Wstrząsające słowa lekarza Kamila z Częstochowy. Wyjaśnił, dlaczego trudno go było uratować
redakcja naTemat
11 maja 2023, 09:48·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 11 maja 2023, 09:48
Lekarz Kamila z Częstochowy powiedział, że gdyby chłopiec był w lepszym stanie ogólnym, może udałoby się go uratować przed śmiercią. Jak zaznaczył dr Andrzej Bulandra, lekarze zrobili wszystko, co mogli. "Jego organizm był słaby. Był odwodniony, niedożywiony."
Reklama.
Reklama.
Lekarz Kamila ocenił, że Kamil z Częstochowy był bardzo zaniedbany, a w jego organizmie były niedobory
Wskazał, że dobrze funkcjonujący organizm prawdopodobnie poradziłby sobie z leczeniem
Siostra przyrodnia Kamila wskazała, że żałuje, że "nie zrobiła niczego więcej"
Opinia lekarza Kamila jest wstrząsająca. Jak wskazał dr Andrzej Bulandra z Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka, Kamil może mógłby przeżyć, gdyby jego organizm działał poprawnie. Na to jednak nie było szans, bo dziecko było skrajnie zaniedbane, w tym w tym odwodnione i niedożywione, o czym mówił w materiale "Uwagi", dla telewizji TVN.
– Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy zrobić, organizm tego nie wytrzymał. Natomiast gdyby był zdrowym dzieckiem, leczonym od samego początku, powinien przeżyć. To, że on był zaniedbany (...) i nie tylko chodzi o to, że leczenie od oparzenia było opóźnione, ale jego organizm był słaby. Był odwodniony, niedożywiony... Prawdopodobnie miał różnego rodzaju niedobory, które sprawiły, że nie miał siły na tę walkę – wskazał.
Wujek i ciotka Kamila nie czują się winni
Jak pisaliśmy w naTemat, w materiale wypowiedział się także wuj i ciotka chłopca, którzy w dwupokojowym mieszkaniu w kamienicy mieszkali razem z rodziną Kamila. Oboje są obarczeni prokuratorskimi zarzutami nieudzielenia chłopcu pomocy. Jak podkreślili jednak, nie mieli pojęcia, że dziecku dzieje się krzywda.
Ciotka powiedziała dziennikarce TVN, że w dniu poparzenia była co prawda w domu, ale "u siebie w pokoju", więc niczego nie słyszała. Wuj wskazał, że był tego dnia w pracy. Przyznał jednak, że widział, że dziecko ma czerwoną twarz, ale nie wiedział, że poparzenia są rozległe, bo chłopiec był ubrany. Miał też nie płakać i nie skarżyć się. Kamil, nim trafił do szpitala, przez pięć dni cierpiał w domu. W tym czasie rozwijała się choroba po poparzeniu.
Głos w sprawie zabrała także przyrodnia siostra Kamila, która nawiązała kontakt z braćmi dopiero na początku tego roku. To z nią chłopiec i jego brat mieli spędzać najbardziej pogodne chwile życia. Kobieta powiedziała, że ma wyrzuty sumienia.
– Żałuję, że ja też nic nie zrobiłam więcej – powiedziała z płaczem. Dodała także, że zarówno ona, jak i jej ojciec mieli utrudniony kontakt z chłopcami.
– Ich mama robiła problemy, żeby ich dać tacie, chociaż na chwilę. Żeby mogli ze mną spędzić czas. Czułam, że przy mnie i przy tacie jest dobrze – wyznała.
Dlaczego sąsiedzi rodziny Kamila z Częstochowy nie reagowali?
Na pytanie "do kogo można mieć żal" odpowiedziała, że obwinia środowisko: – Do całej kamienicy, do matki, do Dawida (ojczym, który skatował chłopca- red.) i do tych wszystkich instytucji – odpowiedziała.
Odpowiedzią na pytanie, dlaczego na krzywdę dzieci nie reagowali mieszkańcy kamienicy, mogą być ustalenia "Super Expressu". Dziennikarze dotarli do sąsiadów, którzy mówili, że zza drzwi mieszkania, w którym żył Kamil z rodziną nieustannie dobiegały krzyki i hałasy. Na te przestano reagować.