– Boję się, że jakiś fanatyk dźgnie mnie nożem. Jest mi ciężko. Staram się pomagać ludziom i za to spotyka mnie taka nagonka, hejt, represja. W Polsce po wyroku Trybunału Konstytucyjnego nie prowadzę już ciąż. Do Niemiec przyjeżdżają Polki, sporo kobiet z zakażeniami. Boją się iść do lekarza. Nie wiem, ile takich dziewczyn uratowałam. Przyjeżdżają też na sterylizację – mówi dr Maria Kubisa, ginekolożka ze Szczecina, której CBA zabrało karty pacjentek z ostatnich 30 lat.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
A co robią teraz Polki, które wiedzą, że noszą płody z wadami letalnymi?
Polki przyjeżdżają do mnie do Prenzlau, kiedy ciąża jest wczesna. Około 8-10 tygodnia oceniam, czy wszystko jest dobrze. Nie oznacza to wcale, że tak już zostanie.
W okolicach 10-11 tygodnia ciąży jestem w stanie wykryć "grube" wady genetyczne płodu: rozszczepy, wytrzewienia, bezczaszkowce, braki kończyn. To są tak uszkodzone płody, że nie ma co kontynuować takiej ciąży. Nieraz się zastanawiam, czy ten płód nie cierpi.
Jeszcze przed laty dzwoniły do mnie kobiety i mówiły, że przyjechałyby do Szczecina. Robiłam im USG, miałam wynik. Pacjentka nie była "moja", nie musiałam jej rejestrować. Ale teraz nie chcę, bo przecież napadnie mnie znowu CBA i będą próbowali udowadniać, że robię coś nie tak.
Tak, z dnia na dzień zdecydowałam. Doprowadziłam tylko te ciężarne, które miałam, ale nie chciałam, żeby zapisywać nowe pacjentki.
Dlaczego?
Nie wyobrażam sobie nie pomóc pacjentce, dlatego tych ciąż już nie prowadzę. Nie mogę powiedzieć kobiecie, że wszystko jest w porządku, skoro nie jest. Nie mogę przemilczeć tego, co widzę w USG. Jeśli coś jest nie tak, to ja nie potrafiłabym odmówić pomocy. Ale wtedy usłyszałabym zarzut: pomocnictwo. No nie da się.
Podjęłam dla siebie drastyczną decyzję, bo uwielbiam prowadzić ciąże. To była wielka pasja. Ale moich decyzji nie mogą mącić jakieś idiotyczne ustawy. Jako lekarz mam obowiązek leczyć zgodnie z zasadami sztuki medycznej.
Takich kobiet z zakażeniami trafia do mnie sporo. Pomagam tyle, ile mogę. Ile takich dziewczyn uratowałam? Nawet nie wiem. Przyjeżdżają tutaj na przykład z ciążą w rogu macicy, która mi pęka przy badaniu na stole.
Ostatnio koledzy rozpoznali sytuację, wiedzieli, że jest w rogu macicy i że pęknie. Ale cały czas było tętno, bali się dotknąć. I wysłali ciężarną do mnie. Nie powiedzieli mi o niczym. Pacjentka wiedziała tylko, że coś jest nie tak, ale nic więcej.
Wzięłam ją na fotel ginekologiczny, dotknęłam ręką i to wszystko wtedy pękło. Nie wiedziałam, co mi pękło. Straciła przytomność, my na ostro na blok. Jak włożyłam kamerę aparatu laparoskopu, to już był litr krwi w brzuchu. Nie wiedziałam, co mi krwawi. Wie pani, jakie to nerwy?
Uratowała ją pani?
Tak, oczywiście. Wszystko szybko, mocne ssaki, chirurg wszedł mi pomóc. Jak już zlokalizowałam źródło krwawienia, skoagulowałam tętnicę maciczną, to mogłam dalej działać.
Często trafiają do pani ciężarne z Polski, którym trzeba ratować życie?
Tak, zwłaszcza z ciążami pozamacicznymi. Boją się pójść w Polsce do lekarza. Proszę pani, ja nie wiem, co to będzie. Nie wiem w ogóle, ile kobiet umiera. Strasznie jest być kobietą w Polsce. Czy one mają w ogóle jakiś seks? Przecież tam jest tylko strach.
Jest strach przed zajściem w ciążę, brak zaufania do lekarzy.
