówiła, że jestem niewdzięczna. Dzwoniła do mojej matki, żeby jej to przekazać i dodać, że jestem również źle wychowana. Bałam się, że mama będzie na mnie zła, ale oczywiście nie była – wspomina rozmówczyni.
W jak najlepszym świetle Magda miała prezentować się także sąsiadom dziadka i Wandy, co było dla niej stresujące. – W domu dziadka i Wandy nie mogłam spać, nie lubiłam ich, nie lubiłam z nimi wyjeżdżać. Nie chodzi o to, że byli niemili, ale nigdy nie wiedziałam, co im się spodoba, a co nie. Non stop życie w stresie, zastanawianie się, czy skrytykują, czy nie, czy usiadłam ładnie, czy może krzywo – opowiada.
Źle wychowana
Magda, mimo całej niechęci do Wandy, nie dawała po sobie poznać, jak źle czuje się w jej towarzystwie. Starała się dostosować do zasad narzuconych przez babcię. Jednak młodsza siostra Magdy, Zuza, swoich emocji i swojego zniecierpliwienia ukryć nie umiała. I choć rodzice dziewczynek się rozstali, one nadal odwiedzały dziadków – dziadka i babcię Wandę.
Pewnego razu czteroletnia Zuza stanęła w rajstopkach na kanapie w domu dziadka. To rozwścieczyło Wandę. – Zaczęła krzyczeć: "Jak to dziecko się zachowuje! Jest niewychowana", "To jest droga kanapa". Moja matka tłumaczyła, że to przecież małe dziecko, ale takie "kwestionowanie zdania" Wandy tylko dolało oliwy do ognia. Zaczęła się awantura, leciały teksty: "Widać, że bez ojca chowane, że ze wsi" – opowiada Magda.
Tego mama Magdy nie wytrzymała, zabrała dzieci i wyszła. Choć trzeba powiedzieć, że wcześniej, gdy złośliwości kierowane były pod jej adresem, zaciskała zęby. Tak było choćby wtedy, gdy teść i Wanda naśmiewali się z niej, ponieważ kupiła malucha. Samochód, którego potrzebowała, by jeździć do pracy i odbierać córkę z przedszkola, i na który wydała ciężko zarobione pieniądze. Jednak na ciosy wymierzone w jej córki, nie umiała przymykać oczu.
– Mama nigdy się z nimi już nie spotkała, a ja tylko wtedy, kiedy ojciec mi kazał. Pamiętam, że w klasie maturalnej dopytywali mnie o szkołę, o wybór studiów, który oczywiście uznali za beznadziejny, o moje kontakty z chłopakiem. Mówili, że dobrze, że schudłam, bo zawsze byłam grubawa, ale przez to widać, jak wielki mam nos. To było tak toksyczne... Czujesz satysfakcję, że sprawiasz komuś przykrość. Brniesz w to, bo masz nad tą osobą jakąś władzę emocjonalną – mówi Magda.
Ani dziadka, ani babci Wandy, Magda nie widziała od 13 lat. Ucięła z nimi kontakt.