Dokładną diagnostykę pierwszego etapu ciąży trzeba zrobić do 12 tygodnia. I nie wiem, czy kobiety w Polsce znajdą gdzieś pracownię, która zrobi im badanie i uczciwie napisze, czy dziecko jest zdrowe, czy niezdrowe.
Już się zdarzało, że lekarze nie mówili o tym, że płód ma wady letalne.
To bezczelność. Opowiem pani o sytuacji sprzed kilku miesięcy. Przyjechała do mnie 19-letnia pacjentka – nieródka w 20 tygodniu ciąży z bezczaszkowcem. Była prowadzona w Gryficach pod Szczecinem.
Nie wiedziała, że ma w brzuchu bezczaszkowca?
Jej lekarka chyba nic nie powiedziała, w końcu ktoś jej zasugerował, żeby przyjechała na dokładniejszą diagnostykę. U lekarza w Szczecinie dowiedziała się, że to bezczaszkowiec i on polecił, żeby pojechała dalej. Przyjechała do mnie do Prenzlau. Nie wykonałam aborcji takiej dużej ciąży. To był wtedy 20. tydzień. Ale nie byłam świnią, zadzwoniłam do kolegów z Holandii. Dostała termin.
A w USG od razu widać taką wadę genetyczną płodu?
Jasne, to się rozpoznaje na wczesnym etapie. W 10-tygodniu już wiadomo, że jest bezczaszkowiec.
Zastanawiam się jeszcze nad jednym: jak można dawać prawo do życia komuś, kto w ogóle nie może żyć? Bezczaszkowiec nie jest w stanie żyć.
Kobieta ma rodzić takie dziecko tylko po to, by je pochować. I spełnić życzenie polityka. Nikogo nie interesuje, co się potem z nią stanie.
W Polsce kobieta jest dodatkiem do macicy, która należy do rządu. Jak pacjentka ma krwawienia, czy jakieś większe problemy i trzeba usunąć macicę, to w niektórych szpitalach robią selekcję. Jeśli nie masz 40 lat, to nikt ci nie usunie macicy, nawet jak jest stan przednowotworowy. Naraża się pacjentkę na wzrost nowotworu tylko po to, żeby osiągnęła te 40 lat, bo nie wolno wcześniej macicy usunąć. Niedawno była u mnie taka pacjentka.
No tak, bo mogłaby jeszcze mieć dzieci.
Ale jak zaraz umrze na raka, to nikogo to nie obejdzie. Oni działają zgodnie z zasadami rządu.
Co czuje lekarz, który wie, że nie może pomóc, bo to będzie działanie wbrew prawu?
Nie wyobrażam sobie, żeby nie pomóc pacjentce. Sama stawiam siebie w jej skórze.
Ma pani trójkę dzieci, więc najlepiej pani wie, jakie obawy ma kobieta w ciąży.
Doświadczyłam tego wszystkiego na własnej skórze. Poroniłam, mam za sobą dwie ciąże, w tym bliźniaczą w wieku 39 lat. Miałam wielką obawę. Bo trudno byłoby zdiagnozować cokolwiek. Te testy hormonalne niewiele mówią, bo jedno dziecko może być zdrowe, drugie chore. Jeszcze na dodatek ta ciąża była dwupłciowa. Do samego porodu żyłam w strasznym stresie, mimo że chodziłam na USG i lekarz za każdym razem mnie uspokajał. Ale tego, co ja przeżyłam w tej ciąży, nie życzę nikomu.
***
Pierwszy raz przyszli do pani z CBA w 2020 roku, zaraz po wyroku TK?
Wtedy przyszła policja.
Czego chcieli?
Ktoś na mnie doniósł, że ciąże przerywam. Przyjechali, a mnie nawet w domu nie było. Wracałam akurat z niemieckiej pracy. Sąsiad, któremu żonę leczyłam z niepłodności i ma dwoje dzieci, był zdziwiony. Poczekali. Byli nastawieni na to, żeby mnie złapać.
Wszystko na podstawie anonimowego donosu?
Oni pewnie wiedzą, kto im te bzdury podsuwa, ale nie powiedzą. Przecież policja nie mogła przyjechać do mnie na podstawie anonimowego donosu. Ktoś za tym stoi. Często odbieram groźby telefoniczne z numerów zastrzeżonych, że szmata jestem.
Krzyże i różańce przed gabinetem rozkładają. Kto rozkręcił tę nagonkę?
Może ta osoba, która doniosła, że ciąże przerywam? Nie wiem, a chętnie bym się dowiedziała.
Dlaczego pani jest celem?
Bo w Prenzlau przerywam nieprawidłowe ciąże.
Ale przecież tam to zgodne z prawem.
Ale im to nie pasuje, bo tu Polki przyjeżdżają. Oczywiście, że wszystko robię zgodnie z prawem. Wszystko jest udokumentowane na 105 procent, żeby nikt się nie przyczepił. Wie pani, ja tu nawet podwójną statystykę prowadzę, bo nieraz jest tak, że ktoś zadzwoni i rzuci: "była na zabiegu". I żadnych informacji. A może być też tak, że dzwoni pacjentka, więc muszę mieć jej konkretne dane, żeby zweryfikować, czy to na pewno ona.
To jest koszmar. Pewnie pani słyszała o nowym projekcie Kai Godek, żeby w ogóle zabronić mówić o aborcji.
Myślę, że ona powinna być zgłoszona do prokuratury za sianie nienawiści i rozprzestrzeniania nieprawdy.
Ona z politykami prawicy robiła politykę.
Nadal robią. Myślę, że to, co chciała przegłosować Godek, żeby nawet nie mówić o aborcji, mogło też dotyczyć pośrednio mnie. Nie chodzi o to, że jestem tak ważna, żeby pode mnie ustawy pisać. Ale jak jestem na terenie Polski i dzwoni do mnie pacjentka, to muszę jej udzielić informacji. Gdyby przegłosowano tę ustawę i nie można byłoby w ogóle mówić o aborcji, to podlegałabym karze. Czy pani to sobie w ogóle wyobraża?
Nie, dla mnie to wciąż abstrakcja. Czasami nie wierzę, że to się dzieje.
Też czasem nie wierzę. Mam córkę, ale ona już wyjechała do Berlina i mówi: "Mamo, ja się w Polsce boję".
Dlaczego aborcja, prawa kobiet tak bardzo rozgrzewają politykę i Kościół?
Bo to Kościół nakręcił tę spiralę. No bo jak pani myśli, kto? Nakręcili te wszystkie babcie. One teraz chcą zgotować swoim wnuczkom piekło, a same miały wybór.
I dokonywały tego wyboru.
Oczywiście, że tak. A za tym wszystkim stoi Kościół, a z tylnego siedzenia politycy patrzą na słupki. Myśli pani, że Kościół głosi miłość bliźniego? Kościół w tej chwili głosi nienawiść.
Wystarczy spojrzeć, co się dzieje z dziećmi z niepełnosprawnością. Ani państwo, ani Kościół nie pomagają.
Napisał jakiś chłopak, że Kościół chce tak naprawdę zarobić, bo ma kasę za chrzest i pogrzeb jednocześnie. Brutalne.
Słyszałam ostatnio historię kobiety, która od lat wychowuje syna z niepełnosprawnością. Mówiła, że kiedy będzie wiedziała, że jej koniec jest bliski, to najpierw zabije syna, potem siebie. Bo nie wie, co się z nim stanie po jej śmierci.
Mam pacjentki, które mają dzieci z wadami. I one się zastanawiają: kto je weźmie po ich śmierci. Jakie to są problemy! Kościół powinien się zreformować i się zastanowić, co robi ludziom. Statystycznie rodzi się coraz mniej dzieci i my jako Polska niedługo przestaniemy istnieć. Ubiegły rok był kiepski, ale sytuację "uratowały" Ukrainki, w tym roku może być zupełnie źle.
Arcybiskup Jędraszewski znalazł winnych – media. My rzekomo rysujemy zły obraz wielodzietnej rodziny.
Jędraszewski powinien pójść do psychiatry jako pierwszy. Oni zniszczą Polskę, bo co innego mówią, a co innego robią.
Wiele kobiet boi się ciąży w Polsce. Nie chcą kłopotu, rezygnują ze swoich planów.
Do mnie przyjeżdżają 20-latki, które w ogóle nie mają dzieci czy szczęśliwe młode małżeństwa. Przyjeżdżają na sterylizację. Mówią, że się boją.
Próbuje je pani przekonywać?
Próbowałam do pewnego czasu. Ale w tej chwili nie ma to sensu. Od jednej pacjentki usłyszałam, że jeśli będzie ją stać na dziecko, to i na in vitro. Zaprzestałam dyskusji. To bardzo trudna profesja. Chciałam robić laryngologię i pech chciał, że już nie było miejsca. Wzięłam to, co było – ginekologię.
Żałuje pani tej ginekologii?
Teraz już sama nie wiem. Do pewnego czasu było mi dobrze, ale obecnie trudno jest pracować. Boję się, że jakiś fanatyk dźgnie mnie nożem. Naprawdę się boję. Jest mi ciężko. Staram się pomagać ludziom i za to spotyka mnie nagonka, hejt, represja.
W pewnych kręgach. W innych panią podziwiają.
Jestem po to, żeby pomagać ludziom. Na tym mi zależy. Tutaj w Niemczech żadnej przysięgi Hipokratesa nie składałam. Tu skończyłam studia i tutaj nikt od nikogo czegoś takiego nie wymaga. I innych żadnych klauzul sumienia. My mamy zasadę: kierować się wiedzą medyczną i dobrem pacjenta.
Jak się taką ciążę z wadą letalną terminuje, to temu płodowi też się pomaga. Mam święte przekonanie, że płód bez płuc czy z wytrzewieniem się męczy. Trzeba się również zastanowić, w jakim on jest stanie.
Rodzina panią wspiera?
Cała moja rodzina mieszka na Podkarpaciu. Niby mnie wspierają, bo ze mnie korzystają. Ilu ja ich tutaj operowałam. Znajomi też przyjeżdżają.
Mam takie argumenty, że nie mają ze mną o czym rozmawiać. Oni są przyzwyczajeni do takiego głupiego gadania: im gorzej tu na ziemi, tym lepiej w niebie. A nie są pewni, że to niebo jest. To jak można rozmawiać?
Ojciec też?
Mój ojciec od zawsze był za Jarosławem Kaczyńskim. Mówił, że wszyscy są do niczego, że najlepszy tylko Jarek. Ma nawet na biurku jego zdjęcie. Twierdzi, że tylko Jarek dał na dzieci i postawił kraj na nogi. Mój ojciec na temat mojej pracy stara się nie wypowiadać.
Nie rozmawiamy, bo po co mamy wchodzić w konflikt? To jest bardzo dobry człowiek i nikomu krzywdy by nie zrobił.
Nie rozróżniam ludzi na tych, którzy popierają PiS czy inną partię. Mam bardzo dużo pacjentek, które głosują na PiS i kochają prezesa. I co z tego? Pomagam od strony medycznej.
Jak CBA zabrało dokumentację, przyszło kilka starszych pań, to się rozpłakały i powiedziały, że napiszą do prezesa. Byłam pod wrażeniem.
A pani sama napisała do prezesa Kaczyńskiego, zresztą nie tylko do niego. Po co te listy?
To był impuls, zachęciły mnie właśnie te starsze pacjentki. Pomyślałam sobie, a dlaczego mam do niego nie napisać.
Myślała pani, że coś wskóra?
Prezes nie odpowiedział. Ale minister sprawiedliwości zlecił kontrolę w tej prokuraturze.
Może to ten przedkampanijny czas?
Nie wiem, nie chcę oceniać. Zobaczymy, jak to się dalej będzie rozwijać.
Cieszyło, że pacjentki murem za panią stanęły?
To był szok. Nie spodziewałam się kompletnie czegoś takiego. Jestem zwykłym lekarzem, a tu takie wsparcie pacjentek, mediów. Jestem pod wrażeniem. To jest dla mnie tak zobowiązujące, że ja tych kobiet nie mogę zostawić. One na mnie liczą i muszę im pomóc w każdej sytuacji.
Dlatego nie chce pani wyjechać z Polski na dłużej i na spokojnie praktykować tylko w Niemczech?
Nie chcę, nie zostawię pacjentek. Do Polski wróciłam w trudnych czasach.
No właśnie, po co pani wracała? Znała pani język niemiecki, była po studiach, stażu w Niemczech?
Ale własny kraj, to własny kraj. Nie mogę na Niemców narzekać, mi się tu wspaniale pracuje. Ale wtedy odzyskaliśmy wolność (1994 rok – red.), zaczynało się coś dziać. Trochę się tu nauczyłam. Chciałam to przenieść na polski rynek, żeby też Polkom pomóc.
Wszyscy się ze mnie śmiali. Koledzy mówili: "Głupia ty, my wszyscy chcemy wyjechać, a ty wracasz? Do czego?".
Jak wyglądał powrót?
Na początku było bardzo ciężko. Straszną biedę klepałam w Polsce przez sześć lat. Pracowałam ciężko, a nie było mnie nawet stać na opiekunkę. Zabierałam syna na dyżury.
Co z Niemiec przeniosła pani na polską porodówkę?
Byłam młodszym asystentem, miałam bardzo otwartego szefa. Chciał zmian, nowości. Zrobił świetną porodówkę. Wstawiliśmy wannę do porodu. Sanepid zapytał, jak my tę wannę sterylizujemy. Szef z wielkim poczuciem humoru powiedział, że za każdym razem pakujemy w rękaw i zawozimy do sterylizacji.
Kupiliśmy specjalną linę do porodów, piłki, worek. Zaprojektowałam stołki, zawiozłam do stolarza, tapicera. Służą do dziś. Pierwszy poród, jaki odebrałam na tym stołku, to syn mojego szwagra, który w tej chwili jest lekarzem.
Koledzy lekarze cieszyli się z nowego porządku?
Tylko szef był na to bardzo otwarty. A tak to przechodziłam katorgi. Nikt nie chciał się dostosować. Zresztą do tej pory nie wszystko przejęli. A szkoda. Na przykład boczne nacięcie krocza podczas porodu, to jest straszna sprawa dla kobiety. Uważam, że nie należy tego robić. Później przychodzą kobiety z uszkodzeniami i muszę to naprawiać.
Nie mówi się, tylko bierze tępe nożyczki i tnie na bok. Jak natną na bok źle, to się tworzy rynna, a jak dziewczyna dostanie miesiączkę, to jej się leje na plecy.
Rzadko odbieram porody, ale jeśli to robię i jest potrzeba, to zawsze nacinam centralnie. Położne się boją, że pęknie zwieracz. Czego się bać? Trzeba tylko dobrze naciąć. Ale to położna dostanie potem po głowie, jak pęknie zwieracz, bo tego nie będzie miał kto zszyć. Więc ja się tej położnej nie dziwię. Błędne koło patologii
W Polsce dalej jest parcie na poród naturalny. Jak jest w Niemczech?
Jak kobieta chce cesarkę na życzenie, to ją ma. I wszyscy się z tego na porodówce cieszymy, bo mamy w pół godziny załatwiony bezpieczny poród. Kobiety w Polsce powinny walczyć o prawo do cesarki na życzenie.
Bardzo dużo operuję – przede wszystkim uszkodzenia poporodowe, nietrzymanie moczu, wypadanie narządów, które zdarzają się po porodach drogami natury. Macica wypada, pochwa wypada i kobieta nie może wyjść nawet na zakupy. Albo sika po nogach. Jak ktoś mi powie, że poród drogami natury jest taki piękny, to niech sam urodzi.
Jakie to uczucie wyciągnąć małego człowieka z brzucha i przyjąć nowe życie?
Wspaniałe. Zawsze mam łzy w oczach, czasami płaczę. Często taki dzieciak mnie obsika. To jest rewelacja. Ale powiem pani, że koszty są ogromne.
Mój najstarszy syn skończył 27 lat, przyjechał niedawno, żeby mnie wesprzeć, bo też mieszka za granicą. Mówię do niego: "Pewnie masz do mnie żal, że tyle się po tych szpitalach tułałeś?" Odpowiedział: "Już teraz nie. Ja się tam prawie wychowałem".
Został lekarzem?
Nie, jest informatykiem. Moje dzieci nie chciały być lekarzami. Patrzyły na mnie i mówiły: "Nie, mama, my nie chcemy żyć tak jak ty". Całą dobę jest się pod telefonem. Jak operuję w jednym i drugim szpitalu, to cały czas mam przy łóżku telefon. Oczywiście pod warunkiem, że CBA mi go nie zabierze. Ostatnio, kiedy wzięli mój telefon, miałam trzy pacjentki po ciężkich operacjach.
***
CBA weszło do pani gabinetu w styczniu. Zabrali dokumentację medyczną z ostatnich 30 lat. Ale po co telefon?
Bo szukali czegokolwiek na mnie, a może akurat w telefonie się uda? Tu chyba nikt nie ma złudzeń.
Oni w pół godziny zarekwirowali cały gabinet, zostałam bez możliwości wykonywania zawodu. Jeszcze narażając moje pacjentki. Mieli nakaz prokuratora, żeby to wszystko zabrać.
Ale pod pretekstem, że chodzi o jedną kobietę , która w ogóle nie była pani pacjentką?
Jak szef Prokuratury Regionalnej mi odpisał, to wymienił w piśmie zupełnie inne nazwisko, niż to, które mieli w nakazie. Słowo honoru.
Postawili jakieś zarzuty? Przesłuchali panią?
Na razie nie. Zarzuty pod moim adresem rzecznik zaczął wygłaszać przed płotem szczecińskiej prokuratury. Oburzyłam się na to i napisałam do ministra sprawiedliwości, że sobie tego nie życzę.
Oddali akta?
Oddali, ale porozrzucane w workach, gdzie nie ma żadnej kolejności alfabetycznej. Nie wiem też, co zabrali. Nie jestem w stanie sprawdzić.
Moimi pacjentkami są sędziny, radczynie, prokuratorki. Ostatnio przyszła jedna radczyni
i mówi: "Niech pani szuka, bo muszę sprawdzić, czy mojej karty nie zabrali". Szukaliśmy trzy godziny. Była. Dziewczyna tak się rzuciła do tej historii, chciała sprawdzić, czy czegoś nie dopisali.
To brzmi, jakbyśmy rozmawiali o równoległej rzeczywistości. Szukali haków na pacjentki?
To absolutne bezprawie. To się w głowie nie mieści. Jak można lekarzowi zabrać dokumentację bez powodu? Mamy RODO, tajemnicę lekarką, czy nie mamy nic? To jest równoległa rzeczywistość. Mój adwokat zaskarżył sprawę do sądu i do tej pory tego nie rozpatrzyli. A już ponad trzy miesiące minęły.
Moje pacjentki boją się tego, co wpisać do ich dokumentacji. Musimy przecież raportować. Ciężko jest pracować. Sama zresztą bałabym się iść w Polsce do jakiegokolwiek lekarza.
Gdzie się pani leczy?
Tu w swoim szpitalu w Prenzlau. W Polsce jest wielu świetnych lekarzy, wyszkolonych. Ale oni się boją. Nikt się nie chce teraz odezwać. Jedyny, który okazał mi wsparcie, to dr Maciej Socha. Odważny.
Pani też jest odważna.
Walczę w słusznej sprawie. Mój przypadek ma być postrachem dla innych lekarzy. To polowanie na czarownice.
Czasami strach paraliżuje.
Tak szybko mnie nie przestraszą. Byłam wychowana w trudnych warunkach na Podkarpaciu. Później mieszkałam w internacie, wyjechałam na studia do Niemiec i tylko raz w roku mogłam przyjechać do domu. Jestem zahartowana. Żaden ze mnie laluś.
Dalej będą panią straszyć?
Nie wiem, co mnie spotka. Jestem gotowa na wszystko. Świat równoległy, sama pani powiedziała.
Widziała pani "Opowieść podręcznej"?
Oczywiście! I my idziemy w tym kierunku.
No i takie kwiatki jak z Krakowa, gdzie mężczyzna chciał kupić w aptece lekarstwo dla chorego konia. Trafił na komisariat, bo ten specyfik może być wykorzystany do wywoływania poronień.
Mam sąsiada, starszego pana, który choruje na szpiczaka. I potrzebuje środków przeciwbólowych – kupuję mu w niemieckiej aptece Arthrotec, który ma w składzie diklofenak i mizoprostol. Biorę duże opakowanie, żeby nie musiał chodzić do tej apteki. I jak przyjechało CBA, to akurat miałam jego paragon za ten lek. Zabrali go z gabinetu i opisali, że to środek, który może wywołać poród.
Powiedziałam o tym panu Michałowi. Odparł, że jak tylko starczy mu sił, to pójdzie do sądu i powie, że nie jest i nie był w ciąży.
Dr n. med. Maria Kubisa– ginekolog-położnik, ordynatorka oddziału ginekologii operacyjnej i chirurgii plastycznej szpitala w Prenzlau. Pracuje także na oddziale Ginekologii i Położnictwa Szpitala Powiatowego w Nowogardzie. Mieszka w Szczecinie, gdzie prowadzi prywatny gabinet.